sobota, 22 marca 2008

Pragnienie życia

Jak nie cierpię pani Senyszyn, tak działa na mnie inspirująco. Ona nie chce zmartwychwstania, a życie dla niej jednoznacznie opowiedziało się po stronie "mieć". Biedna, mówię to szczerze. Naprawdę mi jej żal, jej i wszystkich, którzy utracili nadzieję.
Prawdą jest, że nie może być zmartwychwstania bez śmierci, że śmierci się człowiek boi, że jest to wydarzenie nadzwyczaj trudne i dramatyczne. Boi się jej nieodwracalności (jedno jedyne podejście do najważniejszego egzaminu w życiu) i boi się nieznanego - tego, co jest po drugiej stronie życia. Z drugiej strony, obietnica, którą daje Chrystus, jest jednoznaczna: "Wierzycie w Boga, i we Mnie wierzcie. W domu Ojca Mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować Wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem" (J 14,1-3). Kluczem do wszystkiego zatem jest osobista, żywa wiara w Chrystusa. Ale zrozumie to tylko ten, kto wierzy.

To trochę tak, jak uwierzyć dentyście, że gdy skończy borować w paszczy, to przestanie mnie boleć. Gotów jestem nawet więcej pocierpieć, niż od samego chorego zęba, byle potem nie bolało. Oczywiście, znajdą się tacy, któzy zamiast do dentysty pójdą do apteki po możliwie najsilniejszy środek przeciwbólowy, ale nie trzeba być specjalnie przewidującym, by wiedzieć, że taki wybór ma kiepskie perspektywy.
Podobnie jest z obietnicą Pana. On zapewnia, że po "utrapieniach obecnego czasu" będę szczęśliwy. Wolę pewność nadziei opartej na Jego obietnicy, niż złudny blichtr tego, co "dziś" się nazywa.
Nie zastanawiam się, jak to obiecane szczęście będzie wyglądać. Dla mnie to bez znaczenia, w jaki sposób będę szczęśliwy. Bylem był. A ponieważ szczęśliwy mogę być tylko z Nim, reszta nie ma znaczenia.

Brak komentarzy: