Matka i córka. Kobieta, której odebrano płodność i córka, której odebrano matkę. I szpital, który twierdzi, że wszystko jest w najlepszym porządku.
Rzeczywiście, jeśli życie pacjenta jest zagrożone bezpośrednio, trzeba go ratować. Problem leży w słowie "bezpośrednio". Jeśli zastosowana metoda sterylizacji polegała na przecięciu i podwiązaniu jajowodów, to działanie miało charakter prewencyjny a nie stricte terapeutyczny. Innymi słowy, salpingectomia nie może być traktowana jako odpowiedź na bezpośrednie zagrożenie życia - w takich sytuacjach stosuje się usunięcie jajników i/lub macicy. Samo przecięcie jajowodów niczego nie zmienia poza odebraniem płodności. Innymi słowy skandal. Jeśli dokonało się to bez wiedzy i zgody kobiety - skandal podwójny. Nawet jeśli jej podpis widnieje pod tekstem zgody na zabieg sterylizacji, to wcale nie przesądza o jej świadomej zgodzie - wielokrotnie widziałem i słyszałem o przypadkach, w których pacjentom daje się do podpisania plik papierów z zaznaczeniem: "tu proszę podpisać, i tu.... i tu". Na pytanie o zawartość papierów, pada odpowiedź, że to rutynowy dokument o zgodę na operację. Więc specjalnie mnie nieświadpomość p. Wioletty co do treści podpisanych dokumentów nie dziwi.
No i kwestia jej córki. Odebranie matce dziecka i dziecku prawa do bycia wychowanym i KARMIONYM przez matkę to wystawianie dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo, a jeśli nie niebezpieczeństwo - to na szkodę. I wszystko w majestacie prawa. Skandal.
A to Polska właśnie.
Radzę dobrze zapamiętać szpital w Szamotułach. I omijać, jak długo jego władze uznają, że wszystko jest w porządku. I mówić głośno o takich wypadkach, w Szamotułach i i w innych miejscach. I wymieniać z nazwiska lekarza, który dokonał sterylizacji. I sędziego, który rozdzielił matkę i dziecko. Nie chodzi o zemstę, ale o jasne nazwanie po imieniu zła, za które odpowiadają konkretne osoby.Bo jak musi istnieć cywilna kontrola nad armią, tak też musi istnieć społeczna kontrola nad służbą zdrowia, politykami, mediami, sądami... Nad tymi wszystkimi, którzy uważają się za nietykalnych. Bo nie można mówić, że wszystko jest w porządku, gdy niszczy się ludzi.
Na szczęście są lekarze, którzy szanują ludzi chorych. I mam głęboką nadzieję, że jest ich większość. Jak choćby ci, z Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej. I nich też trzeba mówić głośno. I docenić ich trud i wysiłek. I pełną oddania postawę służby.
Każdy dzień przynosi nowe znaki obecności Boga w moim życiu - nie tylko w modlitwie, ale w zwykłych szarych sprawach. W polityce, gospodarce, w mediach... W każdym z tych obszarów chce być obecny, chce zbawiać. I dlatego codziennie szukam znaków Jego miłości, znajduję i potwierdzam - On jest po naszej stronie, nawet wtedy, gdy my nie chcemy być po Jego stronie...
piątek, 28 sierpnia 2009
Wakacje, za rok...
Nie ma jak się wybyczyć nad morzem. Słoneczko, tupot białych mew... Bez przesady, tego tupotu nie słyszałem. Morze to zdecydowanie dobry pomysł. Pływanie w falach jest niezwykle przyjemne, choć - jak mówią znawcy - bywa groźne. Niestety, po kilku dniach zrobiło się zimne, bo przyszedł jakiś dziwny prąd i temperatura spadła poniżej 10 st.C. Niefajnie. Dodatkowo się człowiek przypiekł jak kebab i musiałem "opalać" się w koszulce... Hihihihihi. Tjaaa. To nawet trochę śmieszne było. Ale też pozwalało zająć się obserwacjami plażowymi. A było co oglądać. Chłopaki grający w piłkę, by podewać opalające się dziewczyny. Nie zwracały na nich uwagi, bo... spały. :))). Latawce jak w kite-surfingu zataczające kręgi nad głową. I samolot ciągnący za sobą reklamę prezerwatywy... O, a tuż obok 3-letnie dziecko pojone piwem przez rodziców (bo gorąco). Tak mnie zatkało,.... że nie zareagowałem. Wstyd. A po drugiej stronie - rodzice sami siebie pojący piwem z tego samego powodu. W ciągu godziny każde skonsumowało przynajmniej 2 litry. No więc dzieci znudzone jak mopsy zajęły się (gdy dorośli posnęli) rzucaniem pustych butelek po piwie do morza... Na szczęście je zaraz wyciągały z wody (im temperatura nie przeszkadzała najwyraźniej). No i śmieci, nade wszystko pety po papierosach, obecne wszędzie w zastraszających ilościach. Paw w ustach pojawiał się samoistnie niezależnie od diety i pory dnia. Dobrze, że na psią kupę nie trafiłem, bo czworonogów po plaży kręciło się sporo. No i nocne kempingowe życie. Spokojne, anonimowe, bez stresu niemal. Jedynie okrzyki kibiców mojej ukochanej drużyny o 3.30 nad ranem, ogłaszające dominację zespołu w krajowej ekstraklasie (dominację, której niestety nie bardzo widać, prawdę mówiąc). Ot, folklor. I byłbym się poważnie wkurzył, gdyby nie to, że wakacyjny luz mnie do tego uniezdolnił. Więc się uśmiechnąłem i przewróciwszy się na drugi bok - zasnąłem ponownie.
Nie ma jak wakacje... Szkoda, że następne dopiero za rok.
Nie ma jak wakacje... Szkoda, że następne dopiero za rok.
Subskrybuj:
Posty (Atom)