piątek, 12 września 2008

Procesja z darami

Dziś byłem na Mszy św. w parafii św. Jana w Jackson, MI. Msza św. z udziałem dzieci z przyparafialnej szkoły podstawowej, zgromadziła około 200 dzieci z kadrą nauczycielską, kilkorgiem rodziców i niedużą grupką "bywalców" dorosłych codziennej Eucharystii. Zdziwiły mnie wystawione na brzegu prezbiterium pudła, w liczbie dziewięciu. Sprawa wyjaśniła się podczas procesji z darami, gdy dzieci procesyjnie zaczęły przynosić różne produkty żywnościowe (konserwy, makarony etc.) i składać je do tych koszy. Niemal każde dziecko coś przyniosło. Czasami była to malutka puszka tuńczyka, czasami całkiem pokaźna paczka wielu produktów. Każdy coś miał. Miejscowy ksiądz powiedział, że w Jackson jest obecnie bardzo wielu bezrobotnych lub bardzo źle opłacanych pracowników i po prostu ludzie nie mają co jeść. Dlatego co miesiąc dzieci przynoszą te produkty i są one później rozdawane wśród potrzebujących.
Spytałem go, czy to akcja dobrowolna, jak na to reagują rodzice. Odpowiedział, że otwartość parafian jest ogromna, bo nawet w inne dni są przynoszone dary żywnościowe i składane do kontenerka w kruchcie kościelnej, by potem trafić do punktu dystrybucji. Dodał, że nawet jak jakieś dziecko nie ma nic, to zazwyczaj wynika to z zapomnienia a nie z niechęci do dzielenia się z biednymi.
Pojawiły się w mojej głowie dwa skojarzenia. Pierwsze biblijne - Ewangelia o koszach pełnych ułomków. Bo rzeczywiście, dary od dzieci zapełniły wystawione kosze niemal do pełna. Drugie skojarzenie bardziej liturgiczno-historyczne (do "Didache"), że dawniej przygotowanie darów polegało na złożeniu pomocy dla biednych na ręce przedstwicieli wspólnoty Kościoła; wino i chleb były wykorzystywane do Eucharystii, zaś reszta produktów rozdawana wśrów potrzebujących. Dziś tę funkcję spełniać ma taca, ale to nie do końca to samo. Taca podczas Mszy służy nade wszystko utrzymaniu kościoła (to znaczy opłaceniu prądu, ogrzewania, podatków, pensji pracowników). Z reguły na biednych nie zostaje wiele...
Myślę, że ten pomysł z darami natury (niezależnie od tacy) z przeznaczeniem na biednych jest godny rozważenia i naśladowania, nie tylko na Mszach św. z udziałem dzieci.

środa, 10 września 2008

Wyznanie

Poniżej zamieszczam oryginalny tekst pewnego wyznania. Nie bardzo mi się chce tłumaczyć, ale może się kiedyś na to zdobędę...


The following was written by Ben Stein and recited by him on CBS Sunday Morning Commentary.

My confession:

I am a Jew, and every single one of my ancestors was Jewish. And it does not bother me even a little bit when people call those beautiful lit up, bejeweled trees, Christmas trees.. I don't feel threatened. I don't feel discriminated against. That's what they are: Christmas trees.

It doesn't bother me a bit when people say, 'Merry Christmas' to me. I don't think they are slighting me or getting ready to put me in a ghetto. In fact, I kind of like it. It shows that we are all brothers and sisters celebrating this happy time of year. It doesn't bother me at all that there is a manger scene on display at a key intersection near my beach house in Malibu . If people want a crA¨che, it's just as fine with me as is the Menorah a few hundred yards away.

I don't like getting pushed around for being a Jew, and I don't think Christians like getting pushed around for being Christians. I think people who believe in God are sick and tired of getting pushed around, period. I have no idea where the concept came from that America is an explicitly atheist country. I can't find it in the Constitution and I don't like it being shoved down my throat.

Or maybe I can put it another way: where did the idea come from that we should worship Nick and Jessica and we aren't allowed to worship God as we understand Him? I guess that's a sign that I'm getting old, too. But there are a lot of us who are wondering where Nick and Jessica came from and where the America we knew went to.

In light of the many jokes we send to one another for a laugh, this is a little different: This is not intended to be a joke; it's not funny, it's intended to get you thinking.

Billy Graham's daughter was interviewed on the Early Show and Jane Clayson asked her 'How could God let something like this happen?' (regarding Katrina) Anne Graham gave an extremely profound and insightful response. She said, 'I believe God is deeply saddened by this, just as we are, but for years we've been telling God to get out of our schools, to get out of our government and to get out of our lives. And being the gentleman He is, I believe He has calmly backed out. How can we expect God to give us His blessing and His protection if we demand He leave us alone?'

