Ano dawno. Może się poprawię, ale obiecać trudno, bo pracy wiela, a czasu mało... A wydarzyło się jeszcze więcej. Chciałbym tu niejedno opowiedzieć, ale nie mogę, bo miejsce publiczne i się sępy zawsze zlecą i niejakie kłopoty się zacząć mogą. Wiadomo, nie wszyscy dziennikarze są źli :), większość z nich - jak mniemam - to dobre dusze, ale tych akurat sie nie boję. Boję się tych, którzy na cudzym grzbiecie własny kręcą interes.
Nie będe więc pisał ani o święceniach, ani o prymicjach mojego Taty. Nie będę zamieszczał tu jego zdjęć, by ich nikt nie wykorzystał na zasadzie, że w publicznym miejscu wiszą.
Powiem tylko tyle: Bóg nie powiedział ostatniego słowa ani w życiu mohego ojca, ani w niczyim innym. Słuchać Go tylko trzeba. Nigdy nie wiadomo, co się znajdzie za najbliższym zakrętem.
Każdy dzień przynosi nowe znaki obecności Boga w moim życiu - nie tylko w modlitwie, ale w zwykłych szarych sprawach. W polityce, gospodarce, w mediach... W każdym z tych obszarów chce być obecny, chce zbawiać. I dlatego codziennie szukam znaków Jego miłości, znajduję i potwierdzam - On jest po naszej stronie, nawet wtedy, gdy my nie chcemy być po Jego stronie...
poniedziałek, 7 czerwca 2010
środa, 28 kwietnia 2010
Zawsze coś się dzieje
Panu Bogu za to przymusowe przedłużenie pobytu w USA jestem bardzo wdzięczny. W gruncie rzeczy trudno ten okres nazwac wakacjami. Wręcz przeciwnie. Zarówno od strony pastoralnej, jak i naukowej był on bardzo obfity w spotkania. Poznałem lepiej zespół Dra Thomasa Hilgersa z Instytutu Papieża Pawła VI - centrum NaProTechnology. Dane mi tez było uczestniczyć w spotkaniach grupy Ruchu Konsekrecji Rodzin.
Omaha,NE jest stanem o stosunkowo dużym - jak na USA - odsetku katolików. Ja miałem wyjątkowe "szczęście" - na mojej drodze postawił Bóg ludzi nie tylko jako katolicy się deklarujących, ale rzeczywiście swoją wiarą żyjących. Szczególne wrażenie na mnie zrobili lekarze ginekolodzy, którzy podporządkowali swoją praktykę medyczną wymogom etycznym. Nie stosują antykoncepcji, sterylizacji ani aborcji. Prowadzą solidną diagnostykę i poświęcają swój czas pacjentom. Dużo czasu. Taka własnie jest NaProTechnology. Chrześcijańskie rodziny zaznaczają swoją obecność nie tylko wspólną modlitwą, ale i wielkością (5 dzieci lub więcej, wśród tych, które obecnie spotkałem). No i stylem życia - ilością i jakością wspólnie spędzanego czasu, uważnym doborem programów tv i materiałów audio-video. Miło było patrzeć na relacje panujące wśród nich.
Prawdę mówiąc, nieco mnie te spotkania zaskoczyły - pozytywnie, oczywiście. Zmusiły do weryfikacji dotychczasowych opinii odnośnie do kondycji amerykańskiego katolicyzmu. Czułem się tu jak w domu, w tym sensie przynajmniej, że wiara w rzeczywisty sposób wpływała na postawy i decyzje spotykanych ludzi, choćby wbrew opinii otoczenia.
Żeby nie było zbyt pięknie, przy odprawie na lotnisku w Omaha pojawił się problem. Tym razem nie był to wulkan, ale miła skądinąd pani za kontuarem, która oświadczyła, że za drugą sztukę bagażu musze dopłacić 35 dolarów. Niby niewieżnie zirytowała mnie konieczność opłacania usługi już raz wykupionej. Pani nie przeszkadzało, że na bilecie stało "jak wół", że mogę mieć 2 sztuki bagażu. Ponieważ w United Airlines można mieć jedną, więc dopłacić trzeba i już. Jak to mówią Amerykanie - "There is always something"...
