Jak nie cierpię pani Senyszyn, tak działa na mnie inspirująco. Ona nie chce zmartwychwstania, a życie dla niej jednoznacznie opowiedziało się po stronie "mieć". Biedna, mówię to szczerze. Naprawdę mi jej żal, jej i wszystkich, którzy utracili nadzieję.
Prawdą jest, że nie może być zmartwychwstania bez śmierci, że śmierci się człowiek boi, że jest to wydarzenie nadzwyczaj trudne i dramatyczne. Boi się jej nieodwracalności (jedno jedyne podejście do najważniejszego egzaminu w życiu) i boi się nieznanego - tego, co jest po drugiej stronie życia. Z drugiej strony, obietnica, którą daje Chrystus, jest jednoznaczna: "Wierzycie w Boga, i we Mnie wierzcie. W domu Ojca Mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować Wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem" (J 14,1-3). Kluczem do wszystkiego zatem jest osobista, żywa wiara w Chrystusa. Ale zrozumie to tylko ten, kto wierzy.
To trochę tak, jak uwierzyć dentyście, że gdy skończy borować w paszczy, to przestanie mnie boleć. Gotów jestem nawet więcej pocierpieć, niż od samego chorego zęba, byle potem nie bolało. Oczywiście, znajdą się tacy, któzy zamiast do dentysty pójdą do apteki po możliwie najsilniejszy środek przeciwbólowy, ale nie trzeba być specjalnie przewidującym, by wiedzieć, że taki wybór ma kiepskie perspektywy.
Podobnie jest z obietnicą Pana. On zapewnia, że po "utrapieniach obecnego czasu" będę szczęśliwy. Wolę pewność nadziei opartej na Jego obietnicy, niż złudny blichtr tego, co "dziś" się nazywa.
Nie zastanawiam się, jak to obiecane szczęście będzie wyglądać. Dla mnie to bez znaczenia, w jaki sposób będę szczęśliwy. Bylem był. A ponieważ szczęśliwy mogę być tylko z Nim, reszta nie ma znaczenia.
Każdy dzień przynosi nowe znaki obecności Boga w moim życiu - nie tylko w modlitwie, ale w zwykłych szarych sprawach. W polityce, gospodarce, w mediach... W każdym z tych obszarów chce być obecny, chce zbawiać. I dlatego codziennie szukam znaków Jego miłości, znajduję i potwierdzam - On jest po naszej stronie, nawet wtedy, gdy my nie chcemy być po Jego stronie...
sobota, 22 marca 2008
piątek, 21 marca 2008
Wielki Piątek
Jest taki obraz Salvadora Dali: Krzyż św. Jana. Wisi w galerii niewielkiego muzeum diecezji w Glasgow (nawet nie wiem, czy katolickiej, ale chyba nie). Obraz jest duży, niezwykle przejmujący. Jezus rozciągnięty na krzyżu wiszący nad ziemią, nad jeziorem. Nie widać twarzy... Nie widać też gwoździ. To zastanawiające - to nie gwoździe Go przybiły do krzyża.
W piosence wielkopostnej padają słowa, że to nie gwoździe, ale grzech przybił Jezusa do krzyża. Ale to tylko część prawdy. Grzech - tak, ale znacznie bardziej Jego miłość do Ojca i do mnie, do nas, do każdego z nas. On nie musiał tak umierać, nie musiał konać w tak straszliwych męczarniach, wyszydzony i wyśmiany. Mógł inaczej - ale nie chciał. Ojciec Go poprowadził drogą krzyżową i On nią poszedł. Wolny do końca i kochający do końca.
Tego się nie da zrozumieć. Po ludzku to nie ma sensu. Ale u Boga to jest możliwe, i u Boga to ma sens. Tak kochać.
czwartek, 20 marca 2008
Księża na księżyc, czyli refleksja wielkoczwartkowa
Kiedyś na ulicach Warszawy widziałem taki napis: "Polska dla Polaków, ziemia dla ziemniaków, a księża na księżyc". Wydawało mi się to wtedy (byłem w liceum) nawet zabawne, ale kilka dni temu usłyszałem od znajomej katechetki podobne, budzące wspomnienia, zdanie: "ludziom się zdaje, że księża to z księżyca się biorą". Chodziło o to, że choć księża się spowiadają, wiele pobożnych rzeczy mówią, jednak alkohol piją , papierosy palą, samochodami jeżdżą za szybko, o innych grzechach (niekiedy dobrze znanych otoczeniu) nie wspominając. Niewątpliwie, księża są grzesznikami, jak wszyscy inni, choć nie da się też ukryć, że pełniony urząd prezbitera nakłada też na nich większe obowiązki i wymagania.
