Pożar w Kamieniu Pomorskim był i jest głównym tematem w serwisach informacyjnych w ciągu ostatnich dni. Dramat pogorzelców rzeczywiście jest poruszający – zamiast radosnych świąt zmartwychwstania, dla nich cały czas trwa Kalwaria. Jedni płaczą po starcie najbliższych, inni sami odnieśli rany. 21 osób zginęło. Nad ofiarami tego dramatu trzeba się ze współczuciem pochylić, udzielić im pomocy, otoczyć opieką...
Zamiast tego jesteśmy świadkami jakiegoś przedziwnego spektaklu. Dziennikarze prześcigają się w zadawaniu mniej lub bardziej idiotycznych pytań, w stylu – „jak się Pan czuje?”, „co się stało?”, „czy musiało do tego dojść?”... Politycy zwęszywszy szansę na poprawienie swojego wizerunku ruszyli do akcji i prześcigają się w znakach solidarności. Prezydent ogłosił 3-dniową żałobę narodową, a premier zadeklarował pomoc w budowie nowego budynku socjalnego. Nie mam żadnych złudzeń, że o nic więcej niż PR nie chodziło. Pretensje Prezydenta do Premiera, że go nie zawiadomił o pożarze są żenujące; zresztą odpowiedź rzecznika, że mógł sobie wszystko zobaczyć w telewizji – jakkolwiek niezbyt grzeczna – trafia w sedno zagadnienia. W gruncie rzeczy jestem tym zniesmaczony.
3-dniowa żałoba narodowa po pożarze, w którym zginęło 21 osób jest w moim przekonaniu nieporozumieniem. W ciągu weekendu świątecznego na polskich drogach zginęło 35 osób – o nich się nie pamięta. Czyżby do ogłoszenia żałoby narodowej potrzeba było śmierci jakiejś minimalnej liczby osób w jednym wypadku? Przy całym szacunku i współczuciu dla ofiar tej tragedii, nie widzę związku pomiędzy pożarem w Kamieniu Pomorskim a sytuacją całego narodu – a taki związek jest z mojego punktu widzenia konieczny, by mówić o podstawach dla ogłaszania żałoby narodowej. Być może prezydent chciał wskazać na ogólnonarodowy problem, ale jeśli tak było, to tego ostatecznie nie uczynił.
Dla mnie wymowa prezydenckiej decyzji jest nijaka. Jawi mi się jako pusty PR-owski gest, który jego samego niewiele kosztuje, przyzwoicie wygląda w mediach, budując wrażenie zatroskanego o dobro zwykłych ludzi prezydenta. Rzecz w tym, że rzeczywiste skutki są chyba jednak inne, i wcale nie takie dobre.
Po pierwsze, ludzie nie przejmują się ogłoszoną żałobą, ponieważ nie czują , by sprawa ich w jakikolwiek sposób dotyczyła. Po drugie, ludzie mogą nie przejąć się ogłoszoną żałobą narodową, gdy zostanie ogłoszona z powodów rzeczywiście odnoszących się do życia nas wszystkich. Innymi słowy – pomysł Pana Prezydenta okazał się może i dobry, ale z gruntu nieszczęśliwy, prowadząc do znaczącego obniżenia znaczenia instytucji żałoby narodowej.
Pojawiły się też we mnie dwa dodatkowe pytania: co naprawdę oznacza dla naszych rządzących termin „żałoba narodowa”? (i z innej beczki) – jak zapobiec w przyszłości, by dramatyczne wydarzenia nie były instrumentalnie wykorzystywane do kreowania własnego wizerunku.
Czego zatem bym oczekiwał od władz? Oczywiste jest, że pogorzelcom trzeba pomóc, ale po to jest samorząd lokalny, po to struktury wojewódzkie jako przedstawicielstwa władz państwowych, by problemy lokalne, możliwie efektywnie rozwiązywać na szczeblu lokalnym. Jeśli wojewoda uznałby, że zasadne jest ogłoszenie żałoby na terenie województwa – mógłby to zrobić. Nagłośnienie w mediach może się bez narodowej żałoby obyć. A pomoc udzielona szybko, sprawnie, i dyskretnie, na pewno lepiej przysłużyłaby się pogorzelcom, niż całe to polityczne i PR-owskie żenujące zadęcie.
Każdy dzień przynosi nowe znaki obecności Boga w moim życiu - nie tylko w modlitwie, ale w zwykłych szarych sprawach. W polityce, gospodarce, w mediach... W każdym z tych obszarów chce być obecny, chce zbawiać. I dlatego codziennie szukam znaków Jego miłości, znajduję i potwierdzam - On jest po naszej stronie, nawet wtedy, gdy my nie chcemy być po Jego stronie...