In light of recent events... terrorists attack, school shootings, etc. I think it started when Madeleine Murray O'Hare (she was murdered, her body found recently) complained she didn't want prayer in our schools, and we said OK. Then someone said you better not read the Bible in school. The Bible says thou shalt not kill, thou shalt not steal, and love your neighbor as yourself. And we said OK.

Then Dr. Benjamin Spock said we shouldn't spank our children when they misbehave because their little personalities would be warped and we might damage their self-esteem (Dr. Spock's son committed suicide). We said an expert should know what he's talking about. And we said OK.

Now we're asking ourselves why our children have no conscience, why they don't know right from wrong, and why it doesn't bother them to kill strangers, their classmates, and themselves.

Probably, if we think about it long and hard enough, we can figure it out. I think it has a great deal to do with 'WE REAP WHAT WE SOW.'

Funny how simple it is for people to trash God and then wonder why the world's going to hell. Funny how we believe what the newspapers say, but question what the Bible says. Funny how you can send 'jokes' through e-mail and they spread like wildfire but when you start sending messages regarding the Lord, people think twice about sharing. Funny how lewd, crude, vulgar and obscene articles pass freely through cyberspace, but public discussion of God is suppressed in the school and workplace.

Are you laughing yet?

Funny how when you forward this message, you will not send it to many on your address list because you're not sure what they believe, or what they will think of you for sending it.

Funny how we can be more worried about what other people think of us than what God thinks of us.

Pass it on if you think it has merit. If not then just discard it... no one will know you did. But, if you discard this thought process, don't sit back and complain about what bad shape the world is in.


My Best Regards, Honestly and respectfully, Ben Stein

Kolejna kampania

Niedawno media nagłośniły sprawę listu pewnego mężczyzny, który w skierowanym do Prezydenta RP liście prosi o zgodę na eutanazję. Media grzecznie zaznaczały, że Prezydent nie może udzielić takiej zgody, ale od razu przytoczone zostały opinie uzasadniające konieczność legalizacji eutanazji. Oczywiście - wszystko w imię obiektywizmu i prezentacji wszystkich możliwych stanowisk.

Nie wątpię, że są ludzie, którzy noszą jarzmo cierpienia ponad ich siły. Są takie sytuacje, gdy cierpienie staje się ponad siły. Dzieje się tak nade wszystko, gdy cierpiący człowiek jest pozostawiony samemu sobie, gdy jest zignorowany, gdy czuje się porzucony, niepotrzebny i niechciany, czy nawet gdy przypomina mu się (nie wprost oczywiście), że jest ciężarem dla innych. Wszystko to razem składa się na jedną całość - że oto temu, kto najbardziej potrzebuje miłości, tej miłości odmówiono. Odarcie z miłości jest rzeczywiście cierpieniem nie do zniesienia.

Współczesna medycyna umie sobie poradzić z problemem fizycznego bólu. Nawet jednak w tych rzadkich sytuacjach, gdy całkowita eliminacja bólu, jeśli cierpiący człowiek otoczony jest miłością, życie nadal będzie dla niego warte życia. Poznany przed dwoma laty kapelan szpitala w Holandii potwierdził to stanowisko w sposób jednoznaczny: człowiek kochany gotów jest cierpieć, człowiek porzucony - nawet jeśli w zasadzie nic mu nie jest, chce umrzeć, bo odcięty jest od źródła życia.

Człowiek jest wolny i jeśli się uprze, nie ma możliwości, by go powstrzymać przed dokonaniem czynów złych, czy głupich. Mówiąc "głupi" mam na myśli nie tyle "nieprzemyślany" (bo z reguły kwestia odebrania sobie życia jest jakoś przemyślana, nierzadko na wiele sposobów i wielu kontekstach), ale używam tego słowa w sensie biblijnym - jako odrzucenie Boga i nieuwzględnienie nieodwracalności konsekwencji podjętych działań. Uważam eutanazję za głupią, bo oznacza ostateczną rezygnację z szukania miłości, rezygnację z wiary w miłość, która jest większa niż cierpienie wynikające z choroby. Eutanazja jest zatem również ostatecznym odrzuceniem wiary w drugiego człowieka. Jest uznaniem zarówno własnej bezwartościowości jak i bezsensu egzystencji jako takiej.