Dzisiaj jest Wielki Czwartek, dzień, w którym Kościół wspomina moment ustanowienia sakramentu Eucharystii i Kapłaństwa. W Wielki Czwartek podczas Mszy Krzyżma wokół biskupa miejsca gromadzi się całe prezbiterium diecezji a nierzadko udzielane są święcenia (w Wielki Czwartek w 1992 roku sam otrzymałem święcenia diakonatu w lubelskiej Archikatedrze) . Od święceń prezbiteratu minęło lat prawie 15. Momentami pięknych, momentami trudnych, często monotonnie szarych, naznaczonych z jednej strony ludzkim grzechem, ale z drugiej - przemożną łaską Bożą. To, że najpierw wymieniam ludzką kondycję, nie znaczy, że jest ona ważniejsza - inaczej bym nie mógł mówić o przemożnej łasce Boga. Mówię o niej najpierw, bo często jest ona - ta grzeszna ludzka natura - po prostu lepiej widoczna. Zdaję sobie sprawę, że nasze kapłańskie życie często nie dostaje do standardów Ewangelii, której zobowiązaliśmy się służyć. Często nie potrafimy oddać życia Bogu i Kościołowi do końca. Często zdarza się, że blichtr świata bardziej nas pociąga niż karty Świętej Księgi i skupienie Liturgii. Pokusa, by żyć jak inni ludzie nas nie omija, a my łatwo dajemy się jej zwieść. To wszystko prawda.
Ale też - gwoli sprawiedliwości - trzeba powiedzieć, że to nie jest cała prawda o nas, robotnikach ostatniej godziny. Przez nasze ręce i słowa działa Bóg. Mocą udzielonej nam władzy grzechy zostają odpuszczone a pojednany człowiek na nowo wraca do jedności z Bogiem. Ta sama łaska, której jesteśmy sługami wobec powierzonych nam ludzi, nas samych dotyka i przemienia, stopniowo otwierając na rzeczywistość, której świat nie zna i znać nie chce. To właśnie przemożna miłość Chrystusa uzdalnia nas, słabych i grzesznych, by zostawić naprawdę wszystko, i naprawdę całe życie oddać Bogu na służbę. To łaska sprawia, że zatrzymujemy się w pogoni za własnym cieniem i stajemy się - według słów samego Pana - ludźmi nie z tego świata. Nie z Księżyca, ale z nieba.
Tajemnica przemieniającej łaski... Wielu w nią nie wierzy, ale dziś w Wielki Czwartek Roku Pańskiego 2008 zaświadczam: Bóg jest większy od naszych, od moich grzechów. Z sobie tylko znanych powodów wybrał mnie i innych do szczególnej służby w Kościele. Swoją pełną miłości łaską mnie prowadzi i pozwala siać swoje Słowo pośród ludzi, którzy utracili nadzieję.
Dziś składam Mu dziękczynienie i oddaję chwałę, ale też proszę Was o modlitwę za mnie i innych wezwanych do tej niezwykłej posługi, abyśmy pozostali wierni otrzymanemu wezwaniu, wierni udzielonej nam łasce.
Dziękuję Mu za ludzi, których na mojej drodze postawił: moją rodzinę, moich przyjaciół, znajomych, wrogów. Dziękuję mu za moich nauczycieli i moich studentów. Szczególnie mocno dziękuję Mu za łaskę wiary, a w tym kontekście za moich Rodziców i Chrzestnych. Obie Mamy - rodzona i chrzestna - są już u Niego (niech im ich świadectwo wynagrodzi obficie). Mój rodzony Ojciec przygotowuje się w Seminarium Duchownym "Redemptoris Mater" do przyjęcia święceń prezbiteratu (jeszcze kilka lat studiów przed nim).
