Wczoraj po południu zadzwoniła do mnie dziennikarka „Naszego Dziennika” z pytaniem o komentarz do najnowszych decyzji Marszałka Sejmu – chodziło o decyzję o wprowadzeniu pod obrady Sejmu lewicowego projektu ustawy bioetycznej. Nie wiem, skąd ND tę informację uzyskał, bo nie udało mi się jej nijak potwierdzić, a doniesienia prasowe, nade wszystko odnoszące się do bioetyki, staram się uważnie śledzić. Jak by nie było, polityczny zwrot w lewo najsilniejszego ugrupowania parlamentarnego zdziwił mnie i zaniepokoił.
Trudno mi – jeśli to doniesienie się potwierdzi – interpretować rozwój sytuacji inaczej jak jako kolejną ofensywę „cywilizacji śmierci”. Znowu będą dyskusje czy człowiek jest człowiekiem, i czy należy mu się szacunek zawsze, czy tylko w niektórych sytuacjach. A ponieważ płachta działa na byka, zwłaszcza czerwona, tak sobie myślę, że atak na godność człowieka powinna pobudzić nas, chrześcijan, do zdecydowanego sprzeciwu i radykalizacji stanowiska.
A więc koniec z debatą, czy dziecko na najwcześniejszym, embrionalnym etapie rozwoju, jest człowiekiem, czy też nie. Skoro liberałowie negują to człowieczeństwo, to my możemy równie jednoznacznie odrzucić ich poglądy. Oczywiście, jeśli będą pytać o powody, można im po raz kolejny opowiedzieć, jak rozwija się człowiek, ale – obawiam się – pytać nie będą. Skoro mają się rozpocząć prace nad ustawą bioetyczną w jej najbardziej niegodziwej wersji, chrześcijanie powinni stanąć murem w sprzeciwie i złożyć formalny wniosek o odrzucenie projektu w pierwszym czytaniu. I głosować, bez dyskusji.
Stosunek do drugiego człowieka jest miarą własnego człowieczeństwa, nade wszystko zaś stosunek do człowieka bezbronnego. Pokrętne argumenty kwestionujące człowieczeństwo dzieci rozwijających się w łonach matek skutkują wypaczeniem sumień. A wypaczone sumienie przestaje szukać prawdy, przestaje wierzyć w jej istnienie i zobowiązujący charakter. I to nie tylko na płaszczyźnie bioetycznej, ale każdej innej również.
Współczesny człowiek stara się być rozsądny, racjonalny w swoich decyzjach, rzec by można roztropny. Tyle że roztropność, jako cnota związana z postawą długomyślności, w sposób konieczny odnosi się do świata wartości obiektywnych, nade wszystko do prawdy. Roztropność pyta się: „czy stać mnie na to, by porzucić ścieżkę prawdy?” i owo „czy stać mnie” odnosi do dobra ostatecznego, a więc zbawienia. Porzucenie dróg prawdy nie jest zatem roztropne, niezależnie od tego jak bardzo przemyślnym i rozsądnym się wydawało.
Prawda jest prosta, jak nóż obosieczny odcinając dobro od zła i światło od ciemności, wyznacza ścieżkę życia. Znieprawione sumienie usiłuje natomiast wykazać, że rzeczywistość można różnie tłumaczyć i interpretować, mącąc jednocześnie zarówno klarowność opisu sytuacji, jak i jednoznaczność oceny moralnej. Zgodnie ze starym przysłowiem, „w mętnej wodzie diabeł ryby łowi”. I tak pokrętne słowa prowadzą stopniowo, acz nieuchronnie do wewnętrznego znieprawienia.
Po raz kolejny parlamentarzyści chrześcijańscy, a my wszyscy razem z nimi, staniemy przed próbą jakości naszej wiary i wierności prawdzie: prawdzie o naszej wierze, prawdzie o naszym własnym człowieczeństwie i o gotowości do obrony godności tych, którzy o własne życie, godność i prawa z niej wynikające zatroszczyć się nie są w stanie. To próba jakości naszych sumień.