piątek, 1 sierpnia 2008

Niespodzianka

Prawdę mówiąc nie spodziewałem się, że w dającej się przewidzieć przyszłości zgodzę się w czymś z urzędującym prezydentem, a tu proszę - niespodzianka. W wywiadzie z okazji rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego L. Kaczyński stwierdził, że decyzja o podjęciu walki była tragiczna, ale konieczna.

Dziadek (Stefan) - wbrew temu co pisze o nim N. Davis w swojej książce "Powstanie '44" - nie spędził za biurkiem powstańczego czasu. Pierwszego powstańczego dnia został ranny odłamkiem w szyję i od tamtej pory był w lazarecie. Cudem przeżył, bo najpierw rana, potem warunki mało szpitalne, w końcu niewola...

Powstanie zawsze w Rodzinie - na ile tylko pamiętam - było otoczone największym szacunkiem. Nigdy nie padło żadne krytyczne zdanie, sugerujące jego niesensowność czy wręcz szkodliwość. Powstanie było znakiem honoru, że Polska jeszcze nie zginęła. I nie zginie. Że można ją pokonać, ale nie można jej złamać.

Relacja o przemówieniu Prezydenta kończy się słowami, że "w życiu czasami trzeba walczyć". To prawda, są sprawy, są czasy, są okoliczności, gdy walczyć trzeba. Czasem trzeba podjąć walkę, choć z góry wiadomo, że szans na zwycięstwo nie ma żadnych. Ale walczyć trzeba, by uratować honor.
Są jednak i sytuacje, gdy walka nie tylko nie służy zachowaniu honoru, ale wręcz go odbiera. Mówiąc wprost, mam na myśli ustawiczne wzajemne tarcia, podjazdy i ataki różnych polityków i ugrupowań politycznych. One nie służą Polsce, nie służą wspólnemu dobru - w zamierzeniu uczestników mają bronić ich honoru i dobrego imienia. Nie bronią, przeciwnie - ośmieszają ich i pogrążają.
Nasz naród ma wiele zalet, i wiele wad również. Na czele tych ostatnich postawiłbym "zawiść bezinteresowną" - rozumiem przez nią posuniętą poza granice heroizmu realizację słów Chrystusa, że "kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam". To z tego właśnie nastawienia bierze się sytuacja, w której dwóch Polaków jest gotowych założyć własne partie (zaciekle atakujące się pod byle pozorem), ponieważ nie są w stanie zgodzić się na kolor serwetki przy nakryciach do śniadania. To z owej bezinteresownej i niesprowokowanej zawiści bierze się niezdolność do uznania, że ktokolwiek poza mną może mieć rację. To z niej bierze się pełne pychy przekonanie o własnej wyższości i posądzenia o najgorsze niegodziwości wszystkich pozostałych.

Dawniej myślałem, że największym brudem w polityce jest korupcja. Myliłem się, niestety.

środa, 30 lipca 2008

Pseudo-kompromis

W Wielkiej Brytanii katolickie agencje adopcyjne zgodziły się - podobno - podporządkować prawu zakazującemu dyskryminacji ze względu na orientację seksualną. Mówiąc po polsku, zgodziły się przyjmować i opiniować wnioski adopcyjne od związków homoseksualnych (w Wielkiej Brytanii prawo zrównało takie związki z małżeństwami). Media określiły tę decyzję jako kompromis oparty na zdrowym rozsądku.

Prawdę mówiąc, to kompromisu nie widzę wcale, bo co to za kompromis w którym katolicka mniejszość musi podporządkować się dyktatowi lesbijsko-gejowskiego lobby.

Nie wiem dlaczego, ale odnoszę przemożne wrażenie, iż liberałowie kompromisowym nazywają każde rozwiązanie, w którym przyjmuje się ich stanowisko, zaś bezkompromisowym, w którym tzw. konserwatyści nie chcą ustąpić (tu wszakże rację im przyznać trzeba). Nie jest możliwy kompromis pomiędzy światem wartości i światem braku wartości. Nie można być "trochę wiernym" Prawdzie. Nie można być "trochę katolikiem". Chrześcijaninem się jest, a nie bywa.

wtorek, 29 lipca 2008

kocham cię jak Irlandię...

Właśnie przeczytałem wiadomość, że Europejski Trybunał Praw Człowieka (The European Court of Human Rights) zgodził się wysłuchać zażalenia trzech obywatelek Irlandii na restrykcyjne prawo tego kraju odnośnie aborcji, "zmuszające je do przerwania ciąży poza granicami ojczystego kraju, a przez to naruszające ich prawa i wolności obywatelskie".

Podobno prawo odnośnie rodziny i tzw. kwestii reprodukcyjnych miało pozostawać w gestii każdego z państw członkowskich. O tym, że Instytucje Europejskie niespecjalnie są tym rozwiązaniem usatysfakcjonowane, wiadomo od dawna. Raz po raz pojawiają się naciski, by Irlandia, Polska i Malta umożliwiły dokonywanie aborcji na życzenie na swoich terenach. Wychodzi na to, że Trybunał podejmie próbę zmuszenia Irlandii ( a konsekwentnie później i innych krajów) do liberalizacji prawa, poprzez stwierdzenie, że narusza ono podstawowe prawa i wolności. Zgoda na wysłuchanie skargi oznacza bowiem - przynajmniej dla mnie - uznanie własnej jurysdykcji w danej kwestii. Jeśli jest jurysdykcja - pójdzie za nią wyrok, a ten (na ile znam kierunek ideologiczny ETPC) może być tylko jeden.