Media eksponują cierpienie takich ludzi, ale samego cierpiącego człowieka pozostawiają jego bólowi. Swoimi przekazami niejako potwierdzają jego odczucie bezsensu i porzucenia, przypieczętowując decyzję o przyspieszeniu śmierci. Rzekomy obiektywizm staje się - niemal w dosłownym sensie - ostatnim gwoździem do trumny. Nie pierwszy raz, zresztą. Nie od dziś wiadomo, że obiektywizm dziennikarski jest mitem, bo fakty relacjonują ludzie, którzy mają swoje poglądy i przekonania. O doboru opisywanych faktów, od sposobu ich przedstawienia, od zamieszczonych komentarzy, zależy opinia publiczna. Media tę opinię kształtują, i nie mam wątpliwości, że jest to proces świadomie zaaranżowany i realizowany.

poniedziałek, 8 września 2008

A chwała w tym, czego winni się wstydzić

"O tempora, o mores!" - słowa Cycerona z jego słynnej pierwszej mowy przeciw Katylinie jak ulał pasują do kolejnego pomysłu nowoczesnych demoralizatorów. Z dumą opowiadają usługodawcy o pomyśle uroczystości rozwodowych - topieniu obrączek, zakopywaniu ich w trumnach, rzucaniu lotkami w zdjęcia "byłych"...
Wiem, że nie ma się co obrażać na czasy, na niemoralność. Ale jednocześnie nie można nazwać grzechu inaczej, jak jego własnym mianem. Jezus mówi wprost w Kazaniu na Górze, że "Każdy, kto oddala swoją żonę - poza wypadkiem nierządu - naraża ją na cudzołóstwo; a kto by oddaloną wziął za żonę, dopuszcza się cudzołóstwa" (Mt 5:32). Świętować rozerwanie przysięgi, która miała obowiązywać "aż do śmierci" jest jakimś nieprawdopodobnym zakłamaniem sumień.
Nieustannie wzrastająca liczba rozwodów bierze się - jak mi się wydaje - z jednej podstawowej przyczyny: z dopuszczenia, że takie rozwiązanie jest możliwe. Jeśli jest możliwe, to zapewne jest i dobre, a jeśli dobre - to czemu tego nie świętować?
Gdzieś w tle daje się zauważyć degradacja roli słowa, której skutkiem tracą na znaczeniu wszelkiego rodzaju zobowiązania, przysięgi i przyrzeczenia. Wszystko można powiedzieć i obiecać, ale też wszystko można odwołać, wszystko poddać w wątpliwość.

Nie sądzę, by celebracje rozwodów uczyniły świat mądrzejszym, piękniejszym czy szczęśliwszym. Nie sądzę też, by ludzie stawali się przez to lepsi. To po co?

niedziela, 7 września 2008

Porządek miłości

Trudno jest kochać wszystkich naraz (boć przecież się człek nie rozdwoi), ale i nie ma co się łudzić, że możliwe jest kochać wszystkich jednakowo, zwłaszcza, gdy kochanie ma wyrazić się w konkretnej pomocy człowiekowi będącemu w potrzebie.

Słowo Boże mówi, że mamy kochać bliźniego jak siebie samego. To prawda, jeśli nie kocham siebie, jak mogę kochać drugiego człowieka? Jeśli nie szanuję siebie, jak mogę drugiego szanować? Prawdziwa miłość nie zamyka się na innych, więc prawdziwa miłość siebie też nie może być utożsamiona z egocentrycznym skupieniem się na własnych tylko sprawach, jednakże jest to fundament konieczny, by miłość mogła być właściwie uporządkowana. Dwa inne elementy tego porządku to rozpoznanie skali i charakteru potrzeby.

Jest rzeczą oczywistą, że bardziej potrzebuje wsparcia ktoś, kogo życie lub zdrowie jest zagrożone, od tego, komu jest po prostu niewygodnie. Nieco mniej oczywistym dla niektórych jest uznanie pierwszeństwa potrzeb duchowych przed fizycznymi. Ważność potrzeb natury duchowej nie oznacza jednak, że w niektórych sytuacjach rzeczą pilniejszą jest pomoc materialna (czyli np. najpierw nakarmić, a potem wyspowiadać), choćby owa duchowa była poważniejszą.

W końcu porządek miłości każe pamiętać, że różni ludzie są nam w różnym stopniu "zadani" do kochania. Małżonkowie najpierw są odpowiedzialni za siebie nawzajem, rodzice za dzieci... Nie ma sensu mówić o miłości głodujących ludzi w Afryce, jeśli człowiek nie troszczy się o swoich najbliższych. Czyli im ktoś jest bliżej mnie (np. na mocy więzów krwi lub podobnych), tym większy ma "tytuł" do mojej miłości.

Porządek miłości każdy musi zbudować w sobie sam, przez spokojne i uczciwe kształtowanie prawego sumienia. Ogólne zasady mają pozwolić mi podjąć właściwą decyzję, gdy przyjdzie czas próby i będę musiał dokonać wyboru, komu pomóc, a komu odmówić wsparcia. Bo i odmówić niekiedy trzeba, nie dlatego, jakobym pomóc nie chciał, ale dlatego, że się po prostu nie rozdwoję.