Bliższa ciału koszula, mówi stare przysłowie i ostatnie wydarzenia za naszą wschodnią granicą dobitnie to potwierdzają. Rzecz dawno wyszła poza kwestie gospodarcze. Gazprom i Naftohaz są jedynie szyldami za którymi stoją rządy Rosji i Ukrainy. Zresztą, odbiorcy gazu tez nie są zwykłymi klientami, którzy czują się nabici w butelkę i wobec tego są cokolwiek zdenerwowani. Dla Słowacji czy Bułgarii gaz jest surowcem strategicznym w najściślejszym tego słowa znaczeniu. Jego brak oznacza nie tylko kryzys gospodarczy, ale także humanitarny – nade wszystko w zimie.
Mocnym komentarzem dla trwającego ponad tydzień przerzucania się stron odpowiedzialnością za brak tranzytu gazu jest wypowiedź słowackiego premiera, który stwierdził, że nic go nie obchodzi, kto jest winny sytuacji. Obchodzi go los jego kraju. Parafrazując fragment bajki Mickiewicza „Wy się kłócicie, nam chodzi o życie”.
Polska na razie w tak dramatycznej sytuacji, jak Słowacja, jeszcze nie jest. Dyskusje jednak wśród polityków, zamiast refleksji nad kwestią zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego krajowi, zdają się koncentrować na połajankach, z czyjej winy Polska jest uzależniona od rosyjskiego gazu i dlaczego dotychczasowe projekty dywersyfikacyjne upadły. Nie potrafią zająć się problemem, ale podobnie jak rosyjscy i ukraińscy dygnitarze zajmują się ratowaniem własnej twarzy.
To dlatego wypowiedzi posła Janusza Palikota czy Jacka Kurskiego wywołują tak ostre reakcje. Rzadko odnosząc się do jakiegokolwiek problemu, uderzają w poszczególne osoby podważając ich dobre imię. Na tym punkcie nasi politycy są szczególnie wrażliwi.
Oczywiście, każdy ma prawo do dobrego imienia. Każdy ma prawo go bronić. Rzecz w tym, że w naszym parlamencie ogromna część aktywności jednych skupia się na podważeniu godności adwersarzy, a tych drugich na obronie godności własnej. Sprawy merytoryczne życia publicznego w tym czasie leżą odłogiem, a jeśli nawet są podejmowane w debacie parlamentarnej, to i tak informacja na ten temat nie dociera do opinii publicznej zajętej wysłuchiwaniem kolejnych inwektyw, analizą dowodów niekompetencji, kłamstw, oszczerstw i insynuacji. Cierpią oczywiście na tym prace parlamentu, bo w tej atmosferze i przy tej metodologii niczego sensownego uchwalić się nie da. Każda decyzja jest politycznym targiem, w którym ważone są interesy partii i polityków. Interes narodowy schodzi na plan dalszy (jeśli w ogóle jeszcze na nim funkcjonuje). Ot, bliższa ciału koszula.
Mam zatem pomysł racjonalizatorski. A nawet kilka. Po pierwsze trzeba zlikwidować transmisje obrad sejmu. Po drugie należy odebrać parlamentarzystom immunitet. Po trzecie, Objąć obraźliwe wypowiedzi parlamentarzystów jurysdykcją sądów doraźnych, tak jak dotyczy to innych chuligańskich ekscesów. Po czwarte, zlikwidować partyjne listy i wprowadzić większościową ordynację wyborczą. Po piąte w końcu – zlikwidować dofinansowanie partii politycznych z budżetu państwa. Bycie parlamentarzystą powinno na nowo stać się służbą publiczną, a nie synekurą, zaś sam parlamentarzysta ma służyć Polsce, a nie swojej partii. To już przerabialiśmy i nie widzę najmniejszego powodu, by do tych koszmarnych pomysłów wracać.
Każdy dzień przynosi nowe znaki obecności Boga w moim życiu - nie tylko w modlitwie, ale w zwykłych szarych sprawach. W polityce, gospodarce, w mediach... W każdym z tych obszarów chce być obecny, chce zbawiać. I dlatego codziennie szukam znaków Jego miłości, znajduję i potwierdzam - On jest po naszej stronie, nawet wtedy, gdy my nie chcemy być po Jego stronie...