sobota, 7 czerwca 2008

Z czym się zgadza przyzwoity człowiek?

Wedle tytułu w "Rzeczpospolitej" p. Premier powiedział, że z postulatami Parady Równości "każdy przyzwoity człowiek się zgadza". W samym artykule okazało się, że do tego zdania należałoby wprowadzić malutką poprawkę: mianowicie, że "z wieloma postulatami". Osobiście uważam, że raczej z niektórymi, niż z wieloma...
Swoją drogą, myślę, że z punktu widzenia rzeczonej parady, i tak nie spełniam kryteriów przyzwoitego człowieka. Popieram postulat tolerancji, ale samą tolerancję rozumiem zupełnie inaczej. Dla mnie tolerancja, oznacza przyjęcie do wiadomości, że są pewne rzeczy, które mi się bardzo nie podobają, ale których zmienić nie mogę. Toleruję to, bo nie mam na to wpływu, ale nie akceptuję jako dobrego i z całą pewnością nie popieram w żaden pozytywny sposób. Nie sądzę, by uczestnicy Parady myśleli podobnie.

A swoją drogą, pewność z jaką różni politycy (boć przecie p. D. Tusk wyjątkiem tu nie jest) określają granice przyzwoitości w życiu publicznym w ogóle, a politycznym w szczególności, budzi u mnie niejakie zdziwienie, jako że poziom przyzwoitości w życiu publicznym pozostawia ogromnie wiele do życzenia. Ale cóż, oni wiedzą lepiej...

No więc ja się zgadzam na tolerancję, ale nie na dyktat homoseksualnej mniejszości. Zgadzam się na wzajemną życzliwość i szacunek i domagam się go w stosunku do ludzi wierzących. Jeśli zaś chodzi o równe traktowanie, poproszę o jasne sprecyzowanie, o co w tym wszystkim chodzi, gdyż całkowita równość jest niemożliwa. Chociaż... Zrezygnujmy z podziałów na rozróżnienia dyscyplin sportowych dla kobiet i mężczyzn. Zrezygnujmy też z rozróżnień czasu przejścia na emeryturę. Pamiętam, że kiedy tylko ktoś na ten temat wspomniał, podniosły się protesty... Proszę zatem bez pustych sloganów! Zdefiniujmy sobie pojęcia, bo inaczej całą dyskusja będzie bezprzedmiotowa. A może już taka jest? Może mówienie o przyzwoitości i byciu przyzwoitym człowiekiem to po prostu pustosłowie?

Benedykt XVI zatwierdził statuty Drogi Neokatechumenalnej?

23 maja latynoamerykańska agencja informacyjna CNA (Catholic News Agency) podała, że Benedykt XVI zatwierdził na stałe Statuty Drogi Neokatechumenalnej. Oznaczałoby to potwierdzenie charyzmatu Drogi jako autentycznego daru Boga dla Kościoła. KAI poinformował również, że oficjalne ogłoszenie przewidywane jest na 29 czerwca. Strony watykańskie na razie milczą. Obie wymienione wyżej agencje powołują się na stronę Drogi Neokatechumenalnej, która miała o tym wydarzeniu poinformować, jednak informacji takiej na stronach Drogi nie ma. Możliwe wydają się dwa powody takiego stanu rzeczy: albo ktoś dokonał prowokacji wobec Drogi zamieszczając nieprawdziwe informacje i je nagłaśniając, albo informacje te są prawdziwe, ale Stolica Apostolska zażądała wycofania ze stron DN informacji, które jeszcze oficjalnie nie zostały podane do wiadomości publicznej. Mam nadzieję, że to zamieszanie szybko się wyjaśni, bo niczemu dobremu ono nie służy.