No ale - daj Boże - wracam w końcu do domu...
Omaha,NE jest stanem o stosunkowo dużym - jak na USA - odsetku katolików. Ja miałem wyjątkowe "szczęście" - na mojej drodze postawił Bóg ludzi nie tylko jako katolicy się deklarujących, ale rzeczywiście swoją wiarą żyjących. Szczególne wrażenie na mnie zrobili lekarze ginekolodzy, którzy podporządkowali swoją praktykę medyczną wymogom etycznym. Nie stosują antykoncepcji, sterylizacji ani aborcji. Prowadzą solidną diagnostykę i poświęcają swój czas pacjentom. Dużo czasu. Taka własnie jest NaProTechnology. Chrześcijańskie rodziny zaznaczają swoją obecność nie tylko wspólną modlitwą, ale i wielkością (5 dzieci lub więcej, wśród tych, które obecnie spotkałem). No i stylem życia - ilością i jakością wspólnie spędzanego czasu, uważnym doborem programów tv i materiałów audio-video. Miło było patrzeć na relacje panujące wśród nich.
Prawdę mówiąc, nieco mnie te spotkania zaskoczyły - pozytywnie, oczywiście. Zmusiły do weryfikacji dotychczasowych opinii odnośnie do kondycji amerykańskiego katolicyzmu. Czułem się tu jak w domu, w tym sensie przynajmniej, że wiara w rzeczywisty sposób wpływała na postawy i decyzje spotykanych ludzi, choćby wbrew opinii otoczenia.
Żeby nie było zbyt pięknie, przy odprawie na lotnisku w Omaha pojawił się problem. Tym razem nie był to wulkan, ale miła skądinąd pani za kontuarem, która oświadczyła, że za drugą sztukę bagażu musze dopłacić 35 dolarów. Niby niewieżnie zirytowała mnie konieczność opłacania usługi już raz wykupionej. Pani nie przeszkadzało, że na bilecie stało "jak wół", że mogę mieć 2 sztuki bagażu. Ponieważ w United Airlines można mieć jedną, więc dopłacić trzeba i już. Jak to mówią Amerykanie - "There is always something"...
No ale - daj Boże - wracam w końcu do domu...
sobota, 17 kwietnia 2010
Wulkan
No to mnie uziemiło w USA. Wybuch wulkanu na Islandii doprowadził do zamknięcia przestrzeni powietrznej na Polską i siłą rzeczy muszę zostać w Ameryce...
Studenci czekają...
Konferencje czekają...
Semianrium czeka...
Dom czeka...
A ja tu siedze... i też czekam, aż pyły opadną. Problem w tym, że mogę poczekać nawet kilka miesięcy. Trzeba by było w takiej sytuacji poszukać drogi do jakiegoś mariańskiego domu i tam zabrac się za pisanie książki habilitacyjnej, co by czasu nie marnować.
A zaczęło się wszystko od tego, że ks. Prowincjał wysłał mnie na konferencję Love & Life Unlimited, organizowaną przez Instytut Papieża Pawła VI w Omaha, NE. Konferecja bardziej przypominała intensywny program szkoleniowy (w gruncie rzeczy tym właśnie była), nie zaś sesję naukową, jaką organizują uczelnie w celu wymiany doświadczeń i opinii na jakiś temat. Szkolenie poświęcone było Etyce seksualnej w świetle Humanae vitae i wynikających stąd konsekwencjach dla NaProTECHNOLOGY. Innymi słowy - wszystko to, co jest podstawą etyczną dla NaProTECHNOLOGY, systemu diagnostyczno-terapeutycznego opracowanego przez Dra Thomasa Hilgersa.
Konferencja jeszcze się nie zaczęła, gdy rozbił się samolot prezydenta Kaczyńskiego. I jeszcze się nie skończyła, gdy było jasne, że aby zapobiec rozbiciu się innych samolotów (z cokolwiek innej przyczyny wszakże), trzeba je uziemić. No więc uziemiono.
