Różne są cierpienia. Jeden choruje, drugi się chorym opiekuje. Jeden kocha bez wzajemności, inny tęskni za osobą ukochaną, z która się nie może spotkać. Jeden pracuje w skandalicznych warunkach, drugi nie ma wcale pracy. Jedni widzą w cierpieniu karę za grzechy (należną lub nie) inni – dopust Boży. Dla jednych cierpienie jest rzeczywistością nie do zniesienia, niszczącą i pozbawioną sensu, dla drugich jest szansą, by ujawniła się – jak to ujął Jan Paweł II – „moralna wielkość człowieka”. Wszystkie cierpienia łączy to, że dotkliwie naznaczają człowiecze życie.
Rzeczywistością cierpienia zajmowali się ludzie od niepamiętnych czasów, starając się rozgryźć jego wewnętrzną naturę i sens. Nie zamierzam na łamach tego felietonu rozgryźć ukrytą od zawsze tajemnicę. Chcę natomiast powiedzieć kilka słów o mojej wierze w Boga, w kontekście cierpienia właśnie. Bo ja wierzę, że Bóg jest dobry, że stoi po stronie człowieka i że w człowieczym cierpieniu jest obecny w sposób szczególny i wyjątkowy.
Dla niektórych ze spotkanych przeze mnie ludzi cierpienie jawi się jako kara za grzechy. Jakoś nie bardzo mi się to widzi. Karą za grzechy jest śmierć, mówi Święta Księga, śmierć wieczna, a więc piekło. Jednocześnie ta sama Święta Księga pokazuje nam Jezusa, Syna Bożego, który bierze na siebie moje, nas wszystkich grzechy i sam umiera na krzyżu. On umiera, aby grzeszny człowiek już nie musiał umierać! A potem zmartwychwstaje, aby nie utracił nadziei. Więc nie wierzę, by Bóg, który bierze na siebie ludzkie grzechy karał potem za nie grzeszników. Natomiast mam świadomość, że zaoferowanej grzesznikowi łaski przebaczenia, ten może nie przyjąć. Człowiek może odrzucić nadzieję wiecznego zbawienia. Człowiek może wybrać śmierć! I Bóg człowiekowi na ten wybór pozwala właśnie dlatego, że go kocha, bo szanuje jego wolność i jego wybory. Pozwala odejść, ale do końca woła, aby wrócił. I płacze, gdy syn marnotrawny nie wraca.
Problem w tym, że gdy ktoś wybiera śmierć, konsekwencji tego wyboru doświadcza nie tylko on sam, ale i wielu ludzi z jego otoczenia. Konsekwencją odrzucenia Boga było Auschwitz, konsekwencją był Katyń. Taką samą konsekwencją są połamane serca wielu ludzi, którym ich bliscy wyrządzili krzywdę. I tak, jak Bóg idzie za odchodzącym grzesznikiem i woła go do powrotu, tak krzywdzonym ludziom również towarzyszy – tym razem jako jeden z nich: Sprawiedliwy, zabity za niewinność, bo był niewygodny.
Towarzyszy tym, których dotykają choroby i klęski żywiołowe. Im też mówi o swojej miłości. Ich też zaprasza, by uwierzyli, że jest z nimi, że ich chce przeprowadzić przez Dolinę Cienia. Zazwyczaj Jego obecność nie usunie bólu i cierpienia z życia. Zazwyczaj podążanie za Bogiem nie rozprasza panujących ciemności. Bóg, w którego wierzę, nie czyni życia łatwiejszym. Sam stając się jednym z nas, przyjął na siebie wszystkie trudy codzienności. Nie zdejmie więc z nas innego ciężaru, jak tylko ciężar grzechów. Nie ulży brzemieniu, ale wzmocni siły. Nie rozjaśni mroku, ale przezeń przeprowadzi. Nie cofnie śmierci, ale zaprosi do życia wiecznego – jeśli Mu zawierzymy i damy Mu się poprowadzić.
A jeśli nie uwierzymy? A jeśli nie pozwolimy, by był naszym przewodnikiem? Z bólem rozdartego miłością serca pozwoli nam ponieść konsekwencje naszych wolnych, acz głupich wyborów.