Ataki demona

Należało się spodziewać, że demon nie pozostawi w spokoju próby obrony życia nienarodzonego dziecka tej dziewczyny. Nie pozostawił. Zgodnie z przewidywaniami rozpoczął ofensywę, głównie za pośrednictwem Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny (p. Wanda Nowicka).
Nie twierdzę, że p. Nowicka jest opętana, ale działania Federacji - interpretuję to jako teolog - odbieram jako demoniczne, a to z dwóch powodów: nienawiść do wszystkiego, co związane z Bogiem i Kościołem; oraz dążenie wszelkimi sposobami do uwikłania ludzi w działania przeciw niewinnemu życiu.
W akcję dezinformacji włączyła się również "Gazeta Wyborcza" (link podaję dla możliwości skonfrontowania, a nie dlatego, bym ją promował), podając, że dziewczyna była zgwałcona i jednoznacznie opowiadając się po stronie proaborcyjnej. Brak jednoznacznego rozdzielenia faktów (przeinaczonych) i komentarzy do nich odebrałem jako przejaw wyjątkowo nieprofesjonalnego dziennikarstwa. Prawdę mówiąc, zmartwiło mnie tom, bo zawsze postrzegałem (zapewne błędnie, jak się okazuje) Gazetę jako pismo, z którym się nie zgadzam, ale które można traktować poważnie ze względu na wysoki poziom profesjonalizmu. Tak się jednak złożyło, że informacje odnośnie do tej historii mam w zasadzie z pierwszej ręki i manipulacja wyszła na jaw.

Demon nienawidzi życia. Nienawidzi światła. Nienawidzi Boga. Jest "ojcem kłamstwa" i w swoje sidła usiłuje uwikłać każdego, kogo się da. Atakuje wszystkich, którzy nie są jeszcze zdobyci, a im bliżej ktoś Chrystusa, ten atakowany jest bardziej (por. Mt 10,24-25). Walka trwa.

Walczymy o życie nienarodzonego dziecka, ale w nie mniejszym stopniu walczymy o duszę dziewczyny, którą namawia się, by zabiła własne dziecko. Tak, to jest walka o jej duszę - ale nie po to by nad nią panować. Nie sądzę, by ktokolwiek chciał ją nawracać na chrześcijaństwo w ogóle, a katolicyzm w szczególności, ale chcemy ją obronić przed uwikłaniem się w sytuację, z której nie będzie miała powrotu.

Nie mam żadnych złudzeń, że zwolennicy liberalizacji prawa aborcyjnego w Polsce będą próbowali wykorzystać sytuację dla własnych celów. Zarówno dziecko, jak i matka dziecka są tu jedynie kartą przetargową, taką samą, jak wcześniej była nią p. Alicja Tysiąc. A swoją drogą, czy pamiętacie, że któryś z braci Kaczyńskich - w tej chwili nie pamiętam który - przywołał dokładnie taka (wówczas hipotetyczną) sytuację, mówiąc, że nie wyobraża sobie, by demokratyczne państwo mogło zmusić 14 letnią dziewczynę do urodzenia dziecka...

Media cały czas mówią, że dziewczyna była ofiarą gwałtu, co wedle moich źródeł jest po prostu nieprawdą. Ciąża w tym wypadku nie jest wynikiem gwałtu, choć jest skutkiem czynu zabronionego, czyli współżycia z osobą nieletnią. Problem w tym, że ojciec dziecka również jest nieletni. Nasuwają się zatem dwa zasadnicze pytania:
1. Czy to oznacza, że wszystkie ciąże, w których którekolwiek z rodziców jest nieletnie można - w ramach obowiązującego prawa - poddać eksterminacji?
2. Skoro uznaje się współżycie dwojga nieletnich za czyn zabroniony, to które z nich będzie pociągnięte do odpowiedzialności karnej?

piątek, 6 czerwca 2008

Walka trwa - nie ustawajmy w modlitwie

Wedle posiadanych przeze mnie informacji, na razie dziecko 14.letniej Agaty (imię zmienione) żyje (Bogu niech będą dzięki!!!), a ona sama jest w pogotowiu opiekuńczym. Sprawa jednak nie jest zamknięta. Feministki szaleją, czemu trudno się dziwić. Szpital na Inflackiej w Warszawie wycofał swoją gotowość dokonania aborcji, zapewne pod naciskiem opinii publicznej. Choć ja myślę, że modlitwa wielu ludzi dobrej woli była wcale nie mniej ważna - by nie powiedzieć, że była czynnikiem kluczowym. Ta walka przypomina nieco zdobywanie murów Jerycha. Nie wolno nam zaprzestać modlitwy, choć demony na pewno będą nas atakować. Trzeba nam się modlić za to, i za każde inne zagrożone życie. I nie ustawać, bo Bóg jest po naszej stronie.

