Rocznica obalenia berlińskiego muru pewnie by przeszła bez większego echa, jeśli chodzi o mnie, gdyby nie dwie wypowiedzi: Lecha Wałęsy, który jednoznacznie powiedział, że zjednoczenia Niemiec nie byłoby bez Papieża-Polaka, oraz rosyjskiego prezydenta Miedwiediewa, który domagał się docenienia roli Związku Radzieckiego w tym procesie. Te dwa głosy chyba najlepiej pokazują, jak różne perspektywy można mieć na jedno wydarzenie.
Niewątpliwie Związek Radziecki odegrał w procesie zjednoczenia Niemiec rolę kluczową, i to wielokrotnie. Najpierw doprowadził bowiem do ich podziału, będąc jednocześnie głównym inicjatorem wzniesienia muru oddzielającego strefę tzw. Berlina Zachodniego od reszty miasta. Warto też pamiętać, że głównym celem istnienia znacznych sił militarnych ZSRR w sowieckiej strefie okupacyjnej (nazwanej później Niemiecką Republiką Demokratyczną) było przygotowanie przyczółka do ekspansji socjalistycznego raju na Zachód. W tym kontekście opiewane pochwałami przyzwolenie Sowietów na zjednoczenie Niemiec przypomina chwalenie porywacza, że dobry z niego człowiek, skoro nie zabił, a jedynie poturbował i po otrzymaniu stosownego okupu – wypuścił, nie ponosząc żadnych konsekwencji swojej zbrodni.
Sowieci nie ponieśli bowiem żadnych konsekwencji dokonanych zbrodni przeciw ludzkości, w tym tej nas najmocniej dotyczącej – katyńskiej. Demontaż systemu trudno uznać za ich porażkę. Przeciwnie, była to klasyczna „ucieczka do przodu”, w której następcy (czyli federacja rosyjska) zachowała wszystkie aktywa, pozbywając się jednocześnie wszystkich wierzytelności. W podobny sposób na rodzimym rynku przebiegł demontaż PZPR, przekształconego w Sojusz Lewicy Demokratycznej.
Podział Niemiec był skutkiem istnienia i działania dwóch systemów totalitarnych i jednoczesnej próby ocalenia normalności, na ile jest to możliwe. Z jednej strony przecież nazistowskie Niemcy doprowadziły do wojny, więc – po doświadczeniach po I wojnie światowej – okupacja przez aliantów była zrozumiałą konsekwencją zwycięstwa, była działaniem obliczonym na demilitaryzację agresywnego sąsiada. Z drugiej strony Zachód był zbyt słaby, by przeciwstawić się do końca wielkomocarstwowym dążeniom Stalina i oddał mu Europę Środkową i Wschodnią w podobny sposób, jak w 1938 roku podpisał porozumienie z Hitlerem w Monachium.
Dziś o Stalinie nadal się nie mówi w Europie źle, by nie drażnić Moskwy. Jeżeli padają krytyczne słowa, to w takim ujęciu, by nie było żadnego odniesienia do teraźniejszości. Głosy z Warszawy, by nazwać zbrodnie po imieniu opatrywane są mianem rewizjonistycznego awanturnictwa.
Moskwa najchętniej by nas zakneblowała, czego wyrazem był komentarz ambasadora Rosji przy NATO, który stwierdził, że 5 minut dla Wałęsy podczas ceremonii rocznicy obalenia berlińskiego muru to za dużo, skoro inni dostali tylko po dwie minuty. Pewnie za te pięć minut przyjdzie nam słono zapłacić, ale moja krnąbrna polska dusza zawsze się uśmiecha, gdy moskiewskiemu niedźwiedziowi ktoś przyciera nosa, nawet jeśli robi to nie za mocno, symbolicznie.