Dziękuję za życie i świadectwo ks. Olgierda Nassalskiego, marianina, wieloletniego proboszcza na Marymoncie w Warszawie. Dziękuję za ks. Janusza Nagórnego, mojego profesora i szefa w Instytucie Teologii Moralnej KUL. Dziękuję za ks. Marka Garrow, niedawno zmarłego byłego generała mojego zgromadzenia. Wspominając tych trzech zmarłych kapłanów, ogarniam serdeczną, wdzięczną pamięcią wszystkich - żyjących i zmarłych - wspaniałych księży, których świadectwo i poświęcenie w pracy dla Chrystusa i Kościoła umacniało mnie w moim własnym powołaniu.
Dziś otaczam ich wszystkich swoją modlitwą i wdzięcznością.
Dzisiaj jest Wielki Czwartek, dzień, w którym Kościół wspomina moment ustanowienia sakramentu Eucharystii i Kapłaństwa. W Wielki Czwartek podczas Mszy Krzyżma wokół biskupa miejsca gromadzi się całe prezbiterium diecezji a nierzadko udzielane są święcenia (w Wielki Czwartek w 1992 roku sam otrzymałem święcenia diakonatu w lubelskiej Archikatedrze) . Od święceń prezbiteratu minęło lat prawie 15. Momentami pięknych, momentami trudnych, często monotonnie szarych, naznaczonych z jednej strony ludzkim grzechem, ale z drugiej - przemożną łaską Bożą. To, że najpierw wymieniam ludzką kondycję, nie znaczy, że jest ona ważniejsza - inaczej bym nie mógł mówić o przemożnej łasce Boga. Mówię o niej najpierw, bo często jest ona - ta grzeszna ludzka natura - po prostu lepiej widoczna. Zdaję sobie sprawę, że nasze kapłańskie życie często nie dostaje do standardów Ewangelii, której zobowiązaliśmy się służyć. Często nie potrafimy oddać życia Bogu i Kościołowi do końca. Często zdarza się, że blichtr świata bardziej nas pociąga niż karty Świętej Księgi i skupienie Liturgii. Pokusa, by żyć jak inni ludzie nas nie omija, a my łatwo dajemy się jej zwieść. To wszystko prawda.
Ale też - gwoli sprawiedliwości - trzeba powiedzieć, że to nie jest cała prawda o nas, robotnikach ostatniej godziny. Przez nasze ręce i słowa działa Bóg. Mocą udzielonej nam władzy grzechy zostają odpuszczone a pojednany człowiek na nowo wraca do jedności z Bogiem. Ta sama łaska, której jesteśmy sługami wobec powierzonych nam ludzi, nas samych dotyka i przemienia, stopniowo otwierając na rzeczywistość, której świat nie zna i znać nie chce. To właśnie przemożna miłość Chrystusa uzdalnia nas, słabych i grzesznych, by zostawić naprawdę wszystko, i naprawdę całe życie oddać Bogu na służbę. To łaska sprawia, że zatrzymujemy się w pogoni za własnym cieniem i stajemy się - według słów samego Pana - ludźmi nie z tego świata. Nie z Księżyca, ale z nieba.
Tajemnica przemieniającej łaski... Wielu w nią nie wierzy, ale dziś w Wielki Czwartek Roku Pańskiego 2008 zaświadczam: Bóg jest większy od naszych, od moich grzechów. Z sobie tylko znanych powodów wybrał mnie i innych do szczególnej służby w Kościele. Swoją pełną miłości łaską mnie prowadzi i pozwala siać swoje Słowo pośród ludzi, którzy utracili nadzieję.
Dziś składam Mu dziękczynienie i oddaję chwałę, ale też proszę Was o modlitwę za mnie i innych wezwanych do tej niezwykłej posługi, abyśmy pozostali wierni otrzymanemu wezwaniu, wierni udzielonej nam łasce.
