"Walę tynki" - czyli święto budowlańców. Jeden z tych dni, które wyznaczają ramy roku handlowego. Wszędzie serduszka, kwiaty, słodycze... Czasem mi się wydaje, że niemal każdy towar - niedawno oferowany jako "idealny prezent pod choinkę" obecnie jest rewelacyjnym podarunkiem walentynkowym.
Wielu z moich przyjaciół postanowiło ignorować Święto Zakochanych, niektórzy mówiąc wprost, że przy całej miłości, nie chcą wchodzić w "te klimaty". Dlaczego? Może dlatego, żeby nie rozmienić miłości na drobne...
Oczywiście, miłość potrzebuje znaków ją wyrażających. By płonąć, potrzebuje "paliwa". Ale jednocześnie, ważniejsze dla prawdziwej miłości jest uszanować kochaną osobę i zatroszczyć się o jej prawdziwe dobro, niż tylko miło spędzić upojny wieczór. Wiem, że upraszczam, ale jest to uproszczenie rodem ze sklepowych witryn.
Dzisiejszy świat zatracił gdzieś świadomość, czym jest miłość. Historie Terry Schiavo czy Eluany Englaro pokazują, że dziś przez "kochać" rozumie się, że "jest nam dobrze ze sobą". Miłość na dobre - tak, oczywiście! Miłość na złe - nie, na nią miejsca już nie ma. Nie ma na nią sił. Nie ma dla niej serca.
Nie podoba mu się miłość, która dużo kosztuje, zwłaszcza jeśli kosztuje życie - znoszenia słabości męża czy żony, ich grzechów, chorób, niepełnosprawności. Taka miłość - jeśli się ją gdzieś spotka, u kogoś zobaczy - wzbudza już nie podziw, ale raczej politowanie. I tak świadkowie traktowani są jak trefnisie, których kosztem można się łatwo zabawić.
Każdy dzień przynosi nowe znaki obecności Boga w moim życiu - nie tylko w modlitwie, ale w zwykłych szarych sprawach. W polityce, gospodarce, w mediach... W każdym z tych obszarów chce być obecny, chce zbawiać. I dlatego codziennie szukam znaków Jego miłości, znajduję i potwierdzam - On jest po naszej stronie, nawet wtedy, gdy my nie chcemy być po Jego stronie...
sobota, 14 lutego 2009
środa, 11 lutego 2009
Talibowie i Polacy
Muszę się przyznać, że zapowiedź ścigania zabójców krakowskiego geologa, zabitego w Pakistanie przez talibów, wzbudziła moje niejakie zdziwienie. Nie bardzo sobie wyobrażam, jak to ma wyglądać. Polski rząd naciska na Pakistan, by ścigał zbrodniarzy, ale realia polityczne są takie, że to Pakistan jest potęgą atomową, a nie my. Jak ów nacisk ma wyglądać? Nie łączą nas z Pakistanem ściślejsze więzi polityczne i gospodarcze, poza tym, że chcemy tam sprzedawać, co tylko się da. Możemy co najwyżej pomachać flagą Unii Europejskiej, ale Pakistan zdaje się niewiele sobie z tego robić, podobnie zresztą, jak niezbyt się przejmuje naciskami USA, które są cokolwiek od Polski mocniejsze.
Swoją drogą, warto pamiętać, że Talibowie, a ściślej mówiąc pasztuni, całkowicie kontrolują swoje terytorium – ani siły pakistańskie, ani amerykańskie, ani – w swoim czasie sowieckie (tyle że w Afganistanie) na razie sobie z owym państwem w państwie nie poradziły. Podobno nasz rząd zna personalia morderców, ale obawiam się, że za tym oświadczeniem nie stoją żadne konkrety, a nawet jeśli taką wiedzę nasz MSZ posiada, to niewiele z niej wynika.
Raz po raz dają się słyszeć wezwania, by nie używać dramatu polskiego geologa do doraźnych celów politycznych i komercyjnych. Słusznie. Jak jednak ocenić wypowiedzi ministrów i posłów w tej sprawie? Ani buńczuczne deklaracje pociągnięcia do odpowiedzialności zabójców Polaka, ani działania sejmowych komisji śledczych niczego nie zmienią i do niczego nie doprowadzą poza jednym: dalszym osłabieniem międzynarodowego autorytetu Polski.
Nie ma sensu zachowywać się jak mocarstwo, gdy mocarstwem się nie jest. Angażowanie się w interwencje we wszystkich punktach zapalnych na świecie niczemu nie służy poza zaspokojeniem własnego głodu wielkości. Trzeba znać swoje miejsce w szeregu i – jak to śpiewał Wojciech Młynarski – robić swoje.
To co? – zapyta ktoś – mamy nic nie robić? Wydaje mi się, że realia sytuacji są takie, że nic sensownego zrobić nie można, poza uprzejmą prośbą do wyznawców Allaha, by w imię szacunku dla człowieka, pozwolili pochować naszego rodaka w rodzinnej ziemi. Powtarzam – takie są realia. Lepiej je zaakceptować, niż trwać w stworzonej przez siebie fikcji.
Swoją drogą, warto pamiętać, że Talibowie, a ściślej mówiąc pasztuni, całkowicie kontrolują swoje terytorium – ani siły pakistańskie, ani amerykańskie, ani – w swoim czasie sowieckie (tyle że w Afganistanie) na razie sobie z owym państwem w państwie nie poradziły. Podobno nasz rząd zna personalia morderców, ale obawiam się, że za tym oświadczeniem nie stoją żadne konkrety, a nawet jeśli taką wiedzę nasz MSZ posiada, to niewiele z niej wynika.
Raz po raz dają się słyszeć wezwania, by nie używać dramatu polskiego geologa do doraźnych celów politycznych i komercyjnych. Słusznie. Jak jednak ocenić wypowiedzi ministrów i posłów w tej sprawie? Ani buńczuczne deklaracje pociągnięcia do odpowiedzialności zabójców Polaka, ani działania sejmowych komisji śledczych niczego nie zmienią i do niczego nie doprowadzą poza jednym: dalszym osłabieniem międzynarodowego autorytetu Polski.
Nie ma sensu zachowywać się jak mocarstwo, gdy mocarstwem się nie jest. Angażowanie się w interwencje we wszystkich punktach zapalnych na świecie niczemu nie służy poza zaspokojeniem własnego głodu wielkości. Trzeba znać swoje miejsce w szeregu i – jak to śpiewał Wojciech Młynarski – robić swoje.
To co? – zapyta ktoś – mamy nic nie robić? Wydaje mi się, że realia sytuacji są takie, że nic sensownego zrobić nie można, poza uprzejmą prośbą do wyznawców Allaha, by w imię szacunku dla człowieka, pozwolili pochować naszego rodaka w rodzinnej ziemi. Powtarzam – takie są realia. Lepiej je zaakceptować, niż trwać w stworzonej przez siebie fikcji.
Subskrybuj:
Posty (Atom)