środa, 12 listopada 2008

Słowo, które stwarza

Zgodnie z przepięknie namalowanym słowami obrazem z Księgi Rodzaju, Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo. W moim przekonaniu owo podobieństwo realizuje się na co najmniej kilku płaszczyznach. Przede wszystkim do Boga jesteśmy podobni w tym, że naszą natura jest miłość – chcemy kochać i być kochani. W miłości odnajdujemy siebie, nasze życie.
Drugim takim podobieństwem do Stwórcy jest zdolność do uczestnictwa w dziele stworzenia, i bynajmniej nie mam na myśli naszych ludzkich zdolności prokreacyjnych związanych z seksualnym wymiarem życia. Chodzi mi o to, że każdym wypowiadanym słowem zmieniamy świat, stwarzając i niszcząc otaczającą nas rzeczywistość. Jakkolwiek niewiarygodnie by to brzmiało, teza nie jest wzięta z sufitu, ale z życia.
Kiedy mężczyzna wyznaje kobiecie, że ją kocha, jej serce się otwiera. Kiedy ktoś nas rani głupim, brutalnym słowem – czujemy, jakby gasło w nas życie. Słowa gniewne nakręcają w nas emocje i gniew, słowa spokojne łagodzą irytację.
Mówię o tym wszystkim, ponieważ niedawno zdałem sobie sprawę, że język, w jakim opowiadam moim studentom o problemach bioetycznych niekoniecznie jest najwłaściwszy. Mówię do nich o zygotach, embrionach, blastocystach, płodach, jakby pomijając milczeniem fakt, że za każdym razem chodzi o dziecko. To prawda, że tamte terminy wskazują na etap rozwoju młodego człowieka, ale jednocześnie jakoś go dehumanizują.
Łatwiej jest zaakceptować eksperymenty na embrionach niż eksperymenty na dziecku. Łatwiej jest myśleć o zygocie jako nie-człowieku, gdy używa się tylko technicznej terminologii medycznej. Łatwiej jest myśleć o nienarodzonym dziecku jako zlepku komórek, gdy słyszy się termin embrion. I niestety, łatwiej jest zgodzić się na terminację procesu rozwojowego blastocysty, niż gdy zacznie się mówić o zabójstwie niewinnego dziecka.
Słowa, które wypowiadamy kształtują nas, nasz sposób myślenia, i nasze postrzeganie świata. Nie wystarcza wiedzieć, że zygota, embrion czy płód to człowiek na różnych etapach swego rozwoju. Trzeba tę wiedzę uczynić częścią siebie, swojego myślenia czy postrzegania. Jednym z najłatwiejszych, a jednocześnie najskuteczniejszych sposobów zbudowania na nowo kultury życia jest zmiana języka, w jakim to życie opisujemy. Że ten embrion czy płód to zawsze jest dziecko. Że kobieta w ciąży nie tyle oczekuje dziecka, co jest już matką. Że poród to nie przyjście na świat, bo na świecie młody człowiek był już od wielu miesięcy, ale to tylko moment zmiany środowiska, w którym żyje.
Nie wolno nam się zgodzić na dehumanizacyjny dyktat cywilizacji technicznej. Jeśli już trzeba, to mówmy: człowiek na takim, albo innym etapie rozwoju. Człowiek! Dziecko! Osoba! Wbrew technologicznej nomenklaturze jesteśmy ludźmi – od poczęcia po wieczność. I warto, byśmy sami to dostrzegli i wypowiedzieli własnymi słowami.

wtorek, 11 listopada 2008

Było takie spotkanie...

W niedzielę po południu celebrowałem Mszę św. w kościele pw. NMP z Lourdes przy ulicy Wileńskiej na warszawskiej Pradze. Po Eucharystii miało miejsce spotkanie z kilkoma małżeństwami, uczestniczącymi w Duszpasterstwie Niepłodnych Małżeństw. Ponieważ całość mojej konferencji-refleksji była nagrywana przez dziennikarkę z Radia Warszawa, informacja o spotkaniu trafiła do KAI-u, tę zaś przedrukowała - jak się dowiedziałem od przyjaciół - nawet "Gazeta Wyborcza". No i rozszalała się burza. W jednym z listów przeczytałem: "Przeczytałem artykuł w Gazecie Wyborczej. Ale to rozjuszyło niektórych komentatorów. Widzę, że internet stał się takim forum, przynajmniej tym forum, które stanowią czytelnicy Gazety, gdzie katolickie poglądy nie mają prawa bytu..."
O co ta burza? Zapraszam do lektury. Pozwoliłem sobie przekleić artykuł z Wyborczej, podpisany, że rodem z KAI-u, mam nadzieję, że nie popełniam z tego tytułu żadnego przestępstwa. Od razu też mówię, że uważam poniższą relację za dosyć rzetelną. A co do wytłuszczonego wprowadzenia - motyw do tego zdania zaczerpnąłem z C.S. Lawisa, "Siostrzeniec czarodzieja" (kto zna, natychmiast się zorientuje, a innych odsyłam do lektury).

Ks. Kieniewicz: Dziecko z in vitro nie przyniesie do domu szczęścia
KAI 2008-11-10, ostatnia aktualizacja 2008-11-10 17:14:29.0

- In vitro przyniesie dziecko do domu. Jeżeli jednak ma to być tylko spełnienie pragnienia rodziców, to nie przyniesie ono im do domu szczęścia i radości. Tego błogosławieństwa, które było im przygotowane przez Boga - powiedział ks. Piotr Kieniewicz podczas spotkania w warszawskim Duszpasterstwie Niepłodnych Małżeństw.
Kapłan przekonywał, że nie posiadanie dziecka, ale życiodajność małżeństwa jest planem bożym.