poniedziałek, 28 lipca 2008

Komunia

Wczoraj odmówiłem udzielenia Komunii św. kobiecie, która podeszła z innymi, by otrzymać Ciało Pańskie. Poprzedniego wieczora dowiedziałem się, że nie jest członkiem Kościoła katolickiego, choć jej wiara w Eucharystię pokrywa się zgadza się z nauczaniem naszego Kościoła. Prawo jest jednak jednoznaczne - poza członkami Kościoła katolickiego, Komunię św. mogą przyjąć - na drodze pewnego wyjątku - tylko chrześcijanie prawosławni (swoją drogą, ów przywilej nie jest honorowany w drugą stronę...). Niewiasta, która podeszła do Komunii, jest Luteranką, przynajmniej od strony formalnej.
Zagadnąłem ją po Mszy św., by wytłumaczyć zasady obowiązujące w Kościele. Rozmowa - czemu trudno się dziwić - zeszła na ekumenizm jako taki. Bo rzeczywiście, istota problemu leży w braku wspólnoty. Ale też w braku zrozumienia, czym jest wspólnota Kościoła.
Moja rozmówczyni, zapytana, czemu - jeśli wierzy w Eucharystię tak jak katolicy, i zazwyczaj w niedzielę uczestniczy w katolickiej Mszy św. - nie przyjmie katolicyzmu, odpowiedziała, że jej serce skłania się do duchowości prawosławnej. Zapytałem, czemu nie przyjmie prawosławia. Odpowiedziała, że ma problem z akceptacją instytucjonalnego wymiaru Kościoła. Nie zauważyła, że bez tego instytucjonalnego wymiaru nie ma Eucharystii.
Kościół jest wspólnotą ludzi, ale nie jest wspólnotą ludzką tylko. Jest w świecie, ale nie ze świata. Ma wymiar instytucjonalny, ale nie jest instytucją tylko. Zbyt często zapomina się, że Kościół powstał z ustanowienia Bożego i na skutek Boskiej interwencji - najpierw przez Wcielenie, potem przez Paschę Jezusa Chrystusa, w końcu przez Zesłanie Ducha Świętego (piszę "w końcu", choć to był przecież początek wszystkiego). Pominięcie tej obecności Boga sprawia, że na Kościół zaczyna się patrzeć jak na każdą inną ludzką społeczność - pojawiają się wtedy żądania, by podporządkować ją obowiązującym gdzie indziej regułom i obyczajom życia społecznego: demokracji, tolerancji, pragmatyzmowi...
Jednocześnie pojawiają się pomysły, by zakwestionować - jak moja rozmówczyni - instytucjonalny wymiar Kościoła. Problem w tym, że pochodzi on z ustanowienia Chrystusa, który sam wybrał Dwunastu i dał im władzę kluczy. Nie ma Kościoła bez kapłaństwa hierarchicznego. Nie ma Eucharystii bez kapłaństwa hierarchicznego. I nie ma kapłaństwa hierarchicznego bez Chrystusa, który jest Kościoła Głową. I który sam jest w tym Kościele Eucharystią.
Nie wystarczy sama "wspólnota serc", jak chcą niektórzy. Nie wystarczy samo "kochanie Jezusa", które miałoby zastąpić wszelkie instytucjonalne aspekty życia i istnienia Kościoła. Chrześcijaństwo jest nie tylko wiarą w Jezusa Chrystusa. Jest wiarą, która rośnie we wspólnocie przez Chrystusa powołanej do istnienia.
Może mi ktoś zarzucić, że przypisuję Kościołowi katolickiemu jakieś niezwykłe atrybuty. W rzeczy samej, tak właśnie jest. Wierzę, że właśnie w tej wspólnocie przechowywany jest depozyt Objawienia. Wierzę, że Chrystus powołał ją do istnienia. I wierzę, że w tej wspólnocie Bóg prowadzi mnie do pełni zbawienia.
Oczywiście, w innych Kościołach i wspólnotach eklezjalnych, także w innych religiach, Bóg mówi do ludzi. Bo wszystkich stworzył, wszystkich kocha, za wszystkich umarł na krzyżu, dla wszystkich zmartwychwstał. Na różne sposoby znajduje drogę do serc ludzkich. Ale jednocześnie jestem przekonany, że w tej właśnie, katolickiej wspólnocie, złożył pełnię prawdy o sobie, prawdy o nas (osobną kwestią jest, czy umiemy tę prawdę odczytać w całym jej bogactwie i mocy)...

Nie bardzo wiem dlaczego, ale często spotykam się z reakcją na takie moje wyznanie, jakobym poniżał inaczej wierzących, jakobym poniżał inne religie. Nie poniżam ani ludzi ani ich wiary. Szanuję jedno i drugie - jeśli są przekonani, że gdzieś odnaleźli prawdę, cieszę się ich radością i zapraszam do podążania ścieżkami prawdy. Ja Prawdę odnalazłem we wspólnocie Kościoła katolickiego. Wierzę, że jest właśnie tutaj. Nie będę udawał, że wszędzie indziej jest równie dobrze, bo byłaby to nieprawda. Tu znajduję życie, co oznacza również, że gdzie indziej go nie znalazłem. Znalazłem prawdę i nie zamierzam z niej rezygnować.