czwartek, 7 stycznia 2010

Kolęda

Christus mansionem benedicat. C+M+B 2010. Co prawda niektórzy piszą K+M+B, od imion trzech mędrców, za królów niekiedy uważanych, ale – jak by nie było – chrześcijanie wyznają wiarę w Chrystusa, a nie Kacpra, Melchiora i Baltazara. Więc skrót powinien być z literką „C” i być wyrazem modlitwy o błogosławieństwo dla domu.

Dziś ten znak zapisany kredą na drzwiach ma znaczenie szczególne. Coraz częściej media donoszą o inicjatywach obywatelskich ukierunkowanych na usuwanie znaków wiary chrześcijańskiej ze szkolnych klas, urzędów administracji publicznej, tudzież wszelkich innych miejsc nie będących ściśle rzecz ujmując miejscami kultu. Niezależnie od tego, na ile tak powstały obraz jest efektem inicjatywy działających w mediach środowisk antychrześcijańskich, a na ile rzeczywiście odzwierciedla nastawienie społeczne, świadectwo wyznawców Chrystusa o wierze w Boga Wcielonego staje się sprzeciwem wobec usuwania Boga z życia człowieka. Jest głosem współczesnych proroków – niechętnie słuchanych, wyśmiewanych, a tak bardzo potrzebnych. Świadkowie Słowa są znakiem, że Bóg nie odwraca się od człowieka, nawet wtedy, gdy ów człowiek odrzuca swego Stwórcę i Zbawiciela.

Jak co roku pojawiają się artykuły i komentarze na temat kolędy. Oczywiście, zazwyczaj niechętne czy wręcz wrogie. Fakt, wizyty zazwyczaj trwają krótko i częściej służą uzupełnieniu kartoteki parafialnej niż rozmowie duszpasterskiej, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by się z duszpasterzem umówić na termin pokolędowy na spotkanie dłuższe, spokojniejsze, na porozmawianie o życiu i wierze… Znam wielu księży, którzy taką możliwość oferują. Ludzie zazwyczaj wówczas potwierdzają chęć spotkania, ale z niego później nie korzystają. Jakby im nie zależało, jakby utyskiwanie na krótkość wizyty było w istocie ucieczką od jakiejkolwiek sensownej rozmowy.

Niekiedy ludzie nie tyle przyjmują księdza, co wpuszczają go do domu. Ale nie są gotowi ani na rozmowę, ani na modlitwę. Bywa, że nie gaszą telewizora lub komputera, że wyznaczają swoistego „dyżurnego”, by zajął się księdzem, gdy ten „robi swoje”. To są smutne wizyty. Czasem bez słowa po prostu dają kopertę z przygotowaną ofiarą, jakby to była najważniejsza rzecz podczas kolędy. Nic nie rozumieją…

Spada liczba tych, którzy przyjmują księdza po kolędzie. Nie jest miło spotykać się z obojętnością i odrzuceniem. A jednak wielu duszpasterzy puka do wszystkich drzwi, także tych, które w poprzednich latach pozostały zamknięte. Idą za wzorem swego Mistrza, który od nikogo się nie odwraca, nikogo nie przekreśla.

Christus mansionem benedicat. Niech Chrystus błogosławi ten dom. Znak na drzwiach wypisany kredą ma odzwierciedlić spotkanie, które ma miejsce w Eucharystii, gdy warg człowieka dotyka Ciało Pana. Zewnętrzny ślad wiary ma potwierdzać jej wewnętrzne istnienie, jej moc, i wolę trwania przy Bogu mieszkańców domostwa.

niedziela, 3 stycznia 2010

Trawka

No i Czesi zalegalizowali "miękkie" i "ciut twardsze" (byle nie za dużo) narkotyki. I automatycznie stali się "rajem" dla narko-entuzjastów, którzy argumentują, że środki te działają w zasadzie podobnie do alkoholu, więc ich nielegalność można porównać do prohibicji. Myślę, że argument ten stawia problem na opak.
Faktem jest, że stosowanie alkoholu i narkotyków powoduje zagrożenie dla samego zażywającego, jak i jego otoczenia. I mimo braku prohibicji, wykonywanie pracy, czy prowadzenie samochodu, pod wpływem alkoholu jest postrzegane jako działanie społecznie nieakceptowalne. Rzecz w tym, że alkohol znacznie łatwiej wykryć niż narkotyki. Pewnie dlatego samo posiadanie narkotyków traktowane jest tak surowo w większości krajów. Problem pogłębia też fakt, że narkotyki znacznie szybciej uzależniają, pozbawiając człowieka możliwości kontroli swojego zachowania.
W gruncie rzeczy rozumiem jeden powód: nie ma wystarczającej liczby miejsc w więzieniach i możliwości przerobowych w aparacie sprawiedliwości. Zamiast zatem walczyć z narkotykami i narkomanią, proponuje się ich depenalizację lub ograniczoną legalizację. Tak jest łatwiej, taniej... Tak, ten argument rozumiem, ale się z nim nie zgadzam.
Za tą samą logiką idą zwolennicy aborcji, domagając się legalizacji zabijania nienarodzonych dzieci, argumentując to faktem istnienia rozwiniętego podziemia aborcyjnego i aborcyjnej "turystyki". Skoro ludzie i tak coś robią, to łatwiej jest im "przyklepać" coś złego, niż ich wychowywać ku nawróceniu.
Tu dochodzimy do sedna prawy: czy stosowanie narkotyków jest rzeczą dobrą, czy nie? W moim przekonaniu dobre to nie jest. I nie wolno poprzez prawo tworzyć wrażenia, że jest inaczej. Tak jak nie wolno (w perspektywie moralnej) zabijać dzieci , chorych, słabych, bezbronnych, tak też nie wolno, by prawo w imię rozładowania systemu sprawiedliwości dokonało depenalizacji tych działań czy wręcz ich legalizacji. Rozpoznanie niegodziwości czynu wobec poważnej skali jego konsekwencji (indywidualnych i społecznych) powinno skutkować prawem chroniącym interesy tych, którym zagraża wolność działania niektórych, choć niekoniecznie prowadząc sprawcę do więzienia.
Już słyszę jęk oburzenia z powodu porównania legalizacji posiadania narkotyków do legalizacji aborcji czy eutanazji. Niewątpliwie są to sprawy zypełnie odmienne, ale łączy je wewnętrzna niegodziwość czynów, które zwracają się przeciw życiu. W moim przekonaniu, decyzja władz czeskich jest moralnie zła, społecznie szkodliwa i po prostu krótkowzroczna i głupia. Oczywiście, Czesi mieli prawo taką decyzję podjąć; niestety skutki ich decyzji nie ograniczą się do terenu Republiki Czeskiej. Źle się stało.
I obawiam się, że to początek kolejnej pochyłej równi. Że za legalizacją narkotyków, podążą kolejne ruchy legislacyjne - tak jak w Holandii i nie tylko. Po raz kolejny okazuje się, jak wiele racji miał bł. Jan XXIII pisząc w "Mater et Magistra": "żaden chyba przejaw głupoty nie wydaje się bardziej znamienny dla naszych czasów, jak dążenie do utworzenia trwałego i dostatniego porządku życia doczesnego, nie opartego na nieodzownym fundamencie, to znaczy pomijającego Majestat Boga. W ten sposób usiłuje się podkreślić dostojeństwo człowieka, wysuszywszy źródło, z którego to dostojeństwo wypływa i jest zasilane" (MeM 3,4,1).