Kolejne godziny przynosiły kolejne komunikaty o kolejnych terminach decyzji w sprawie ewentualnego otwarcia przestrzeni powietrznej. A teraz przeczytałem, że można się spodziewać, iż erupcja wulkanu potrwa nawet 6 miesięcy. Ciekaw jestem, co to dla mnie będzie oznaczało. Jak by nie było, jestem w USA na delegacji służbowej z KULu i moje pozostanie tutaj nie jest efektem mojego wyboru. Może mnie nie wyrzucą... Ale książkę napisać trzeba. Szkoda tylko, że źródła do niej w znacznej mierze pozostały w kraju...
Studenci czekają...
Konferencje czekają...
Semianrium czeka...
Dom czeka...
A ja tu siedze... i też czekam, aż pyły opadną. Problem w tym, że mogę poczekać nawet kilka miesięcy. Trzeba by było w takiej sytuacji poszukać drogi do jakiegoś mariańskiego domu i tam zabrac się za pisanie książki habilitacyjnej, co by czasu nie marnować.
A zaczęło się wszystko od tego, że ks. Prowincjał wysłał mnie na konferencję Love & Life Unlimited, organizowaną przez Instytut Papieża Pawła VI w Omaha, NE. Konferecja bardziej przypominała intensywny program szkoleniowy (w gruncie rzeczy tym właśnie była), nie zaś sesję naukową, jaką organizują uczelnie w celu wymiany doświadczeń i opinii na jakiś temat. Szkolenie poświęcone było Etyce seksualnej w świetle Humanae vitae i wynikających stąd konsekwencjach dla NaProTECHNOLOGY. Innymi słowy - wszystko to, co jest podstawą etyczną dla NaProTECHNOLOGY, systemu diagnostyczno-terapeutycznego opracowanego przez Dra Thomasa Hilgersa.
Konferencja jeszcze się nie zaczęła, gdy rozbił się samolot prezydenta Kaczyńskiego. I jeszcze się nie skończyła, gdy było jasne, że aby zapobiec rozbiciu się innych samolotów (z cokolwiek innej przyczyny wszakże), trzeba je uziemić. No więc uziemiono.
Kolejne godziny przynosiły kolejne komunikaty o kolejnych terminach decyzji w sprawie ewentualnego otwarcia przestrzeni powietrznej. A teraz przeczytałem, że można się spodziewać, iż erupcja wulkanu potrwa nawet 6 miesięcy. Ciekaw jestem, co to dla mnie będzie oznaczało. Jak by nie było, jestem w USA na delegacji służbowej z KULu i moje pozostanie tutaj nie jest efektem mojego wyboru. Może mnie nie wyrzucą... Ale książkę napisać trzeba. Szkoda tylko, że źródła do niej w znacznej mierze pozostały w kraju...
niedziela, 11 kwietnia 2010
Z amerykańskiej perspektywy
Trafiłem do Omaha w stanie Nebrasca w USA, by szkolić się w NaProTechnology u jej źródeł, w Instytucie Papieża Pawła VI, założonym przez Dr Thomasa Hilgersa. Słucham wykładów, rozmawiam z ludźmi - studentami i pracownikami Instytutu. Ciekawych rzeczy mnóstwo. Po raz kolejny widzę, jak genialny w swym stworzeniu jest Pan Bóg.
A jednak, wczoraj i dziś, najważniejsza lekcja nie ludzkiej płodności dotyczy, ale wiary. Jak zwykle zresztą...
A potem, nie ukrywam - zwłaszcza po pewnej rozmowie - przyszła refleksja, że takie myślenie w zasadzie niczym nie różni się od myślenia tych, którzy w Chrystusa i Jego zmartwychwstanie nie wierzą. Nie uwzględnia ani perspektywy życia wiecznego, ani tajemnicy, jak by nie było obecnie świętowanej, Jego miłosierdzia.
Czy to oznacza, że żałoba narodowa w katolickim kraju jest nie na miejscu? Nie, bo przecież i sam Pan płakał nad grobem Łazarza. To jest trudny czas, czas bólu dla tych, których bliscy zginęli, czas żałoby dla narodu, który stracił swoich przedstawicieli. Jednocześnie jednak trzeba nam wprost mówić, że Chrystus zmartwychwstał, i że śmierć nie jest ostatnim wydarzeniem, jakie ma miejsce w życiu człowieka.
