środa, 2 kwietnia 2008

Santo subito!

Błogosławieństwo jego obecności naznaczyło życie wielu ludzi. Moje również. Pamiętam dzień jego wyboru. Pamiętam kolejne pielgrzymki. Pamiętam dzień zamachu. Dzień spotkania w Licheniu, gdy gościł w mariańskim klasztorze, i w Rzymie, gdy byłem ze studentami na Passze. I wieczór, gdy odszedł do domu Ojca. I pogrzeb. I okrzyk "SANTO SUBITO!!!"
I do dziś nie czuję się komfortowo, gdy ktoś w jego intencji zaczyna modlitwę za zmarłych. Nie pasuje mi do niego - raczej modlitwa o rychłą beatyfikację i kanonizację.

21:37

wtorek, 1 kwietnia 2008

Prima Aprilis

Czy dziś można kłamać?
Czy kłamstwo może być primaaprilisowym żartem?
Czy są kłamstwa nieszkodliwe?

Na wszystkie trzy pytania odpowiadam przecząco. Kłamstwo - a więc świadome i dobrowolne rozminięcie się z prawdą w celu wprowadzenia w błąd - jest czynem złym ze swej natury. Jaki by mu cel nie przyświecał, nie usprawiedliwi tego działania. Ani dziś, ani nigdy. Tym bardziej, jeśli osoba posługująca się kłamstwem jest sama inicjatorem wypowiedzi.
Oczywiście, są sytuacje, gdy ktoś domaga się ujawnienia prawdy mu nienależnej. Ale nawet wtedy kłamstwo nie jest rozwiązaniem. Lepiej milczeć lub udzielić odpowiedzi wymijającej...
Niektórzy mówią, że dziś takie nieszkodliwe kłamstwa powinny być traktowane jako żarty. Dziennikarze generują nieprawdziwe wiadomości, by następnego dnia z dumą skonstatować, że oto kogoś udało się wprowadzić w błąd. Przypomina mi się historia o błaźnie, który specjalizował się w takich żartach. Ludzie uwielbiali, gdy wprowadzał ich w błąd. Świetnie się bawili, gdy robił zdziwione lub przerażone miny. Któregoś dnia błazen wbiegł na salę widowiskową krzycząc "POŻAR!!!". Odpowiedziała mu salwa śmiechu. Jako jedyny się uratował.
Nie ma kłamstw nieszkodliwych. Każde szkodzi przynajmniej jednej osobie - temu, kto je wypowiada, gdyż osłabia jego wrażliwość na prawdę. Każde szkodzi również społeczności, gdyż w ostatecznym rozrachunku podkopuje fundament wzajemnego zaufania. Tak już jest, że sądzimy innych według siebie. Wiedząc, że sami posługujemy się kłamstwem, tracimy zaufanie do innych.
Nie ma co się usprawiedliwiać, że primaaprilisowy przekręt jest tylko zabawą. To groźna zabawa, głupia zabawa. Lepiej tak się nie bawić. Są inne, znacznie bardziej właściwe...

Swoją drogą, takich głupich i groźnych zabaw jest więcej. Jedną z nich są horoskopy. Ale to już inna historia. Kiedyś do nich trzeba będzie wrócić...

poniedziałek, 31 marca 2008

Miłość...

Dane mi było odwiedzić Borne Sulinowo, rozmawiać z Siostrami, które towarzyszyły mojej Matce Chrzestnej w jej odchodzeniu. Z okna kaplicy pochyliłem się przed jej grobem - prostym, przykrytym świerkowymi gałązkami, z drewnianym krzyżem u głowy. To był dobry czas, gdy zamknięta została pewna część historii, a inna została otwarta.


W jednej z rozmów rozmowa zeszła - jak to czasem bywa między zakonnikami - na doświadczenie miłości, która - by być miłością w ogóle - musi być wierna. Nie ma innej miłości, jak miłość wierna, do końca, nieodwołalna. I tak zrodziła się myśl, by podumać nad jednym ze zjawisk współczesności.

