sobota, 5 lipca 2008

Dzień Niepodległości


Wczoraj był tu Dzień Niepodległości. Grille (czyli po tutejszemu barbeque) i fajerwerki. Te ostatnie puszczają tutaj w sposób zorganizowany, bo prywatnie nie wolno. Nie wiem, czy to skutki 9/11 czy inne powody stały za prawem, które zabrania prywatnego puszczania sztucznych ogni. Stałem sobie na dachu naszego klasztoru w Stockbridge i obserwowałem z dala, jak Amerykanie świętują.

Przypomniało mi się, jak pewien młody Afrykańczyk, imigrant z Erytrei czy innego ogarniętego niepokojami kraju, mówił, że on nie będzie świętował Dnia Niepodległości, bo to nie jest jego kraj. To prawda, nie jest, ale z wolności w Ameryce skwapliwie korzysta. I sobie pomyślałem, że to świętowanie w jego wypadku powinno być wyrazem wdzięczności za to, że miał gdzie uciec przed wojną, przed prześladowaniami...

Ja - nie ukrywam - świętowałem Dzień Niepodległości. Z radością zjadłem steaka (trochę przypalony, kucharz za bardzo się starał), hot-doga, sałatkę... Z przyjemnością patrzyłem na moich amerykańskich współbraci, na ich przejęcie, zaangażowanie serca w tę zupełnie nie-celebracyjną celebrację. Dla nich to był naprawdę ważny dzień, a nie tylko święto w sensie dnia wolnego od pracy.

I pomyślałem sobie, że nasz polski Dzień Niepodległości 11 listopada zazwyczaj tak nie jest przeżywany. Oczywiście, są uroczystości państwowe, są patriotyczne gadki polityków, aż po swoiste Bogo-ojczyźniane zadęcie. Ale wśród "zwykłych ludzi" to po prostu dzień wolny od pracy, okazja do stworzenia kolejnego długiego weekendu, jeśli tylko listopadowa pogoda pozwoli.

czwartek, 3 lipca 2008

Gettysburg


Dziś jest 145 rocznica bitwy pod Gettysburgiem - jednej z najkrwawszych w dziejach wojny secesyjnej. Trwała 3 dni (1-3 lipca 1863) i pochłonęła ponad 50 tysięcy ofiar: zabitych, rannych, okaleczonych, zaginionych... To była bitwa - jak ujął przewodnik po polu bitewnym - która była klęską Amerykanów: nie potrafili się dogadać... chciałoby się powiedzieć "jak Polak z Polakiem", gdyby nie to, że my też się nie umiemy porozumieć.

Przewodnik był kapitalnym mówcą. Obrazowo umiał pokazać zarówno przebieg poszczególnych starć, jak i ich znaczenie dla całości bitwy. Jego opis wymiany ognia pomiędzy oddalonymi od siebie o 20 metrów liniami żołnierzy był wstrząsający, ale jednocześnie uświadomił nam, dlaczego straty w niektórych starciach sięgały 70% żołnierzy.
Opisując niektóre fragmenty bitwy, wybierał uczestników touru i przypisywał im poszczególnych dowódców bitwy. Z niewiadomych powodów "mianował" mnie gen. Longstreet'em, odpowiedzialnym za niezwykle ambitny, ryzykowny acz ostatecznie nieudany atak konfederatów na flankę wojsk Unii.
Najbardziej dramatycznym elementem bitwy była szarża gen. Pickotta. Konfederaci po zmasowanym ataku artyleryjskim uderzyli ponad 13000 piechoty. Wojska Północy były jednak na ów atak świetnie przygotowane. Do bezpośredniej walki wręcz z żołnierzami Unii dotarło ok. 750 żołnierzy...

Zwiedzając pole bitwy i muzeum w centrum turystycznym, dowiedziałem się, że siłą napędową secesji byli Demokraci z Południa, którzy nie chcieli zrezygnować z wygodnego stylu życia, i dlatego nie chcieli zaakceptować równouprawnienia rasowego (straciliby darmową siłę roboczą). Skojarzenie miałem - może nieco na wyrost, ale tak to już jest ze skojarzeniami - natychmiastowe. Dzisiaj, ci sami Demokraci (potomkowie tamtych...) też chcą żyć wygodnie. Jak tamci popierali niewolnictwo, obecni popierają aborcję.
Jest oczywiste, że postulaty osłon społecznych dla najuboższych są słuszne. Ale jakoś tak się dziwnie składało w historii (a wizyta w Gettysburgu pokazała mi, że problem nie dotyczy tylko Polski), że ci demokratycznie nastawieni aktywiści ostatecznie umieli zatroszczyć się tylko o własne interesy.