sobota, 23 lutego 2008

Celibat

Przeczytałem ostatnio w Gazecie artykuł o liście księży brazylijskich domagających się zniesienia celibatu. Sprawa i tak mnie nie dotyczy, bo po pierwsze nie jestem w Brazylii, a po drugie jestem zakonnikiem, więc zniesienie celibatu nie dotknęłoby mnie w żaden sposób. Swoją drogą, nikt nie zauważył we wspomnianym artykule, że Kościoły tradycji wschodniej dopuszczają święcenie żonatych mężczyzn, ale nie zgadzają się na małżeństwo wyświęconych diakonów i księży. Biskupami zaś - jeśli mnie pamięć nie myli - mogą zostać wyłącznie celibatariusze.
Lektura przypomniała mi fragment 1 Sm 8,5 (por. również Oz 9,1), gdzie opisany jest proces przejścia Izraela z modelu teokratycznego do monarchii. Argument ludzi, by mieć króla, oparty był na pragnieniu upodobnienia własnej obyczajowości do tej istniejącej u ludów sąsiednich. "Chcemy być jak inne narody!" - wołali. Interpretacja tego żądania, również zawarta w Biblii (8,7-8) jest jednoznaczna: jeśli człowiek wybiera inną drogę, niż tą, którą go Bóg prowadzi - odrzuca Boga. Wierność Przymierzu nie polega bowiem na emocjonalnym przywiązaniu do idei, do Prawa czy do samego Boga, ale na postępowaniu wedle Jego woli. Warto zauważyć, że w żądaniu Izraelitów nie było w ogóle pytania o wolę Bożą.
Niestety, tego pytania nie ma też we wspomnianym liście z Brazylii (a przynajmniej relacjonujący sprawę dziennikarz nie podaje żadnych wskazówek w tym kierunku). Argumentacja w dyskusji nad celibatem zdaje się mieć charakter kulturowo-historyczny, zaś kwestie teologiczne traktowane są zdawkowo i jakby z cynicznym/szyderczym/pobłażliwym uśmiechem. Wskazywałoby to na kompletne niezrozumienie sprawy, jakieś zagubienie istoty problemu.
Chrześcijaństwo, będąc oczywiście historyczno-kulturowym zjawiskiem, w swej istocie jest najpierw wydarzeniem religijnym, czy - lepiej powiedzieć - teologicznym. Jest sposobem przeżywania wiary i dopiero w jej kontekście staje się zrozumiałe. Kluczem do chrześcijaństwa jest osobista relacja (wiara) człowieka z Bogiem, we wspólnocie, relacja powstała wskutek rozpoznania osobistego znaczenia dla życia konkretnego człowieka wydarzenia Wcielenia i Paschy Jezusa Chrystusa. Jakiekolwiek dyskusje pomijające ten element są z góry skazane na jałowość i bezproduktywność (w sensie niekonstruktywności; ich produktywność polega na destrukcji).
Odwołam się tu do dwóch głośnych odejść z kapłaństwa: O. Tadeusza Bartosia i ks. Tomasza Węcławskiego. Obaj opublikowali pisma wyjaśniające przyczyny podjętych przez nich decyzji, pisma których głównym wyjaśnieniem jest ...nieobecność odniesienia do Boga. Człowiek, który traci swoją relację do Boga, nie może pozostać Mu wiernym. Trudno też oczekiwać, by pozostał wierny drodze, którą określa się mianem służby Bożej. Obawiam się, że list z Brazylii w sprawie celibatu jest sygnałem słabości wiary jego autorów, podobnie jak entuzjazm z rozpowszechnianiem podobnych pomysłów widoczny niekiedy tu i ówdzie.
Nie zamierzam nikogo sądzić. Piszę - jako to na blogu - co myślę. Jeśli idę za głosem Pana, jeśli idę za Nim, bo Mu ufam i Go kocham, "niczego się nie boję, bo On jest ze mną". A że celibat jest trudny? Fakt, ale nikt nie powiedział, że kapłaństwo Chrystusowe to bułka z masłem i spacerek po plaży.

