sobota, 10 maja 2008

Podatek od nagrody

Polski naukowiec otrzymał Nagrodę Templetona, najwyższą finansowo nagrodę w świecie nauki, przyznawaną za przerzucanie mostów pomiędzy nauką a religią. Przekazał ją na budowę Centrum Kopernika w Krakowie. Ma jednak pecha, bo chociaż jest fizykiem i astronomem, jest też teologiem i - "co gorsza" - księdzem. Zamiast się więc naród cieszyć, zamiast mu gratulować, zaczyna zgodnie z prastarą polską tradycją bezinteresownej zawiści rzucać wyzwiska i obelgi. I oczywiście (jakże bardzo kochany w takich sytuacjach jest Urząd Podatkowy) przypomina się profesorowi o obowiązku uiszczenia stosownego podatku. Zgodnie z prawem - 40%.
Sytuacja jest prosta jak kolczasty drut w kieszeni: jeśli Minister Finansów zwolni ks. Hellera z obowiązku opłacenia podatku, będzie się mówiło o nadzwyczajnym traktowaniu Kościoła. Jeśli go nie zwolni - cóż, albo pójdzie do więzienia za malwersacje finansowe, albo Centrum Kopernika będzie uboższe o te 1,5 mln zł podatku.
Powiedzmy sobie szczerze - cała historia z tym podatkiem to połączenie pazerności, zawiści i jakiejś antykatolickiej fobii. Nie pierwsze i nie ostatnie, niestety.

piątek, 9 maja 2008

Pogrzeb policjanta

Dzisiaj Filadelfia żyje pogrzebem sierżanta policji, Steve'a Liczbynski'ego (nieomylnie polsko brzmiące nazwisko potwierdziła melodia "Serdeczna Matko", pieśni bardzo popularnej wśród amerykańskiej Polonii, wykonana przed wyprowadzeniem ciała zmarłego z kościoła). Policjant został zastrzelony w ubiegłą sobotę przez sprawców napadu na bank. Jak podkreślają komentatorzy, nie miał żadnych szans w tym starciu, ponieważ przestępcy używali broni półautomatycznej, wyprodukowanych w Chinach karabinków wzorowanych na sowieckich Kałasznikowach AK-47.
Msza św. sprawowana była przez trzech biskupów pomocniczych archidiecezji w Filadelfii. W podobnych sytuacjach (w ciągu ostatnich dwóch lat jest to trzeci policjant zabity na służbie w Filadelfii) zwykle przewodniczył kard. Justin Rigali, arcybiskup Filadelfii, ale tym razem przebywa w Rzymie i przysłał jedynie list do rodziny i uczestników pogrzebu.
Sierżant Liczbynski - jako katolik - miał pogrzeb katolicki, poprowadzony zresztą z właściwym Ameryce rozmachem: bazylika archikatedralna, zastępy policji z całego miasta, oficjele wszelkich szczebli (po członków Kongresu USA).
Media uczestniczą w całej pełni, łącznie z transmisją telewizyjną na kilku lokalnych kanałach. Daje się wyczuwać solidarność z zabitym policjantem, z jego rodziną i ze społecznością filadelfijskich policjantów. Swoją drogą, wydaje mi się, że na obecną sytuację - policjanta poległego na służbie - ta solidarność i wsparcie ze wszystkich stron, mają ogromne znaczenie.