Dziękuję Mu za ludzi, których na mojej drodze postawił: moją rodzinę, moich przyjaciół, znajomych, wrogów. Dziękuję mu za moich nauczycieli i moich studentów. Szczególnie mocno dziękuję Mu za łaskę wiary, a w tym kontekście za moich Rodziców i Chrzestnych. Obie Mamy - rodzona i chrzestna - są już u Niego (niech im ich świadectwo wynagrodzi obficie). Mój rodzony Ojciec przygotowuje się w Seminarium Duchownym "Redemptoris Mater" do przyjęcia święceń prezbiteratu (jeszcze kilka lat studiów przed nim).
Dziękuję za życie i świadectwo ks. Olgierda Nassalskiego, marianina, wieloletniego proboszcza na Marymoncie w Warszawie. Dziękuję za ks. Janusza Nagórnego, mojego profesora i szefa w Instytucie Teologii Moralnej KUL. Dziękuję za ks. Marka Garrow, niedawno zmarłego byłego generała mojego zgromadzenia. Wspominając tych trzech zmarłych kapłanów, ogarniam serdeczną, wdzięczną pamięcią wszystkich - żyjących i zmarłych - wspaniałych księży, których świadectwo i poświęcenie w pracy dla Chrystusa i Kościoła umacniało mnie w moim własnym powołaniu.
Dziś otaczam ich wszystkich swoją modlitwą i wdzięcznością.
niedziela, 16 marca 2008
In vitro
Dyskusja wokół in vitro opiera się na braku informacji co do natury i przebiegu procedury - tak na płaszczyźnie medycznej, jak i antropologicznej. Ocena moralna i wynikające stąd stanowisko Kościoła jest jednoznacznie i w moim przekonaniu nie może być inne. Szczegółowo zostało opisane w Instrukcji Kongregacji Nauki Wiary "Donum vitae" z 1987 roku, oraz odniesienia do in vitro znaleźć można w encyklice Jana Pawła II "Evangelium vitae" z 1995 roku. Wbrew pozorom, co do natury rzeczy, niewiele się zmieniło w kwestii in vitro (poza oczywistym postępem technicznym, podnoszącym skuteczność zabiegu).
Problem z in vitro jest złożony. Od strony biomedyczn0-etycznej wyraża się w następujących problemach:
1. problem bezpłodności jest w ogromnej części zawiniony przez stosowanie antykoncepcji hormonalnej. W dalszej mierze wynika z zanieczyszczenia środowiska współczesnego człowieka przez hałas, stres, czynniki chemiczne oraz samoistne, naturalne komplikacje zdrowotne;
2. procedura sztucznego zapłodnienia związana jest z silną manipulacją systemem hormonalnym organizmu kobiety, co nie pozostaje bez wpływu na jej dalsze zdrowie. O ile zrozumiałe jest leczenie chorób (w tym bezpłodności) przy pomocy leków hormonalnych, o tyle w przypadku in vitro działanie hormonami nie ma charakteru terapeutycznego, dlatego nie może zostać zaakceptowane;
3. pobieranych jest kilka/kilkanaście komórek jajowych, zapładnianych jest (zazwyczaj) więcej, niż zostanie wykorzystanych do implantacji do macicy. Istnieją oczywiście procedury, w których pobiera się tylko jedną komórkę jajową, jednak uczciwość nakazuje przyznać, że stosuje się je bardzo rzadko, nade wszystko ze względu na znacznie mniejszą skuteczność zabiegu;
4. samo zapłodnienie dokonywane jest (często) poprzez iniekcję plemnika do wnętrza komórki jajowej - w ten sposób przełamywane są naturalne bariery chroniące zdrowie genetyczne przyszłego potomstwa. Konsekwencje zdrowotne są trudne do oszacowania, gdyż najstarsze dziecko poczęte metodą in vitro ma obecnie lat 30 - swoją drogą Luisa Brown niedawno urodziła poczęte w sposób naturalny bliźnięta. Konsekwencje długoterminowe stosowania in vitro dadzą się zaobserwować dopiero za ok 40 lat (za 2 pokolenia), pod warunkiem, że takie badania będą prowadzone i będą prowadzone uczciwie;
