czwartek, 18 marca 2010

Antykoncepcja

Jednym z najbardziej dotkliwie zakłamujących akt małżeński działań jest jego obezpłodnienie. Kłamstwo, jakie wówczas zachodzi, jest niejako podwójnie: z jednej strony przez wewnętrzne, intencjonalne odrzucenie perspektywy prokreacyjnej, z drugiej poprzez wprowadzenie działań i środków, które uniemożliwić mają poczęcie dziecka. Oba wymiary są niezwykle istotne. Zazwyczaj w środowiskach katolickich mówienie o antykoncepcji ogranicza się tylko do krytyki stosowania środków uniemożliwiających poczęcie – prezerwatyw i środków hormonalnych. Szkody przez nie wyrządzane mają miejsce zarówno w sferze relacji między małżonkami, jak i wprost w ciele kobiety.

Był czas, gdy przekonany byłem, iż wystarczy poczytać o niepożądanych, acz występujących skutkach ubocznych stosowania antykoncepcji hormonalnej, by każdemu myślącemu człowiekowi odechciało się ich stosowania. Niektóre z tych skutków stanowią poważne zagrożenie dla kobiety i zaakceptować by je można wyłącznie podczas leczenia najbardziej poważnych chorób. Poczęcie dziecka nie jest jednak wejściem w chorobę. Dziecko nie jest chorobą. Tu jednak nie tylko się je dopuszcza, ale wręcz zachęca i propaguje jako przejaw oświecenia, roztropności i odpowiedzialności. Powód jest prosty: przyjęto założenie o odrzuceniu płodności i rodzicielstwa i temu założeniu podporządkowano wszystkie następne decyzje i wybory.

Bywa, że informacje o niebezpieczeństwach wynikających z zastosowania antykoncepcji hormonalnej trafią do przekonania. Nie oznacza to wcale, że zrezygnują z myślenia antykoncepcyjnego. Pojawi się ono zawsze, gdy zabraknie miłości rozumianej jako bezwarunkowe i pełne dawanie siebie. Wtedy człowiek sam wyznacza sobie i Bogu ilość i czas pojawienia się potomstwa. Wiedząc o zagrożeniach płynących ze stosowania antykoncepcji hormonalnej, sięgnie po ekologiczną. Logika jednak postępowania będzie w gruncie rzeczy taka sama. Zastosowanie tzw. naturalnych metod planowania rodziny nie jest zatem gwarancją godziwości postępowania. Nawet najuczciwiej, najsolidniej stosowane pozostaną one w sprzeczności z wewnętrzną naturą małżeństwa, jeśli u podstaw działań małżonków pozostaje ich podjęta a priori decyzja o unikaniu poczęcia.

Bóg umożliwił rozpoznanie faz cyklu płodności kobiety nie po to, by unikać poczęcia, ale przede wszystkim po to, by małżonkowie mogli rozpoznać stan zdrowia tej, która ma być nosicielką życia. Jej ciało zostało stworzone tak, by począć i ochronić życie.

Podobnie samo współżycie męża i żony, jakkolwiek z natury swojej przyjemne, nie dla przyjemności zostało wpisane w naturę małżeństwa. Przyjemność jest niejako wartością dodaną. Tym, co rzeczywiście istotne w pożyciu intymnym małżonków jest umacnianie ich wzajemnej relacji przez całkowite otwarcie się na drugiego w bezwarunkowym i bezinteresownym obdarowaniu, które jednocześnie tworzy środowisko, miejsce na nowe życie.

Bywa, że z jakiegoś istotnego powodu trzeba poczęcie odsunąć w przyszłość, niekiedy definitywnie, jak pisze Paweł VI. Papież, podając kryteria: zdrowotne, psychiczne, ekonomiczne i społeczne, ale też religijne i moralne, wyraźnie zaznacza, że u fundamentu rozeznania musi panować wspaniałomyślność, a więc zaufanie wobec Boga i Jego prowadzenia. Problem w tym, że jeśli brakuje żywej, osobistej z Nim relacji, człowiek – także żyjąc w małżeństwie – nie będzie szukał wypełnienia woli Bożej, ale realizacji własnych pomysłów, pragnień, potrzeb i aspiracji, przed własnymi się zabezpieczając lękami.

Domyślam się, że nie wszyscy się z takim widzeniem płodności aktu małżeńskiego zgadzają, bo jest to wizja trudna. Oczywiście, mniejszym (przynajmniej zdrowotnie) złem jest unikanie antykoncepcji sztucznej, ale prawdziwe zło leży nie w przyjętej metodzie czy środkach, ale w sposobie myślenia. Jak długo obserwacja cyklu płodności nazywa się metodą planowaniem rodziny, zaś skuteczność tej metody ocenia się wskaźnikiem Pearla (porównującym do metod sztucznej antykoncepcji), tak długo kołacze się we mnie podejrzenie o antykoncepcji naturalnej, czy – jak kto woli – ekologicznej. Ta zaś z katolicką wizją małżeństwa niewiele ma wspólnego.