Co do sprawców zabójstwa, jeden został zastrzelony na miejscu przez innych policjantów uczestniczących w akcji, drugiego też od razu aresztowano. Trzeci został ujęty wczoraj. Ale napięcie w policji jest ogromne. Nie dalej jak wczoraj media pokazały film, na kórym grupa 13 policjantów bije i kopie trzech Afro-Amerykanów podejrzewanych o udział w jakimś przestępstwie. Policjanci zostali zawieszeni, zapewne czeka ich usunięcie ze służby i sprawa w sądzie (grożą im kilkuletnie wyroki). Cała sprawa jest jeszcze okraszona wątkim rasistowskim, ponieważ zarówno zabójcy Liczbynski'ego, jaki i ofiary pobicia przez grupę policjantów byli czarni, zaś sam Liczbynski i bijący policjanci - biali. Zarówno przedstawiciele policji, prokuratury, jak i niektóre media starają się wyciszać ten wątek, jednak wielu ludzi ma w pamięci rozruchy w Los Angeles w 1992 r., gdy telewizja pokazała kilku białych policjantów bijących Rodney'a Kinga, Afro-Amerykanina zatrzymanego za niebezpieczną jazdę i przekroczenie prędkości. Wszyscy obawiają się, by historia tu się nie powtórzyła. Jak będzie - zobaczymy w najbliższych dniach.

czwartek, 8 maja 2008

Kompromis

Jarosław Gowin, szef zespołu ds bioetyki mówi o szansach na kompromis, a posłanka Elżbieta Radziszewska komentuje, że "Nie wyobrażam sobie, żeby Kościół obrażał się, że Polska nie jest państwem wyznaniowym" (cytat za internetowym wydaniem "Dziennika").
Myślę, że Kościół nie będzie się obrażał, bo jest to reakcja dosyć niskich lotów, polegająca na zanegowaniu rzeczywistości. Jeśli jednak p. Radziszewska myśli, że Kościół zgodzi się na kompromis zaproponowany przez p. Gowina, to się grubo myli i nie rozumie nic ze stanowiska Magisterium Ecclesiae. Są sprawy, gdzie można zmieniać zdanie, gdzie można iść na kompromis, ale tu tego miejsca nie ma. Dobrze, że projekt PO dąży do zablokowania możliwości tworzenia nadliczbowych embrionów i cieszy chęć pomocy bezpłodnym małżeństwom. Jednakże pierwszy powód, dla któego Kościół sprzeciwia się sztucznemu zapłodnieniu (zaróno in vivo - czyli inseminacji, jak i in vitr, czyli w probówce) ma charakter antropologiczny i wynika z rozdzielenia wymiaru prokreacyjnego i wspólnototwórczego aktu małżeńskiego.
Mówiąc nieco innym językiem: współżycie męża i żony jest jedyną okolicznością, która ma prawo prowadzić do poczęcia nowego życia. Angażowanie do tego (na drodze bezpośredniej interwencji) osób trzecich narusza jedność małżeństwa i jego godność. Co więcej, współżycie małżeńskie zawsze - choćby pośrednio - musi być ukierunkowane na poczęcie nowego życia (por. Paweł VI, enc. Humanae vitae, nr 8-10 i 14-16), a nie jedynie na zaspokojenie seksualne małżonków.
Osobną kwestią jest, że - jak pokazuje doświadczenie innych krajów - oficjalne przyzwolenie na stosowanie procedur in vitro wyłącznie w stosunku do niepłodnych par małżeńskich, bardzo szybko zastąpione zostaje przez udostępnienie in vitro wszystkim chętnym, zgodnie z logiką tolerancji i niedyskryminacji. Tak więc kompromis, do którego zawarcia dąży PO (a w jej ramach p. pos. Joanna Mucha, sekretarz zespołu ds. bioetyki - głosowałem na nią, a teraz żałuję), coraz bardziej mi przypomina Puszkę Pandory. Wystarczy ją tylko odrobinę otworzyć...