5. niewykorzystane do implantacji zarodki są niszczone, wykorzystywane do badań i eksperymentów lub (w najlepszym razie) zamrażane do późniejszej implantacji (zwłaszcza w wypadku niepowodzenia implantacji w pierwszej próbie). W wielu krajach czas przechowywania zarodków ograniczony jest do 5 lat (po tym okresie są one niszczone). W niektórych krajach dopuszcza się adopcję pozostawionych zarodków przez niepłodne małżeństwa, w innych nie;
6. w przypadku niewłaściwego rozwoju dziecka w łonie kobiety, lub w przypadku komplikacji wynikających z ciąży mnogiej po udanej implantacji wszystkich transferowanych zarodków, często przeprowadza się aborcję selektywną;
7. wbrew twierdzeniem entuzjastów sztucznego zapłodnienia, nie są to zabiegi terapeutyczne, gdyż jedynie pozornie likwidują problem bezpłodności. Za terapię można uznać tylko te procedury, w efekcie których do zapłodnienia dochodzi w ramach (po zaistnieniu i w bezpośrednim związku) aktu małżeńskiego;
8. niewątpliwy postęp technologiczny sprawia, że skuteczność metod sztucznego zapłodnienia wzrasta, choć uczciwie trzeba stwierdzić, że nadal pozostaje na stosunkowo niskim poziomie. Warto jednocześnie zauważyć, że w prezentacji tego wątku nierzadko zauważalna jest poważna manipulacja danymi. Zwolennicy in vitro liczą skuteczność według liczby matek, które urodzą dziecko, bez względu na liczbę podjętych prób. Przeciwnicy wskazują, że równanie powinno dotyczyć liczby dzieci urodzonych do liczby tych powołanych do istnienia w laboratorium. Różnica jest 10-20 krotna;
9. podnosi się argument, że w naturze 80% zaistniałych zarodków obumiera samoistnie, co miałoby uczynić zapłodnienie sztuczne równie skutecznym, co naturalne. Należy jednak wskazać na zasadniczą różnicę pomiędzy naturalnym i niechcianym wprost obumarciem zarodka w łanie kobiety, a skazaniem go na unicestwienie na mocy arbitralnej decyzji technika medycznego czy lekarza.
Obok wskazanych problemów bioetycznych, zabieg in vitro jest nie do zaakceptowania z punktu widzenia antropologii chrześcijańskiej:
1. prokreacja (czy jak to określają fascynaci in vitro - reprodukcja) zostaje wyprowadzona poza kontekst aktu małżeńskiego. Współżycie małżonków nie jest przyczyną poczęcia, a jedynie koniecznym warunkiem jego zaistnienia. W przypadku in vitro poczęcie jest wymuszone przez technika w laboratorium. W antropologii chrześcijańskiej to nie człowiek jest panem życia, lecz Bóg. Człowiek nie ma władzy ani nad życiem ani nad śmiercią.
2. pragnienie posiadania potomstwa, aczkolwiek naturalne, piękne i zrozumiałe, nie upoważnia do podejmowania dowolnych działań w tym kierunku, a jedynie działań godziwych. Dziecko jest niewątpliwie wielkim dobrem, ale nie jest własnością rodziców. Jest zrozumiałe, że małżonkowie chcą mieć dziecko, ale jego obecność nie może być traktowana jako środek do zaspokojenia nawet najszczytniejszych pragnień. Człowiek, każdy człowiek od samego początku swego istnienia posiada niezbywalną godność przysługującą osobie. Osoba nigdy nie może być wykorzystywana jako środek do celu (choćby najszczytniejszego), nigdy nie może być użyta lub poświęcona dla dobra innych (choć sama może złożyć swoje życie w darze) - człowiek może być jedynie celem działania.
Kościół nie odmawia nikomu prawa do szczęścia wynikającego z rodzicielstwa. Prawdziwe rodzicielstwo nie jest jednak w sposób bezwzględny związane z biologicznym pokrewieństwem, ale nade wszystko z miłością, jako dziecko jest obdarzane przez rodziców. Dlatego Kościół wzywa, by w przypadku niepłodności małżeństwa podjąć wezwanie do rodzicielstwa poprzez adopcję lub inne formy przysposobienia.
