czwartek, 24 kwietnia 2008

Prawybory

No i wygrała Hillary Rodham Clinton. 10 punktów (55/45 na jej korzyść) przewagi nad Barackiem Obamą. Wygląda na to, że walka się wyrównuje i zmagania potrwają jednak aż do konwencji wyborczej Demokratów. Paradoksalnie, największym beneficjentem może być senator John McCain, republikanin, który skorzysta na zmęczeniu zwolenników partii demokratycznej i w listopadzie uzyska przepustkę do Gabinetu Owalnego w Białym Domu. Wbrew pozorom, nie chodzi tylko o zmęczenie psychiczne, ale nade wszystko finansowe. Kampania przed prawyborami w samej Pensylwanii pochłonęła łącznie kilkanaście milionów dolarów. Tych pieniędzy może w decydującym starciu o prezydenturę po prostu zabraknąć. Zobaczymy, jak będzie...

Christ Our Hope - wywiad z Dr. Johnem Haasem, przewodniczącym National Catholic Bioethic Center

Korzystając z okazji, że "mam wejścia" zapytałem Dr. Johna Haasa, przewodniczącego NCBC w Filadelfiii o jego komentarz do wizyty Ojca św. Benedykta XVI w Stanach Zjednoczonych z punktu widzenia bioetyka. Dr Haas był jedną z osób zaproszonych do Białego Domu, na uroczystość oficjalnego przywitania Papieża przez prezydenta Georga W. Busha.

Poniżej zapis wywiadu, wyemitowanego na antenie Archidiecezjalnej Rozgłośni Radia "eR" 87,9 FM w Lublinie.


Panie Przewodniczący, był Pan obecny podczas uroczystości przywitania Ojca św. w Białym Domu przez Prezydenta Stanów Zjednoczonych. W swoim przemówieniu Prezydent Bush powiedział, że Ameryka potrzebuje usłyszeć orędzie o świętości życia. Czy w Pana odczuciu Benedykt XVI przekazał to orędzie Ameryce? Czy Ameryka je usłyszała?

Cóż, Papież rzeczywiście o tym mówił. Ciekawe, że w Białym Domu Prezydent mówił językiem Kościoła katolickiego, a Papież mówił językiem amerykańskiej tradycji politycznej. Papież był rzeczywiście bardzo otwarty, bo to, co zrobił to odwołanie do wartości i dobra obecnego w narodzie amerykańskim. Zachęcił ich, by nadal byli wspaniałomyślni i otwarci na tych, którzy są słabi i zależni od innych. W ten sposób niejako wsparł słowa Prezydenta, którego słowa pochodziły praktycznie z dokumentów Kościoła. Przykładowo, Prezydent mówił o kulturze życia, używając frazy wprost zaczerpniętej ze wspaniałej encykliki „Evangelium vitae” Jana Pawła Wielkiego. To było niezwykłe, bo prezydent mówił językiem Kościoła, a Papież potwierdził dobro obecne w narodzie amerykańskim i swoją ufność, że będą chronić słabych i bezradnych. I faktycznie, kiedy Papież był na stadionie Jankesów podczas wspaniałej Mszy w Nowym Jorku, wprost mówił o tych, którzy są najbardziej bezradni wśród nas – to dzieci w łonach swoich matek. Myślę, że ten przekaz był bardzo dobrze odebrany, ale także dlatego, że nie miał charakteru politycznego. Obecnie jesteśmy w środku bardzo poważnej kampanii politycznej i wydaje mi się, że Papież celowo tak dobrał słowa, by nie sprawiać wrażenia iż uczestniczy w tej rozgrywce. Chciał przekazać orędzie życia i obawiał się, że niektóre sformułowania mogłyby wyglądać, jakby popierał konkretnego kandydata, co ostatecznie by mogło podkopać samo orędzie, które chciał przekazać narodowi amerykańskiemu.


Z punktu widzenia osoby kierującej Narodowym Katolickim Centrum Bioetycznym, na jakie inne elementy papieskiego orędzia by Pan wskazał?

Wydaje mi się, że jednym z ważniejszych – a jednocześnie charakterystycznych dla tradycji katolickiej – punktów, które podkreślił Papież, jest relacja między wiarą a rozumem, a mianowicie, że wzajemnie się one uzupełniają i nie ma między nimi sprzeczności. Wiele podziałów w społeczeństwie amerykańskim panuje pomiędzy ludźmi uważanymi za głęboko religijnych a tymi oddanymi nauce. Przykładowo: wielka debata w naszym kraju nad eksperymentami z wykorzystaniem embrionalnych komórek macierzystych. To badania, w których niszczy się embriony, by pobrać te komórki. Oponenci są przedstawiani jako fanatycy religijni, którzy niewiele wiedzą i rozumieją. Papież podkreślił, że nie ma rozdziału między nauką i wiarą, i to wielokrotnie; także w siedzibie Narodów Zjednoczonych powiedział, że nauka musi zrozumieć, co jest godziwe, moralnie dopuszczalne, potrzebne, dobre.


