Bywa, że „życzliwi” ludzie uśmiechają się i prawią grzeczności, gdy spotykamy ich twarzą w twarz, ale za plecami opowiadają niestworzone historie. Plotki, oszczerstwa i sądy są wówczas jak sztylety wbijane w serce.
Wiadomo, od nikogo cios nie boli tak, jak od przyjaciela. Nikt tak nie zrani, jak najbliżsi, ci, od których spodziewamy się wsparcia, miłości i dobrego słowa. Jeśli zamiast dobra doświadczamy obojętności czy wręcz wrogości, odczuwane cierpienie trudno z czymkolwiek porównać. Zwłaszcza, jeśli cios przychodzi znienacka, zza pleców.
I co wtedy? Co zrobić, gdy rzekoma miłość i życzliwość otoczenia okazują się być nic nie wartym złudzeniem? Odpowiedzieć gniewem, zerwać kontakty?
Święta Księga mówi: „Jeśli twój brat zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha – pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi! A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik!” (Mt 18,15-17).
A więc najpierw dyskretne i delikatne (co nie znaczy, że mało stanowcze) upomnienie. Chodzi o to, by ten, który naruszył prawo miłości miał miejsce na nawrócenie, by pomóc mu wycofać się i zmienić postępowanie. Świadkowie – w przypadku niepowodzenia pierwszego upomnienia – służyć mają przypomnieniu, że grzechy przeciw miłości bliźniego należą do spraw ważnych i nie wolno lekko ich traktować.
Najbardziej zastanawiające jest ostatnie zdanie w cytowanym fragmencie. Na pierwszy rzut oka wydaje się, jakby chodziło o odrzucenie grzesznika. Wydaje mi się jednak, że możliwa jest odmienna interpretacja. Bo jak Bóg traktuje celników, grzeszników i pogan? Pochyla się nad nimi, tak jak nad każdym z nas. Nie mając względu na osobę, kocha każdego najbardziej na świecie. Stwierdzenie „niech ci będzie jak poganin i celnik” można zatem zinterpretować jako wezwanie do bezwarunkowej miłości przebaczającej, która bierze na siebie grzechy innych.
Uderzony podczas sądu Jezus nie broni się, a jedynie pyta o przyczynę agresji ze strony świątynnego sługi. Nie dochodzi swoich praw. Nie walczy. Bierze na siebie grzechy moje, nasze, świata. Przyjmuje krzyż, który Mu podaje ojciec. Zgadza się, by miłość nie była kochana, ale sam nie przestaje kochać.
Tę samą logikę miłości odnajdujemy w Liście do Rzymian (12:17-21): „Nikomu złem za złe nie odpłacajcie. Starajcie się dobrze czynić wobec wszystkich ludzi. Jeżeli to jest możliwe, o ile to od was zależy, żyjcie w zgodzie ze wszystkimi ludźmi. Umiłowani, nie wymierzajcie sami sobie sprawiedliwości, lecz pozostawcie to pomście Bożej. Napisano bowiem: Do Mnie należy pomsta. Ja wymierzę zapłatę - mówi Pan - ale: Jeżeli nieprzyjaciel twój cierpi głód - nakarm go. Jeżeli pragnie - napój go. Tak bowiem czyniąc, węgle żarzące zgromadzisz na jego głowę. Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj”.
Czy mam zatem się zgodzić, by o mnie plotkowano, by mnie oczerniano, osądzano, chociaż czuję, że mnie to boli, że cierpię i jakby umieram z tego powodu? Czy mamy pozwolić, by dać się zabić plotkami, oszczerstwami i sądami otoczenia? Odpowiedź Ewangelii jest jednoznaczna. Oczywiście, każdy może zrobić po swojemu i Bóg ten wybór uszanuje, ale czyż nie wzywa nas On, byśmy – my Jego uczniowie – szli Jego śladami?