Niewątpliwie, bezpłodność jest coraz powszechniejszym i coraz bardziej dotkliwym problemem współczesności. Ale trzeba się z nią mierzyć w sposób mądry i godziwy. Trzeba o tym zmaganiu mówić w sposób mądry i godziwy. A to nie wszyscy umieją. Niestety, wielu dziennikarzy znajduje w jątrzeniu i podsycaniu wzajemnych nieporozumień jakieś szczególne upodobanie. Sami nie do końca rozumiejąc istotę problemu, wykorzystają niewiedzę innych i prowokują zaognione dyskusje. Stąd jeszcze raz przywołuję wystosowany przed kilku laty "Apel do mediów", przygotowany przez sekcję polskich teologów moralistów.
Na koniec, żeby nie było żadnych wątpliwości: jeśli poczęte zostanie dziecko metodą in vitro - zasługuje ono na taki samy szacunek, jak wszyscy inni ludzie. I jest kochane przez Boga. I objęte jest Jego miłością i planem zbawienia.
Problem z in vitro jest złożony. Od strony biomedyczn0-etycznej wyraża się w następujących problemach:
1. problem bezpłodności jest w ogromnej części zawiniony przez stosowanie antykoncepcji hormonalnej. W dalszej mierze wynika z zanieczyszczenia środowiska współczesnego człowieka przez hałas, stres, czynniki chemiczne oraz samoistne, naturalne komplikacje zdrowotne;
2. procedura sztucznego zapłodnienia związana jest z silną manipulacją systemem hormonalnym organizmu kobiety, co nie pozostaje bez wpływu na jej dalsze zdrowie. O ile zrozumiałe jest leczenie chorób (w tym bezpłodności) przy pomocy leków hormonalnych, o tyle w przypadku in vitro działanie hormonami nie ma charakteru terapeutycznego, dlatego nie może zostać zaakceptowane;
3. pobieranych jest kilka/kilkanaście komórek jajowych, zapładnianych jest (zazwyczaj) więcej, niż zostanie wykorzystanych do implantacji do macicy. Istnieją oczywiście procedury, w których pobiera się tylko jedną komórkę jajową, jednak uczciwość nakazuje przyznać, że stosuje się je bardzo rzadko, nade wszystko ze względu na znacznie mniejszą skuteczność zabiegu;
4. samo zapłodnienie dokonywane jest (często) poprzez iniekcję plemnika do wnętrza komórki jajowej - w ten sposób przełamywane są naturalne bariery chroniące zdrowie genetyczne przyszłego potomstwa. Konsekwencje zdrowotne są trudne do oszacowania, gdyż najstarsze dziecko poczęte metodą in vitro ma obecnie lat 30 - swoją drogą Luisa Brown niedawno urodziła poczęte w sposób naturalny bliźnięta. Konsekwencje długoterminowe stosowania in vitro dadzą się zaobserwować dopiero za ok 40 lat (za 2 pokolenia), pod warunkiem, że takie badania będą prowadzone i będą prowadzone uczciwie;
5. niewykorzystane do implantacji zarodki są niszczone, wykorzystywane do badań i eksperymentów lub (w najlepszym razie) zamrażane do późniejszej implantacji (zwłaszcza w wypadku niepowodzenia implantacji w pierwszej próbie). W wielu krajach czas przechowywania zarodków ograniczony jest do 5 lat (po tym okresie są one niszczone). W niektórych krajach dopuszcza się adopcję pozostawionych zarodków przez niepłodne małżeństwa, w innych nie;
6. w przypadku niewłaściwego rozwoju dziecka w łonie kobiety, lub w przypadku komplikacji wynikających z ciąży mnogiej po udanej implantacji wszystkich transferowanych zarodków, często przeprowadza się aborcję selektywną;
7. wbrew twierdzeniem entuzjastów sztucznego zapłodnienia, nie są to zabiegi terapeutyczne, gdyż jedynie pozornie likwidują problem bezpłodności. Za terapię można uznać tylko te procedury, w efekcie których do zapłodnienia dochodzi w ramach (po zaistnieniu i w bezpośrednim związku) aktu małżeńskiego;
8. niewątpliwy postęp technologiczny sprawia, że skuteczność metod sztucznego zapłodnienia wzrasta, choć uczciwie trzeba stwierdzić, że nadal pozostaje na stosunkowo niskim poziomie. Warto jednocześnie zauważyć, że w prezentacji tego wątku nierzadko zauważalna jest poważna manipulacja danymi. Zwolennicy in vitro liczą skuteczność według liczby matek, które urodzą dziecko, bez względu na liczbę podjętych prób. Przeciwnicy wskazują, że równanie powinno dotyczyć liczby dzieci urodzonych do liczby tych powołanych do istnienia w laboratorium. Różnica jest 10-20 krotna;
9. podnosi się argument, że w naturze 80% zaistniałych zarodków obumiera samoistnie, co miałoby uczynić zapłodnienie sztuczne równie skutecznym, co naturalne. Należy jednak wskazać na zasadniczą różnicę pomiędzy naturalnym i niechcianym wprost obumarciem zarodka w łanie kobiety, a skazaniem go na unicestwienie na mocy arbitralnej decyzji technika medycznego czy lekarza.
