Każdy dzień przynosi nowe znaki obecności Boga w moim życiu - nie tylko w modlitwie, ale w zwykłych szarych sprawach. W polityce, gospodarce, w mediach... W każdym z tych obszarów chce być obecny, chce zbawiać. I dlatego codziennie szukam znaków Jego miłości, znajduję i potwierdzam - On jest po naszej stronie, nawet wtedy, gdy my nie chcemy być po Jego stronie...
czwartek, 1 maja 2008
Długi weekend
Trzeba przyznać jest co świętować. Wniebowstąpienie rzeczywiście przynosi ogromne bogactwo treści. Najpierw wzywa do nadziei, bo oto ludzka natura zostaje wprowadzona w rzeczywistość nieba. Tak jak kiedyś Syn Boży stał się człowiekiem, tak teraz człowiek - Jezus z Nazaretu, zwany Chrystusem - staje się uczestnikiem komunii Trójcy św.
Wniebowstąpienie jest także związane z wezwaniem, które Chrystus pozostawił Kościołowi - wezwaniem do ewangelizacji, któremu towarzyszy też zapewnienie o "nieobecnej-obecności". Pan odchodzi, by posłać Pocieszyciela, który dopełni dzieła Objawienia, ale jednocześnie mówi: "Jestem z wami aż do skończenia świata".
Muszę powiedzieć, że to wyjątkowe doświadczenie - owa obecność, pełna bezwarunkowej, a jednocześnie wymagającej miłości. Pozwala przejść przez ciemność grzechów własnych i cudzych, przez radość i cierpienie, trzymając się skrawka nadziei.
Kiedy myślę o tej nadziei, którą przynosi Chrystus, przed oczami staje mi obraz pierwszomajowych pochodów. Nie mówię o defiladach na Placu Czerwonym i podobnych "spontanicznych" demonstracjach w całej strefie sowieckich wpływów. Mówię o pochodach, które - to prawda, na mniejszą "nieco" skalę - mają miejsce także w Polsce. Pomysł zbawienia przez rewolucję, która marksistowsko-leninowską metodą zrównuje wszystkich, jakoś wydaje mi się w najbardziej dosłowny sposób beznadziejny.
niedziela, 27 kwietnia 2008
Brazylijska rzeźnia
Wiadomość o skali aborcji w Brazylii była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Raz po raz słyszało się określenia, że to największy katolicki kraj na świecie. Mówiło się o żywotności tamtejszego Kościoła, o nadziejach i perspektywach na przyszłość. Co prawda, zabawy karnawałowe nie bardzo mi się mieściły w tym, co rozumiałem pod mianem chrześcijaństwa w ogóle i katolicyzmu w szczególności, ale kładłem to na karb niedoinformowania. Teraz okazuje się, że - jak to się mówi - "król jest nagi". Po raz kolejny katolicyzm deklaratywny okazał się niezbyt wiele wart. Smutne, a obawiam się, że (może na mniejszą skalę) problem w Polsce może być podobny.
W Brazylii co roku dokonywanych jest 3.000.000 aborcji (nielegalnych), przy czym większość wypadków dotyczy kobiet deklarujących się jako katoliczki, a decyzję podjęły w porozumieniu z mężem-partnerem. A wydawało mi się, że USA ze swoim 1.250.000 to już dużo... Znaczy się, z całą pewnością dużo. Bardzo dużo... Ale to, co się dzieje w Brazylii, trudno nazwać inaczej, jak rzeźnią.
Pamiętam pewną rozmowę z ks. prof. Januszem Nagórnym na temat tzw. "chrześcijaństwa z wyboru". Powiedział wtedy rzecz niezwykle ciekawą, z której znaczenia nie zdawałem sobie sprawy. Otóż w minionych wiekach w łonie Kościoła rodziły się różne herezje. Ludzie mieli różne pomysły na to, jak opisać naturę Boga, dzieło dokonanego przezeń zbawienia, na rolę człowieka w tym wszystkim. Zazwyczaj błędy rodziły się z dobrej woli, choć nierzadko odstępstwa karane były w sposób bardzo surowy.
Dzisiaj zagrożeniem dla Kościoła nie są błędy dogmatyczne, ale moralne. Największym zagrożeniem - powiedział wtedy ks. Janusz - jest herezja moralna, zgodnie z którą człowiek sam określiwszy, co jest dobre, a co jest złe - porzuci drogi Boże.
Niedawno rozmawiałem z młodym człowiekiem, usiłując mu wytłumaczyć, że Bóg udziela każdemu konkretnego powołania. Jego odpowiedź mnie zdumiała: "A co z moją wolnością?" Tak jakby wolność była prawem do całkowicie dowolnego wyboru kierunku i sposobu działania. Tymczasem wolność - jak wielokrotnie przypominał Benedykt XVI podczas swojej wizyty w USA - wolność nigdy nie jest "opcją od" lub "opcją do". Wolność jest zawsze wolnością do. Jest zawsze ograniczona przez prawdę. Innymi słowy, rzeczy są dobre lub złe, bo takie właśnie są, a nie dlatego, że ktoś (choćby i Bóg) tak zadecydował. Życie jest dobrem samym w sobie i wobec tego zniszczenie tego życia jest czynem samym w sobie niegodziwym. Można się z tym nie zgadzać, można pójść własną drogą, można uchwalić nawet najbardziej liberalne ustawy, ale natury rzeczy się nie zmieni: jak aborcja niegodziwością była, tak nią będzie. A skoro jest niegodziwością, nie może być zgody na jakąkolwiek formę przyzwolenia, ani przez kampanie medialne, ani tym bardziej przez niegodziwe prawodawstwo. Jan Paweł II w swojej encyklice Evangelium vitae napisał wprost: "W przypadku prawa wewnętrznie niesprawiedliwego, jakim jest prawo dopuszczające przerywanie ciąży i eutanazję, nie wolno się nigdy do niego stosować 'ani uczestniczyć w kształtowaniu opinii publicznej przychylnej takiemu prawu, ani też okazywać mu poparcia w głosowaniu'" (por. EV 73).
W Polsce przeprowadza się kilkaset legalnych aborcji (legalnych to nie znaczy godziwych – nadal są one niegodziwe i pociągają kary kościelne). Skala podziemia aborcyjnego jest nieznana, ale obawiam się, że obejmuje kilkadziesiąt tysięcy aborcji. Wedle informacji z Wielkiej Brytanii, w zeszłym roku ponad 31.000 Polek dokonało na Wyspach zabójstwa swojego nienarodzonego jeszcze dziecka. Rację miał abp Nycz, mówiąc o kiepskiej kondycji polskiego katolicyzmu. Czy da się coś z tym zrobić?
Podobno rząd brazylijski chce coś zrobić z tymi nielegalnymi aborcjami. Ciekawe, cóż takiego wymyślą politycy. Obawiam się, że bez nawrócenia serc brazylijskich katolików niewiele wskórają, a w tej dziedzinie politycy zbyt mocni nie są. Zresztą, nikt nikogo w nawróceniu nie zastąpi, ani politycy, ani księża, ani nawet Pan Bóg – ani w Brazylii, ani w Polsce. To człowiek ma podjąć trud zmiany życia, przyjmując zaoferowane mu Boże przebaczenie i podążając Bożymi drogami. Że to niełatwe – fakt, ale inaczej się nie da.
Por. posty: Chcą nas zmusić i No i skończyło się kompromisowanie