Wojna i pokój

Dziś jest V-Day, dzień zakończenia (europejskiej części) II Wojny Światowej. Ciekawe, że ani "Rzeczpospolita", ani "Gazeta Wyborcza" ani nawet "Nasz Dziennik" (przynajmniej w swoich wersjach internetowych) do tego wydarzenia się nie odniosły. Może odniosą się jutro, zgodnie z sowieckim kalendarzem oraz reorganizacją historii. Zobaczymy.
Póki co, świętowania pokoju nie widać. Walki polityczne, militarne i zwykłe, bandyckie - jak były, tak są, zarówno w Polsce, jak i w USA i po całym świecie. Ludzkość niewiele się nauczyła z koszmaru poprzedniego stulecia. Z koszmaru własnej historii. Mówi się, że "mądry Polak po szkodzie", ale chyba ani Polak, ani nikt inny mądry za bardzo nie jest, bo jak się kłócili, spierali i zabijali, tak robią to dalej. Na nieco inną skalę i niekiedy efektywniej, choć nie zawsze.

Poszkodowana przez Kościół?

Prawdę mówiąc, nie wiem: śmiać się czy płakać. Oto p. Alicja Tysiąc twierdzi, że jest poszkodowana przez Kościół, z powodu... no właśnie nie bardzo wiem, z jakiego powodu. Domagała się aborcji, chociaż - jak się okazuje - nie miała do tego podstaw z punktu widzenia polskiego prawa. Wygrane przez nią w Strasburgu odszkodowanie od Polski po prostu jej się nie należało, ale wiadomo, że agendy unijne wykorzystają każdą okazję, by wywrzeć nacisk na Polskę w kwestii łatwiejszego dostępu do aborcji (chociaż traktat zjednoczeniowy wyraźnie takich działań zabrania i pozostawia kwestie prawa rodzinnego (w tym tzw. praw reprodukcyjnych, a zatem i aborcji) w wyłącznej gestii poszczególnych państw. Nie bardzo wiem, w którym momencie Kościół zaszkodził p. Tysiąc.
Jedyna rzecz, do której może się przyczepić, to fakt, że Kościół jednoznacznie potępia aborcję i wyklucza ze swego grona osoby, które jej dokonały. Ale ponieważ Kościół to stanowisko ma od zawsze i głośno o tym mówi, nie bardzo rozumiem, na czym ma polegać szkoda.
Na podobnej zasadzie poszkodowanym by mógł być ksiądz, za to, że Kościół nie pozwala mu się ożenić, a dealer narkotyków mógłby mieć pretensje do policji i prokuratury, że działają na szkodę prywatnego biznesu. Swoją drogą, jest to logika co jakiś czas pojawiająca się w doniesieniach medialnych. Od dłuższego czasu słyszy się głosy, że stopień z religii na świadectwie pociąga za sobą szkodę tych, którzy na lekcje religii nie uczęszczają. No a któż im broni?
Tak to już jest, że każdy wybór (jaki by on nie był) pociąga za sobą konsekwencje. Pierwszą z konsekwencji jest, że nie wybrało się innej opcji. Skoro ktoś wybrał "zjeść ciastko", niech się nie dziwi, że ciastka więcej nie ma. Nie można mieć wszystkiego. Każdy wybór ma swoją cenę, ale proszę nie twierdzić, że się jest tu poszkodowanym.


Na marginesie, stwierdzenia p. Tysiąc - umieszczone w jednym zdaniu - że chciała dokonać aborcji (i nadal by chciała, gdyby sytuacja się powtórzyła) a jednocześnie, że bardzo kocha swoją córeczkę, po prostu nie trzymają się kupy. Najwyraźniej pani nie rozumie znaczenia słów, których używa. Miłość nie wyrządza zła bliźniemu.

środa, 7 maja 2008

Są takie rzeczy, których kulturalny człowiek nie robi.