Obok wskazanych problemów bioetycznych, zabieg in vitro jest nie do zaakceptowania z punktu widzenia antropologii chrześcijańskiej:
1. prokreacja (czy jak to określają fascynaci in vitro - reprodukcja) zostaje wyprowadzona poza kontekst aktu małżeńskiego. Współżycie małżonków nie jest przyczyną poczęcia, a jedynie koniecznym warunkiem jego zaistnienia. W przypadku in vitro poczęcie jest wymuszone przez technika w laboratorium. W antropologii chrześcijańskiej to nie człowiek jest panem życia, lecz Bóg. Człowiek nie ma władzy ani nad życiem ani nad śmiercią.
2. pragnienie posiadania potomstwa, aczkolwiek naturalne, piękne i zrozumiałe, nie upoważnia do podejmowania dowolnych działań w tym kierunku, a jedynie działań godziwych. Dziecko jest niewątpliwie wielkim dobrem, ale nie jest własnością rodziców. Jest zrozumiałe, że małżonkowie chcą mieć dziecko, ale jego obecność nie może być traktowana jako środek do zaspokojenia nawet najszczytniejszych pragnień. Człowiek, każdy człowiek od samego początku swego istnienia posiada niezbywalną godność przysługującą osobie. Osoba nigdy nie może być wykorzystywana jako środek do celu (choćby najszczytniejszego), nigdy nie może być użyta lub poświęcona dla dobra innych (choć sama może złożyć swoje życie w darze) - człowiek może być jedynie celem działania.
Kościół nie odmawia nikomu prawa do szczęścia wynikającego z rodzicielstwa. Prawdziwe rodzicielstwo nie jest jednak w sposób bezwzględny związane z biologicznym pokrewieństwem, ale nade wszystko z miłością, jako dziecko jest obdarzane przez rodziców. Dlatego Kościół wzywa, by w przypadku niepłodności małżeństwa podjąć wezwanie do rodzicielstwa poprzez adopcję lub inne formy przysposobienia.
Niewątpliwie, bezpłodność jest coraz powszechniejszym i coraz bardziej dotkliwym problemem współczesności. Ale trzeba się z nią mierzyć w sposób mądry i godziwy. Trzeba o tym zmaganiu mówić w sposób mądry i godziwy. A to nie wszyscy umieją. Niestety, wielu dziennikarzy znajduje w jątrzeniu i podsycaniu wzajemnych nieporozumień jakieś szczególne upodobanie. Sami nie do końca rozumiejąc istotę problemu, wykorzystają niewiedzę innych i prowokują zaognione dyskusje. Stąd jeszcze raz przywołuję wystosowany przed kilku laty "Apel do mediów", przygotowany przez sekcję polskich teologów moralistów.
Na koniec, żeby nie było żadnych wątpliwości: jeśli poczęte zostanie dziecko metodą in vitro - zasługuje ono na taki samy szacunek, jak wszyscy inni ludzie. I jest kochane przez Boga. I objęte jest Jego miłością i planem zbawienia.
Subskrybuj:
Posty (Atom)