* * *

Mieszkają razem, choć nie są małżeństwem. Nie widzą w tym nic złego. Czasem mieszkają osobno, ale gdy się spotykają - zachowują się wobec siebie bardzo swobodnie. Widziałem pary, które nawet w kościele, podczas niedzielnej Mszy św. okazywały sobie jednoznacznie znaki intymnej bliskości. Podobnie na korytarzach uczelni i szkół, także katolickich. O przystankach, restauracjach czy parkach nie ma co nawet wspominać. Obrazki takie można spotkać wszędzie.
W filmach regułą jest, że jeśli na ekranie główny bohater spotyka piękną kobietę, to seks jest tylko kwestią czasu (prawidłowość obowiązuje w obie strony zazwyczaj). Seks jest obecny i widoczny wszędzie: w sztuce (?), w reklamie, w prasie codziennej...
Statystyki (także te prowadzone przez instytucje kościelne) mówią, że dla większości społeczeństwa małżeństwo nie jest koniecznym wymogiem, jeśli chodzi o współżycie seksualne, zwłaszcza w odniesieniu do tych, którzy szukają swojego partnera/partnerki na stałe. Oznacza to, że mniej więcej połowa (przynajmniej) tych, którzy deklarują się jako osoby wierzące, chrześcijanie i katolicy, nie uznaje nauczania Kościoła w odniesieniu do moralności życia seksualnego.
A nauczanie jest proste jak budowa cepa: współżycie seksualne jest godziwe jedynie w małżeństwie, jeśli jest wpisane w wewnętrzną płodność małżeńskiej relacji - to znaczy, kiedy buduje jedność małżonków (jako wspólnoty) i jest otwarte na nowe życie. Rodzi się pytanie, dlaczego?
1. Akt małżeński jest znakiem obustronnego obdarowania sobą - do końca i w pełni. Poza małżeństwem takie obdarowanie nie jest możliwe, bo albo nie jest do końca, albo nie w pełni. Jest rzeczą oczywistą, że przymierze małżeńskie może zostać wypowiedziane, zerwane, że można mu się sprzeniewierzyć. Czym innym jest jednak złamanie zaciągniętego zobowiązania, a czym innym brak jakiegokolwiek zobowiązania.
2. Nawet w małżeństwie nie każde współżycie jest godziwe - jeśli mu brakuje tej wewnętrznej postawy daru, staje się ono próbą zawłaszczenia drugiej osoby, aż po gwałt małżeński włącznie.
3. Przed- czy też szerzej: poza-małżeński seks oznacza próbę dokonania znaku ostatecznej i pełnej miłości, ale znak pozostaje zakłamany, gdyż odarty jest ze swego znaczenia. Współżycie seksualne staje się sposobem rozładowania emocji, zabawą, grą - jak język, w którym kłamstwo jest swego rodzaju konwencją: wszyscy wiedzą, że wszyscy kłamią. Podobnie i tu, powszechna zgoda na bycie razem "bez zobowiązań".
4. Problem w tym, że seks ze swej natury powoduje zaciągnięcie zobowiązania. Najpierw dlatego, że zawsze może zaowocować ciążą. Stąd stosowanie antykoncepcji nie tyle "zabezpiecza przed konsekwencjami" co odsłania nieodpowiedzialność nastawienia i podejmowanych działań. Po drugie, seks zaciąga zobowiązania wobec osoby, z którą się wchodzi we współżycie ze względu na strukturę psychiczną człowieka. W akcie seksualnym osoba zawsze otwiera się tak mocno na drugiego człowieka, że pamięć o tym wydarzeniu zostaje głęboko "wdrukowana" w jego strukturę psychiczną, lub nawet mocniej: w strukturę psycho-fizyczno-duchową.
Nie ma zatem czegoś takiego, jak "seks bez zobowiązań". Nie może być relacji "na próbę", chyba, że od początku jest to próba przegrana.

I jeszcze jedno słowo. Wiem, że są tacy, którzy mieszkają razem przed ślubem, by zaoszczędzić na kosztach utrzymania, ale żyją w czystości i współżycia seksualnego nie podejmują. Odbiór społeczny jest jednak inny - w świadomości otoczenia ich wspólne zamieszkiwanie jest jednoznacznie interpretowane jako życie na wzór małżeński, podczas gdy małżeństwem nie są. Innymi słowy - dają antyświadectwo. I mimo życia w czystości, nie są w porządku.