I jeszcze jedno. To wydarzenie ma nas, mnie samego, wezwać do nawrócenia. Nie znamy czasu, w którym przyjdzie nam przekroczyć Bramę Życia. 8 kwietnia Chrystus wezwał nagle br. Stanisława Bednarza, ekonoma domu seminaryjnego w Lublinie. Nagle i niespodziewanie. Dziś lub jutro może tak samo wezwać mnie. Czy jestem gotowy?
czwartek, 18 marca 2010
Antykoncepcja
Jednym z najbardziej dotkliwie zakłamujących akt małżeński działań jest jego obezpłodnienie. Kłamstwo, jakie wówczas zachodzi, jest niejako podwójnie: z jednej strony przez wewnętrzne, intencjonalne odrzucenie perspektywy prokreacyjnej, z drugiej poprzez wprowadzenie działań i środków, które uniemożliwić mają poczęcie dziecka. Oba wymiary są niezwykle istotne. Zazwyczaj w środowiskach katolickich mówienie o antykoncepcji ogranicza się tylko do krytyki stosowania środków uniemożliwiających poczęcie – prezerwatyw i środków hormonalnych. Szkody przez nie wyrządzane mają miejsce zarówno w sferze relacji między małżonkami, jak i wprost w ciele kobiety.
Był czas, gdy przekonany byłem, iż wystarczy poczytać o niepożądanych, acz występujących skutkach ubocznych stosowania antykoncepcji hormonalnej, by każdemu myślącemu człowiekowi odechciało się ich stosowania. Niektóre z tych skutków stanowią poważne zagrożenie dla kobiety i zaakceptować by je można wyłącznie podczas leczenia najbardziej poważnych chorób. Poczęcie dziecka nie jest jednak wejściem w chorobę. Dziecko nie jest chorobą. Tu jednak nie tylko się je dopuszcza, ale wręcz zachęca i propaguje jako przejaw oświecenia, roztropności i odpowiedzialności. Powód jest prosty: przyjęto założenie o odrzuceniu płodności i rodzicielstwa i temu założeniu podporządkowano wszystkie następne decyzje i wybory.
Bywa, że informacje o niebezpieczeństwach wynikających z zastosowania antykoncepcji hormonalnej trafią do przekonania. Nie oznacza to wcale, że zrezygnują z myślenia antykoncepcyjnego. Pojawi się ono zawsze, gdy zabraknie miłości rozumianej jako bezwarunkowe i pełne dawanie siebie. Wtedy człowiek sam wyznacza sobie i Bogu ilość i czas pojawienia się potomstwa. Wiedząc o zagrożeniach płynących ze stosowania antykoncepcji hormonalnej, sięgnie po ekologiczną. Logika jednak postępowania będzie w gruncie rzeczy taka sama. Zastosowanie tzw. naturalnych metod planowania rodziny nie jest zatem gwarancją godziwości postępowania. Nawet najuczciwiej, najsolidniej stosowane pozostaną one w sprzeczności z wewnętrzną naturą małżeństwa, jeśli u podstaw działań małżonków pozostaje ich podjęta a priori decyzja o unikaniu poczęcia.
Bóg umożliwił rozpoznanie faz cyklu płodności kobiety nie po to, by unikać poczęcia, ale przede wszystkim po to, by małżonkowie mogli rozpoznać stan zdrowia tej, która ma być nosicielką życia. Jej ciało zostało stworzone tak, by począć i ochronić życie.
Podobnie samo współżycie męża i żony, jakkolwiek z natury swojej przyjemne, nie dla przyjemności zostało wpisane w naturę małżeństwa. Przyjemność jest niejako wartością dodaną. Tym, co rzeczywiście istotne w pożyciu intymnym małżonków jest umacnianie ich wzajemnej relacji przez całkowite otwarcie się na drugiego w bezwarunkowym i bezinteresownym obdarowaniu, które jednocześnie tworzy środowisko, miejsce na nowe życie.