czwartek, 5 czerwca 2008

Głodnych nakarmić czyli bliższa ciału koszula

Miłosierdzie wobec potrzebujących, pomoc udzielana tym, którzy sami sobie pomóc nie mogą, niemal zawsze były miarą moralnej klasy społeczeństwa. Kiedy napisałem to zadanie, w pierwszej chwili chciałem je zawęzić do krajów i kultur inspirowanych wiarą chrześcijańską. Chwila zastanowienia kazała mi to przekonanie zweryfikować. Niemal każda religia (piszę "niemal", choć nie pamiętam religii, która by wspierała podejście odmienne) traktowała i traktuje pomoc potrzebujących jako działanie dobre i pożądane. Co więcej, zarówno chrześcijaństwo, jak i judaizm i islam wręcz nakazują troskę o biednych.
Mimo swoistej dyktatury ateizmu, usiłującego wyrugować wszelkie przejawy życia religijnego ze sfery publicznej, to pochylenie się nad ubogimi wciąż zdaje się mieć swoje miejsce w świecie. Przynajmniej oficjalnie. Obrady Organizacji ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) w Rzymie pokazują, że faktyczna otwartość na potrzebujących jest znacznie mniejsza od deklarowanej.
Bogaci nie chcą zrezygnować ze swego bogactwa. Trudno zrezygnować z beztroskiego, dostatniego życia. Bliższa jest ciału koszula. Łatwiej jest się zajmować rosnącymi cenami paliwa i wysokością podatków we własnym kraju, niż tysiącami głodujących w krajach Trzeciego Świata. Dlatego trudno się dziwić, że uczestniczący w obradach politycy, zamiast o globalnym rozwiązaniu problemu głodu, mówili przede wszstkim o problemach nękających ich własne kraje. Jako żywo, przypominało to dialog, w którym na wiadomość o śmiertelnej chorobie jednego z rozmówcy, ktoś odpowiada: "ja też mam katar".

Osobną kwestią jest pytanie, jak rozwiązać problem głodu w skali globalnej. Niewątpliwie jest to zagadnienie niezwykle skomplikowane. Nie chodzi bowiem wyłącznie o wyprodukowanie dostatecznej ilości żywności - to jest akura najmniejszy problem. Głodnych nie wystarczy nakarmić. Trzeba ich wyprowadzić ze strefy biedy, nauczyć odpowiedzialności za siebie, umożliwić im rozwój gospodarczy i społeczny... Ubóstwo jest zatem zagadnieniem znacznie szerszym, niż tylko kwestią niedoborów określonych dóbr. Niemniej, bez woli podzielenia się wiedzą, technologiami i zasobami, a więc bez rezygnacji przez wszystkich możnych z części ich (naszego) stanu posiadania, o zmianie status quo mowy nie ma i być nie może.

środa, 4 czerwca 2008

Walka o życie - potrzebna modlitwa

W Szpitalu Ginekologiczno-Położniczym w Warszawie przy ul. Inflanckiej ma zastać dokonana aborcja u 14-letniej Agaty (imię zmienione). Dziewczynka znajduje się w bardzo trudnej sytuacji. Jej matka wywiera na nią presję, by poddała się tej zbrodniczej procedurze.
W obronę dziecka zaangażowała się Polska Federacja Ruchów Obrony Życia i Rzecznik Praw Dziecka i jeszcze kilka instytucji i osób prywatnych. Wasza, nasza pomoc jest niezbędna.
Nie bądźmy obojętni. Chodzi przecież o życie ludzi.
Aborcja ma być wykonana w piątek 6 czerwca, jeśli dziewczyna ostatecznie podejmie taką decyzję. Proszę o modlitwę w tej sprawie.

Jego drogi

I asked for health
that I might do greater things ...
I was given infirmity
that I might do better things.

I asked for riches
that I might be happy ...
I was given poverty
that I might be wise.

I asked for power
that I might have the praise of men ...
I was given weakness
that I might feel the need of God.

I asked for all things
that I might enjoy life ...
I was given life
that I might enjoy all things.

I got nothing that I asked for,
But everything I hoped for.

Almost despite myself,
My unspoken prayers were answered.

I am, among all men,
most richly blessed!

* * *

Prosiłem Boga o danie mi mocy w osiąganiu powodzenia -
- Uczynił mnie słabym abym się nauczył pokornego posłuszeństwa;

Prosiłem o zdrowie dla dokonania wielkich czynów -
- Dał mi kalectwo, abym robił rzeczy lepsze;

Prosiłem Boga o bogactwo, abym mógł być szczęśliwy -
- Dał mi ubóstwo abym był rozumny;

Prosiłem o władzę, żeby mnie ludzie cenili -
- Dał mi niemoc, abym odczuwał potrzebę Boga;

Prosiłem o towarzysza, abym nie żył samotnie -
- Dał mi serce, abym mógł kochać wszystkich braci;

Prosiłem o różne rzeczy, by czuć radość radość -
- A otrzymałem życie, abym mógł cieszyć się wszystkim;

Niczego nie otrzymałem, o co prosiłem -
- Ale dostałem wszystko, czego się spodziewałem.