Podczas naszej rozmowy przed tym wywiadem powiedział Pan, że jest zniesmaczony reakcjami mediów na wypowiedzi Benedykta XVI w kwestii skandali obyczajowych, jakie wybuchły kilka lat temu w USA. Jak Pan postrzega obecnie sytuację Kościoła katolickiego w USA w tym kontekście?

Kościół w Stanach Zjednoczonych rzeczywiście przeszedł trudny czas oskarżeń o przestępstwa seksualne dokonane przez księży wobec nieletnich. To prawda, takie rzeczy nie powinny się zdarzyć ani w Kościele, ani w żadnej innej instytucji. Niestety, zdarzyły się. Kościół katolicki zogniskował na sobie oburzenie całego społeczeństwa wobec molestowania seksualnego dzieci i młodzieży. Trzeba jednak pamiętać, że Kościół katolicki w USA już wiele lat temu zareagował na problem bardzo konkretnie. Ksiądz, którego postępowanie wywołało tę lawinę w 2001 roku już od 7 lat był usunięty ze stanu kapłańskiego, zanim całą historia trafiła do gazet! Poza tym, obecnie praktycznie nowych spraw nie ma – wszystkie przytaczane przypadki są dosyć stare. Papieża chwalono za otwartość i bezpośredniość, z jaką odniósł się do tego problemu. Bo rzeczywiście potwierdził, że to był problem, że jest głęboko zawstydzony z tego powodu. Także gest spotkania w cztery oczy z pięcioma ofiarami molestowania seksualnego był odebrany i doceniony przez opinię publiczną i media jako niezwykle znaczący i piękny. Czego media chyba nie zrozumiały, podobnie zresztą jak opinia publiczna, jest fakt, że Kościół katolicki już dawno zmierzył się z problemem pedofilii. Obecnie chyba żadna instytucja nie ma równie rygorystycznych uregulowań, byle tylko zapobiec podobnym sytuacjom w przyszłości.

poniedziałek, 21 kwietnia 2008

W przededniu prawyborów

Pensylwania, póki był Papież w USA, to jeszcze trochę miała zróżnicowane wiadomości, ale ledwie wyjechał, tematyka została zmonopolizowana przez prawybory w partii demokratycznej. Wbrew pozorom, prawybory nie są tu postrzegane jako wewnętrzna sprawa danej partii, ale jako element przygotowań do powszechnych wyborów prezydenckich. Komentują je więc wszyscy i wszyscy, niezależnie od zapatrywań i sympatii politycznych wzywają do aktywnego udziału w wyborach, także w prawyborach. Innymi słowy to nie jest test popularności ani zabawa w przewidywanie wyniku wyborów, jak to ma miejsce u nas. Prawybory są realnym, mającym poważne znaczenie elementem systemu wyborczego, jego jakby "pierwszym etapem". Od ich wyniku zależy cały ciąg dalszy procedur wyborczych.
Sytuacja wygląda obecnie tak, że oboje kandydaci z partii Demokratów są w kwestii stosunku do życia bardzo do siebie podobni: popierają aborcję (o eutanazji na razie cicho), także w bardzo zaawansowanej ciąży, a nawet aborcję okołoporodową (Obama wprost, a Clinton pośrednio). Siłą rzeczy, z moralnego puntu widzenia ich osoby są niemożliwe do zaakceptowania przez Kościół. Jakież było moje zdziwienie, gdym niedawno spotkał dwie zakonnice (!), które wręcz były dumne, że popierają sen. Baracka Obamę w jego dążeniu do prezydentury.
Kontrkandydat z partii republikańskiej jest łatwiejszy na tym polu do "przełknięcia". Jego wizja prawa okołoaborcyjnego odpowiada mniej więcej regulacjom obowiązującym w Polsce. Jednocześnie dąży on do zakwestionowania i unieważnienia wyroku Roe vs. Wade, który doprowadził do legalizacji aborcji na gruncie konstytucyjnych praw obywatelskich. Swoją drogą, Bush chciał podobnie, ale przez prawie 8 lat nei udało mu się tego dopiąć. Nie dlatego, że nie chciał, ale system prawny w USA nie jest łatwy tu do przezwyciężenia. Na razie zmienił skład Sądu Najwyższego - co będzie dalej, czas pokaże.

Komentatorzy przewidują, że prawybory w Pensylwanii wygra zapewne Hilary Rodham Clinton, co tylko wyrówna stawkę i przedłuży pojedynek praktycznie do konwencji Partii Demokratów, która ostatecznie dokona wyboru kandydata (przegrany będzie mógł startować własnym sumptem, ale jest to mało prawdopodobny scenariusz). Ponieważ jednak przewaga popularności pani Clinton w Pensylwanii gwałtownie maleje (w moim przekonaniu na skutek bardzo ostrej kampanii negatywnej pod adresem konkurenta), może być tak, że prawybory wygra Barack Obama, praktycznie przesądzając o końcowej nominacji. Chociaż bowiem zabraknie mu znacznej części głosów elektorskich do automatycznej nominacji, jego przewaga nad p. Clinton będzie zbyt poważna, by na konwencji ktokolwiek usiłował przeforsować jej kandydaturę. Obawiam się, że Obama wygra zarówno prawybory w Pensylwanii, jak i nominację swojej partii, by ostatecznie sięgnąć po fotel prezydenta USA. Tak przewiduję - obym się mylił.