Bywa, że z jakiegoś istotnego powodu trzeba poczęcie odsunąć w przyszłość, niekiedy definitywnie, jak pisze Paweł VI. Papież, podając kryteria: zdrowotne, psychiczne, ekonomiczne i społeczne, ale też religijne i moralne, wyraźnie zaznacza, że u fundamentu rozeznania musi panować wspaniałomyślność, a więc zaufanie wobec Boga i Jego prowadzenia. Problem w tym, że jeśli brakuje żywej, osobistej z Nim relacji, człowiek – także żyjąc w małżeństwie – nie będzie szukał wypełnienia woli Bożej, ale realizacji własnych pomysłów, pragnień, potrzeb i aspiracji, przed własnymi się zabezpieczając lękami.
Domyślam się, że nie wszyscy się z takim widzeniem płodności aktu małżeńskiego zgadzają, bo jest to wizja trudna. Oczywiście, mniejszym (przynajmniej zdrowotnie) złem jest unikanie antykoncepcji sztucznej, ale prawdziwe zło leży nie w przyjętej metodzie czy środkach, ale w sposobie myślenia. Jak długo obserwacja cyklu płodności nazywa się metodą planowaniem rodziny, zaś skuteczność tej metody ocenia się wskaźnikiem Pearla (porównującym do metod sztucznej antykoncepcji), tak długo kołacze się we mnie podejrzenie o antykoncepcji naturalnej, czy – jak kto woli – ekologicznej. Ta zaś z katolicką wizją małżeństwa niewiele ma wspólnego.
środa, 10 marca 2010
Wychowanie
Na czym ma polegać wychowanie? Niektórzy mówią, że na uczeniu dzieci, co jest dobre, a co jest złe. Wydaje mi się, że ci niektórzy się mylą. Dzieci nie trzeba uczyć odróżniania dobra. Umieją to doskonale, przynajmniej tak długo, jak długo nie popsujemy ich sumień.
Dziecko postrzega świat jako czarno-biały. Rzeczy są dobre albo złe. Autorytety są klarowne i nie podlegają dyskusji, i to nie dlatego, że da się ich istnienie uzasadnić sensownością wydawanych poleceń i opinii, ale ponieważ opierają się na fundamentalnej relacji miłości dziecka do jego rodziców. Co sprawia, że wraz z upływem lat zanika zdolność klarownego odróżniania dobra od zła i zaczyna kwestionować nieomylne dotąd autorytety?
My, dorośli, przywykliśmy do świata pełnego szarości, niejednoznacznych sytuacji i skomplikowanych wyborów. Wielowymiarowość i komplikacja uniezdalniają nas do zdecydowanego opowiedzenia się po stronie prawdy i dobra. Jak Piłat pytamy: „cóż to jest prawda?” Wzruszając ramionami rezygnujemy z moralnej stanowczości, tłumacząc się koniecznością podjęcia „bardzo trudnych, skomplikowanych, niemożliwych do ostatecznego rozstrzygnięcia wyborów”.
Rozmiękczamy prawdę, choć w gruncie rzeczy dobrze wiemy, gdzie jest. Znamy jej zobowiązujący charakter, nawet jeśli jej nie jesteśmy posłuszni. Nie lubimy jednak jej wymogów, dlatego wybieramy na pozór łatwiejsze, pokręcone uzasadnienia własnej bylejakości. Właśnie dlatego Jezus mówi: „Jeśli się nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Bożego”. Jeśli nie zaczniemy słuchać Prawdy jak dzieci, Królestwo pozostanie dla nas zamknięte.
Łatwość rozpoznania prawdy i dobra to nie jedyna umiejętność, którą tracimy na skutek działań wychowawczych ze strony dorosłych. Drugą taką zdolnością jest posłuszeństwo oparte na miłości. Zazwyczaj skutecznie jest ono wyparte przez przymus siły, polegający na próbie nagięcia dziecka do wyobrażeń, aspiracji i wygody rodziców.