Minął długi weekend. Święto lenistwa, w którym błogo odpoczywamy nie zdążywszy się porządnie napracować. To nic, że po powrocie do urzędów i biur (rolnicy pracują, bo wiedzą, że zwierzęta nie wiedzą, że oni mają wolne) zmęczeni odpoczynkiem będziemy się zastanawiać, po co nam taki długi weekend, skoro teraz musimy nadrabiać wszystkie zaległości. Czas wolny ma jednak tę ogromną zaletę, że skłania do przemyśleń i pozwala niekiedy skonstatować sprawy, które choć zawsze były widoczne, z rzadka tylko doczekiwały się głębszego zastanowienia. Tak oto i zrodziła się na kanwie rozmów z odpoczywającymi w kraju przyjaciółmi refleksja o elementarnym braku kultury. Może to niezbyt odkrywcze, ale niestety bardzo prawdziwe.
Są takie rzeczy, których kulturalny człowiek nie robi. Po prostu. Nie pyta kobiety o wiek. Nie mówi - przynajmniej w Polsce - do starszych od siebie po imieniu. Nie dzwoni w sprawach służbowych do domu nikogo ze współpracowników, nawet podwładnych, bez rzeczywiście bardzo poważnego powodu, zwłaszcza po - zwyczajowo przyjętej za godzinę spoczynku i ciszy - godzinie 22. Nie używa wulgaryzmów dla podkreślania ważności wypowiadanej kwestii, ani nie zdradza tajemnic (nawet jeśli formalnie nie zostały obiecane).
Gentleman wie, jak się zachować. Ustąpi miejsca kobiecie w ciąży, nie da się sprowokować na chamską zaczepkę, oraz będzie umiał przyznać się do popełnionych błędów i przeprosić. Umie spożyć posiłek w ten sposób, by nie być słyszanym, ani by nikogo nie opluć przy okazji. Umie się przywitać i pożegnać, umie się ubrać stosownie do sytuacji. Kultura osobista skłania go do pamiętania o ważnych i mniej ważnych datach i rocznicach, o punktualności w przybywaniu na spotkanie i o słowności w dotrzymywaniu zaciągniętych zobowiązań.
Kultura osobista, ginący towar we współczesnym świecie, nie jest jednak cechą wrodzoną, a nabytą. To, że dzisiaj tak trudno ją spotkać, wynika wyłącznie z zaniedbania: rodziców, którzy nie uczą zasad dobrego zachowania, a jeśli uczą - to wyłącznie "teoretycznie, w praktyce niczego nie wymagając; z zaniedbań wychowawców i nauczycieli w szkole - tu trzeba oddać sprawiedliwość, że obecne prawo oświatowe więcej uprawnień daje szkolnemu bandziorowi, niż nauczycielowi, który po prostu nie ma narzędzi, by zdyscyplinować niesubordynację i chamstwo; dalej: z zaniedbań własnych, choć nie zawsze do końca zawinionych, no bo jak człowiek ma od siebie wymagać, skoro nikt od niego nigdy niczego nie wymagał? Trzeba też uderzyć się we własne piersi - my, ludzie Kościoła, też nie zawsze troszczymy się, by skorygować niekulturalne zachowanie w kulturalny sposób. Często wolimy się nie narażać.
No i skutki widzimy. Komórki dzwoniące w kościele, kinie, teatrze; niedyskretne, natarczywe pytania; przekleństwa, wyzwiska, oszczerstwa, obelgi; niezdolność do zachowania tajemnicy i brak troski o dobre imię innych, nawet własnej rodziny. Nawet piastujący najwyższe urzędy nie potrafią się zachować, ale uciekają się do kłamstw, oszczerstw, pomówień, obrażają się o nie-wiadomo-co... Właśnie dlatego mówienie o poszanowaniu racji stanu lub o tajności obrad nie ma obecnie w Polsce żadnego sensu - zdecydowana większość polityków nie rozumie znaczenia tych terminów. Rację stanu utożsamiają z partyjnym, lub nawet tylko własnym interesem, zaś tajność obrad sprowadzają wyłącznie do kwestii pierwszeństwa w dostępie do informacji, które natychmiast sami z radością właściwą przedszkolakowi rozpowszechniają w mediach.
Kulturalny człowiek tak nie postępuje po prostu dlatego, że jest to poniżej jego godności. Ale „godność” to kolejny termin, którego współcześni niestety już nie rozumieją.