Prawie na przekór sobie;
moje modlitwy niesformułowane
zostały wysłuchane.

Jestem spośród ludzi najhojniej ze wszystkich obdarowany.

[Anonim, tablica w Instytucie Rehabilitacji w Nowym Jorku]

Fastfoody i restauracje

Podstawą żywienia w Stanach, jak wszyscy wiedzą, są fastfoody. Menu jest urozmaicone: hotdogi różnych rodzajów, hamburgery, pizze, kanapki. Nawet seafood, czyli krewetki, małże i ośmiornice dołączyły do tego grona.
Normalną restaurację lub zajazd trudno znaleźć na autostradowym parkingu. Jest McDonald, BurgerKing, Subways, Wendy's i z tuzin innych podobnych marek - wszystko niewiele się w sumie od siebie różniące zarówno wyborem potraw, ceną i smakiem. Znawcy oczywiście mają swoje upodobania i potrafią wskazać różnice pomiędzy hamburgerami poszczególnych lokali, ale ile trzeba zjeść, by sobie wykształcić tak subtelne podniebienie? Swoją drogą, nie tylko przy autostradzie dominują McDonaldy. W okolicy odkryłem tylko 3 lokale, które mogą być nazwane normalnymi restauracjami, jednak liczba fastfoodów (markowych i nie) jest znacznie większa. I obawiam się, że ich klientela również.
Wizyta w takowej restauracji nie trwa długo. Kilka minut wystarcza na otrzymanie i przełknięcie zamówionego towaru, po czym rusza się w drogę dalej. Nieustanny pośpiech fastfoodowego lokalu świetnie zgrywa się z kontekstem autostrady, a nawet szerzej - z całym stylem życia permanetnego zabiegania.
Fastfoody nie są zdrowe. To wie każdy rozsądny człowiek. Nawet bywalcy McDonaldów i KFC potwierdzają, że to nie jest najzdrowsze jedzenie. Ale je lubią. Przyzwyczaili się. Nauczyli się szybkiego jedzenia - praktycznie bez czekania, bez czasu na rozmowę, w biegu. W domu też tak jedzą: w biegu, bez chwili zatrzymania
To nie jest zdrowe ani dla żołądka, ani dla reszty ciała. Takie szybkie jedzenie jest niezdrowe dla życia, choć na myśli mam inny problem, niż nadwagę, czy zagrożenie udławieniem się pospiesznie łykanymi kęsami. Szybkie jedzenie odbiera nam możliwość wyhamowania ciągłej gonitwy.
Posiłek był kiedyś czasem rozmowy, odpoczynku, wytchnienia. Teraz zajmuje niekiedy mniej czasu niż zatankowanie samochodu na stacji paliw.
Coraz częściej dają się słyszeć skargi na samotność, na kłopoty z relacjami. Trzeba sobie zdać sprawę, że na zdrowe relacje trzeba mieć czas. Na rozmowy trzeba mieć czas. Na przyjaźnie i na miłość trzeba mieć czas. Im trwalszą rzeczywistość chcemy budować, tym więcej tego czasu trzeba. Wspólny posiłek jest do tego doskonałą okazją, ale raczej nie fastfoodowy. Nie da szansy na dłuższą rozmowę. I chociaż można posiedzieć po wciągnięciu hamburgera razem przy stole, praktyka pokazuje, że mało kto z tej możliwości korzysta. Zamówią, zjedzą i jazda.
Zadaniem pożywienia jest nasycić ciało. Zadaniem posiłku, jest dać wytchnienie. Od tego co jemy niewątpliwie zależy nasze zdrowie, ale od tego jak i gdzie i z kim - zależy ono również. To nie musi być restauracja, może być własny dom, ale tempo - że się tak wyrażę - powinno być podobne. Spokojnie, powoli, bez pośpiechu. I razem. Porozmawiać, nacieszyć się spokojem.
Oczywiście nad taką atmosferą trzeba pracować, trzeba się o nią troszczyć. Sama nie przyjdzie, sama się nie pojawi. Nawet najlepszy lokal nie zagwarantuje dobrej atmosfery przy stole, jeśli zabraknie troski o nią wśród biesiadników.