Dorośli dyktują kształt postępowania młodym ludziom tak, jakby przynależała im nieomylność większa niż papieżowi, który – nota bene – korzysta z daru nieomylności tylko w niektórych sprawach i w konkretnych okolicznościach. Dorośli natomiast wobec dzieci zachowują się jakby nieomylność towarzyszyła im nieustannie. Siłą rzeczy nie słuchają tego, co dzieci do nich mówią. Nie rozmawiają z nimi, jak z równymi sobie. Nie pytają ich o zgodę (w sytuacjach, w których prosiliby o to innych dorosłych), nie przepraszają za popełnione błędy, nie dziękują za okazaną pomoc czy spełnione prośby. Trudno się dziwić, że tak traktowani młodzi ludzie, gdy tylko poczują siłę i powiew niezależności, stają w radykalnej opozycji do wydających im polecenia dorosłych. Niemal każdy z nas by tak zrobił, gdyby był tak traktowany, co może nie byłoby wyborem najmądrzejszym, ale przecież wyborem zrozumiałym.
Są tacy, którzy zarówno wychowanie, jak i w ogóle zarządzanie – jak to się dziś niekiedy mówi – zasobami ludzkimi (swoją drogą, cóż to za zdepersonalizowane określenie) realizują metodą permanentnej kontroli, odbierając tym samym podwładnym i wychowankom niemal jakąkolwiek inicjatywę. Unikają oni przy tym, zapewne, wielu błędów, bo ciężar podejmowania decyzji spoczywa na władzy zwierzchniej. Nie dojrzewają jednak, nie uczą się, nie rosną. Taka jest cena bycia nieustannie prowadzonym za rękę, sytuacji, gdy mi się stale zagląda przez ramię, braku zaufania i zgody na samodzielność, choćby za cenę błędów i pomyłek.
wtorek, 2 marca 2010
Protest
Przez Polskę przetacza się protest rodziców przeciw projektowi ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. I od razu powiem, że go popieram i zachęcam do poparcia. Nie dlatego, jakobym popierał przemoc w rodzinie, bo ta jest koszmarem będącym udziałem zbyt wielu rodzin. Przemoc jest porażką, ale poziom i tryb ingerencji Państwa w życie rodzin wedle projektu ustawy przekracza nawet wizje orwellowskiego "Roku 1984". Pod słusznym pomysłem ochrony najsłabszych usiłuje się przeprowadzić projekt permanentnej inwigilacji, kontroli, nadzoru i ingerencji urzędników w niezbywalne i nienaruszalne prawa rodziców do wychowania dzieci.
Urzędnicy będą mogli dokonywać daleko idących interwencji. Będą mieli prawo BEZ WYROKU SĄDU odebrać rodzicom ich dzieci. Skandal!
Ciekawe, ze projektowana ustawa pomija całkowitym milczeniem problem przemocy ostatecznej - mordów dokonywanych w majestacie prawa na niewinnych, nienarodzonych jeszcze dzieciach.
Pamiętam, że kiedyś czytałem jakąś powieść sci-fi o społeczeństwie, w którym na posiadanie dzieci trzeba było mieć zezwolenie władz. Zresztą, wspomniany "Rok 1984" też - chyba - tę kwestię podejmuje. Potem ze zdziwieniem i smutkiem dowiedziałem się, że są takie kraje, gdzie ta koszmarna wizja jest rzeczywistością. Nie spodziewałem się jednak, że w wolnej, demokratycznej Polsce zaproponowane zostanie prawo, które totalitarnie spróbuje rozwiązać problem "patologii wychowawczych".
Ciekaw jestem, kto zaproponował, by jakikolwiek nacisk wychowawczy (na przykład poważne rozmowy ukierunkowane na kształtowanie postawy prawdomówności, uczciwości, albo pilności w nauce lub modlitwie) można było zakwalifikować jako formę przemocy.
Ciekaw jestem, kto zaproponował możliwość gromadzenia i przetwarzania danych osobowych oraz informacji ze sfery prywatności, z pominięciem wymogów stawianych przez ustawę o ochronie danych osobowych.
Ciekaw jestem, kto wymyślił ten prawniczy bubel, pomijający zarówno zasadę domniemania niewinności (do prawomocnego wyroku sądu), jak i obowiązujący w Polsce konstytucyjny porządek prawny, uznający priorytet wychowawczy rodziców.
Ciekaw jestem w końcu, kto będzie kontrolował kontrolujących rodziny, by pozostali bezstronni.
Subskrybuj:
Posty (Atom)