wtorek, 19 lutego 2008

Przelot do kraju wolnych ludzi

Wczoraj przyleciałem do USA. Podróż, jak podróż, w sumie niewiele się działo. 11 godzin siedzenia w ciasnym fotelu, przy nieustannym szumie silników, trochę drzemki, przekąska jedna czy druga. Nie nazywam ich posiłkami, bo porcje były rozmiarów niewielkich (to taki eufemizm, by nie było wątpliwości), a smakowo również nie budziły mojego (i chyba innych pasażerów również) entuzjazmu.

Już na lotnisku w Waszyngtonie, w drodze z samolotu do sali odpraw natknąłem sie na b. prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego, który był zmęczony jak wszyscy inni, ale życzliwy i normalny. Chwilę pogadaliśmy "o niczym", po czym on poszedł ścieżką dla VIPow (na pożegnanie mówiąc "Szczęść Boże!"), a ja ustawiłem się w długiej kolejce do urzędnika imigracyjnego. Nie da się ukryć, że to całkowicie niewymuszone, spontaniczne „Szczęść Boże!” z ust mojego rozmówcy było dla mnie przynajmniej równie wielkim zaskoczeniem, co samo z nim spotkanie. Nie zgadzam się z nim w wielu sprawach, nigdy na niego nie głosowałem i głosować nie zamierzam, ale te dwa wypowiedziane na pożegnanie słowa uświadomiły mi na nowo, że o wielu ludziach, o których – zdawałoby się – mamy dobrze ugruntowane opinie – tak naprawdę niewiele wiemy.

Dwie godziny mozolnego posuwania się do przodu w kolejce nastrajało do przemyśleń, choć z drugiej strony kondycja psychofizyczna nie bardzo to ułatwiała. Ostatecznie dla organizmu była to już 2.30 w nocy.

Patrzyłem na twarze towarzyszy niedoli z nieszczęsnej kolejki do okienka, i uświadomiłem sobie, że niezależnie od tego, jak wysoko człowiek by nie zaszedł ze swoją karierą, układami, znajomościami - i tak jest tylko człowiekiem. Nie przeskoczy się własnych ograniczeń, zmęczenia, słabości (nawet jeśli może – jak Kwaśniewski – ominąć kolejkę). Można być prezydentem, naukowcem, studentem, czy urzędnikiem - przychodzi czas, gdy człowiek jest zbyt zmęczony, by myśleć, czuć, decydować. Bo człowiek, choćby chciał, nie jest Bogiem, ale stworzeniem i nie ma sensu udawać, że jest inaczej, tym bardziej, że podróże lotnicze, jak żadne inne budzą (przynajmniej we mnie) respekt i poczucie przemijalności życia. Ostatecznie, latanie nie jest dla człowieka stanem fizjologicznie naturalnym...

Czekając na spotkanie z urzędnikiem imigracyjnym, uświadomiłem sobie, że nigdzie na świecie nie spotkałem się z takimi obostrzeniami, utrudnieniami we wjeździe, jak tutaj. Oaza wolności (jak nazywają czasem swój kraj Amerykanie) jest otoczona zasiekami i palisada, zaś po przekroczeniu granicy okazuje się, że każdy strażnik, o policjantach nie wspominając, uzbrojony jest po zęby. Wolność zdaje się być dostępną tylko w dosyć wąskim (i coraz węższym, obawiam się sie) przedziale działań i zachowań, poza którym Prawo i Porządek wkraczają z cala surowością. Powiem szczerze, niespecjalnie mi się ten obraz podoba. Zmiany, które zaszły po zamachach 11 września, zamieniły "American Dream" (sen, marzenie o wolności i dobrobycie dla wszystkich) w "American Nightmare" (koszmar).

Ale może to po prostu zmęczenie po długiej podróży...