Christ Our Hope - New York

Jedna awaria internetu i zaczęły się problemy. Transmisje ze spotkań z Ojcem św. były możliwe właśnie dzięki przekazowi internetowemu. Co prawda różne stacje telewizyjne (zwłaszcza katolicka EWTN) transmitowały wizytę Papieża, ale nie miałem do nich dostępu. Pozostawało opierać się na opowieściach uczestników (na szczęście byli tacy w pobliżu) i liczyć na naprawę łącza.

W piątek Benedykt XVI przybył do Nowego Jorku i uczestniczył w dwóch spotkaniach: w synagodze (po raz pierwszy papież wszedł do amerykańskiej synagogi) i w modlitwie ekumenicznej. Oba spotkania przebiegały w niezwykle serdecznej atmosferze, we wzajemnej otwartości i szacunku. Uwagę moja zwrócił nacisk z jakim Benedykt XVI wezwał przedstawicieli innych wyznań chrześcijańskich do wiernego świadectwa Chrystusowi. "Dziś świadkowie są potrzebni jak nigdy" - powiedział.

Sobota była bardzo ważnym punktem w programie papieskiej pielgrzymki do USA. Przed południem Msza św. w katedrze św. Patryka, która zgromadziła duchownych i zakonników. W jednym z poruszonych podczas homilii wątków Ojciec św. powiedział, że choć Kościół jest postrzegany jako instytucja pełna zakazów i ograniczeń, prawda o nim jest inna. Porównał Kościół do witraży nowojorskiej katedry. Z zewnątrz wydają się ciemne i nieatrakcyjne. Jedynie od środka można zobaczyć ich piękno. Podobnie i piękno Kościoła mogą dostrzec w pełni tylko ci, którzy są wewnątrz. Zachęcił do odnowienia ducha wiary i wierności powołaniu.

Po południu Ojciec św. przybył do Seminarium św. Józefa i tam odbyło się spotkanie z młodzieżą, duchowną i świecką, seminarzystami, studentami. Około 8-9 tysięcy młodych ludzi zgromadziło się w ogrodach seminaryjnych, by słuchać Papieża. I rzeczywiście słuchali, zresztą z wzajemnością. Dało się odczuć tego samego ducha młodości, tę samą atmosferę, znaną ze spotkań Jana Pawła II z młodzieżą. Papież mówił o modlitwie, jako o fundamencie wiary. W pewnym momencie powiedział: "Okazjonalna relacja z Chrystusem nie wystarczy. On chce z wami dzielić relację głęboką, intymną, stałą..." Dostał za to brawa.

Niedziela była dniem ostatnim. Rano symboliczna wizyta w "Strefie Zero", czyli miejscu, gdzie do 11 września 2001 roku stały dwie wieże World Trade Center. Papież przybył około 10 rano, ukląkł i długa chwilę modlił się w milczeniu. Potem zapalił paschał i odmówił modlitwę za tych, którzy tam zginęli i za tych, którzy ich ratowali. Chwilę porozmawiał z kilkorgiem z ocalałych z katastrofy i odjechał. W milczeniu - to milczenie było niezwykle przejmujące, niezwykle wymowne.

Po południu Msza św. na stadionie Jankesów. Wypełniony po brzegi obiekt zgromadził przedstawicieli praktycznie wszystkich amerykańskich diecezji. Chętnych było tak wielu, że losowano, kto może w tym wydarzeniu uczestniczyć. I znowu, Ojciec św. mówi o wierze, o wyzwoleniu w Chrystusie, o nadziei, która płynie ze spotkania z Nim, łasce, która umożliwia przezwyciężenie skandali i nawrócenie z popełnionych grzechów. W czasie modlitwy wiernych miły "polski akcent" - modlitwa o pokój odczytana była w naszym języku.

Wieczorne pożegnanie z Benedyktem XVI na lotnisku Kennedy'ego było równie krótkie, co wzruszające. Papieża żegnał wiceprezydent USA Dick Chenney i ...kilka tysięcy ludzi, któzy co chwila przerywali wystąpienia obu mężów oklaskami.

Mówiąc krótko, jestem przekonany, że jak mało która wizyta Papieża w jakimkolwiek kraju, ta miała ogromne znaczenie. Jeśli już ją porównywać do jakiejkolwiek z pielgrzymek Jana Pawła II, powiedziałbym, że można przywołać 1979 rok i wołanie z Placu Zwycięstwa o Ducha, który odnowi oblicze tej ziemi. Mam nadzieję, że podobne znaczenie będzie miała wizyta Benedykta XVI w USA w kwietniu 2008.