Jak przypomniał ks. Kieniewicz z zapłodnieniem in vitro wiąże się wiele problemów moralnych: nadliczbowe embriony, kwestia skuteczności metody, problem zdrowia kobiety poddawanej zabiegowi, sposób pozyskania materiału genetycznego. - Temu wszystkiemu Kościół mówi nie, wskazując na to, że zostaje naruszona godność osoby, zarówno małżonków jak i przyszłego dziecka - powiedział kapłan.

- Płodność małżonków jest ich darem i tajemnicą - tłumaczył etyk - Wyprowadzenie tego spoza małżeństwa oznacza odarcie największej tajemnicy ich miłości, właśnie z tajemnicy, a tym samym odarcie ich z godności. Jeden z elementów zjednoczenia małżeńskiego w in vitro jest dany komuś aby się tym zajął - dodał. Ks. Kieniewicz podkreślił, że "dziecko ma prawo do tego, żeby być owocem miłości z zachowaniem tego sacrum, że od początku do końca jest nietknięte".

Etyk przypomniał, że małżeństwo jest miejscem, gdzie rodzi się życie. Jak naucza Kościół nie jest to kwestia płodności biologicznej, ale miłości pomiędzy mężem i żoną. - Pierwszym beneficjentem tej miłości są właśnie małżonkowie, kiedy ich relacja zaczyna tętnić życiem - mówił prelegent. - Tak rodzi się środowisko, w którym powstaje miejsce na nowe życie - tłumaczył.

Ks. Kieniewicz stanowczo przypomniał, że rodzice nie mogą traktować dziecka jako spełnienia swojego marzenia, środka do celu. Zdaniem zakonnika dotyczy to także poczęć naturalnych, kiedy "dzieci są zaspokojeniem potrzeby rodziców bycia rodzicami". W takich rodzinach obok dobrej pracy, majątku, o poczuciu spełnienia rodziców decyduje także posiadanie dzieci.

Małżeństwom dotkniętym problemem niepłodności, jako lekarstwo Kościół pokazuje miłość. W takich rodzinach też jest miejsce dla dzieci, ale nie dziecko, tylko życiodajność tego małżeństwa jest planem Boga. - Adopcja, tak jak ją Kościół rozumie, rodzi się z miłości, która daje przestrzeń na nowe życie. I wtedy nie jest ważne czy to jest dziecko z ośrodka adopcyjnego czy poczęte w sposób naturalny - mówił ks. Kieniewicz.

"Dziecko poczęte z myślenia rodziców, że zrobią wszystko, aby je mieć, nie przyniesie do domu szczęścia i radości. Nie to, które było im przygotowane przez Boga. Dziecko będzie, ale nie będzie błogosławieństwa" - dodał kapłan.

Prelegent przypomniał także o niskiej skuteczności in vitro. Według najlepszych ośrodków szacowana jest ona na 30 proc. Takie wyniki są uzyskiwane kiedy do procedury kwalifikuje się młode małżeństwa, najchętniej starające się o dziecko krócej niż rok, a także nie liczy się ilości prób podejmowanych przy zapłodnieniu, tylko ilość małżeństw, które ostatecznie mają ciążę. W ten sposób eliminuje się także wszystkie sytuacje niepowodzenia metody: przedwczesny poród, deformacje dziecka zakończone aborcją, śmierć okołourodzeniową, czy późniejszą śmierć z powodu komplikacji porodowych.

Zdaniem kapłana skuteczność metody in vitro - jeżeli liczymy ilość podjętych procedur i ilość poczęć - wynosi od 6 do 10 proc. Jeżeli bierzemy pod uwagę ilość poczęć zarodków w stosunku do dzieci urodzonych, w najlepszym razie skuteczność tej metody to 1-2 proc. Najczęściej bowiem do życia przy zapłodnieniu in vitro powołuje się od 10 do 15 zarodków.

Dyskusja z ks. Piotrem Kieniewiczem miała miejsce w ramach comiesięcznego cyklu spotkań Duszpasterstwa Niepłodnych Małżeństw. Inicjatywa spotkań powstała z potrzeby umocnienia duchowego małżonków, którzy mają problem z poczęciem własnego potomstwa. Prof. Bogdan Chazan, ginekolog i położnik szacuje, że trudności z poczęciem dziecka ma około 20 proc. małżeństw w Polsce. Jednakże problem bezpłodności dotyczy około 7 proc. z nich, co oznacza, że pozostałe, po podjęciu leczenia, mogą począć potomstwo.

KAI

* * *

Prawdę mówiąc, nie dziwię się burzy na gazetowym forum. Jeślibym miał cokolwiek dodać do przytoczonego tekstu, to tylko tyle - powiedziałem to też na rzeczonym spotkaniu - każde życie jest bezczenne. Każde życie trzeba przyjąć i ukochać, także to, które poczęte jest metodą in vitro. Nie ma gorszych dzieci, nie ma dzieci mniej zasługujących na miłość. Są tylko takie, które są źle kochane.
Nie osądzam nikogo, ani rodziców ani lekarzy. Myślę, że w wielu przypadkach ich działanie podyktowane jest dobrymi pragnieniami i chęcią zaradzenia trudnej, by nie rzec - dramatycznej sytuacji. Odrzucając in vitro, odrzucam działanie, ponieważ postrzegam je jako niegodziwe. Co zrobią ludzie z tą moją oceną - pozostawiam ich sumieniu. Mam nadzieję, że wezmą przytoczone argumenty pod uwagę. Jeśli zaś nie - trudno. Ja będę wiedział, że nie milczałem, tchórzliwie ukrywając rozpoznaną prawdę.