Dzieci wróciły do szkoły, parlament na Wiejską, za 3 tygodnie studenci wrócą na uczelnie i Lublin nabierze swojego normalnego rytmu, naznaczonego korkami rano i po południu oraz permanentnymi kłopotami w znalezieniu miejsca na zaparkowanie samochodu. Będzie jak zwykle, a my – zagonieni codziennymi sprawami – w bałaganie szarej codzienności będziemy odnajdywać komfort dobrze znanych kłopotów.
Lublin się zmienia. Kolejne miejsca pięknieją, kolejne drogi są remontowane… Ale niektóre obszary naszego codziennego lubelskiego życia zdają się wymykać tym usprawniającym tendencjom. Od ponad roku w eterze panuje cisza na temat obwodnicy miasta. Od ponad dwóch lat nie ma mowy o usprawnieniu komunikacji północ-południe (chociażby przez tunel pod Alejami Racławickimi). Podobne milczenie otula kwestię „Teatru we-w-budowie” i pomysł szybkiego tramwaju. O parkingach (zwłaszcza wokół lubelskich uczelni) lepiej nie mówić. Dobrze chociaż, że nieco miejsc parkingowych dodano dodano, legalizując dzikie parkowisko na trawnikach na ul Radziszewskiego, ale realnie rzecz ujmując, jest to przysłowiowa kropla w morzu potrzeb.
Bardzo jestem ciekaw, co się w Lublinie zmieni podczas nadchodzących miesięcy. Akcja promocyjna miasta – „Lublin: miasto inspiracji”, jakkolwiek hasło brzmi ciekawie – nie bardzo mnie do siebie przekonuje. Bo jakkolwiek projekty kulturalne są potrzebne, jeśli miasto aspiruje do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury, jednak kolejne wystawy wobec trudności wywołanych ciągnących się od kilku–nastu czy kilku–dziesięciu lat zaległości skutecznie odstrasza od siebie. To trochę tak, jakby super perfumy ktoś nosił na nieumytym ciele. Chyba lepiej się najpierw umyć i czysto poubierać, by jakoś przyjemniej uczestniczyć w imprezach kulturalnych; ale też, by w Lublinie chciało się żyć, mogło się żyć.
Żeby nie było żadnych wątpliwości: pokochałem Lublin od pierwszego z nim spotkania w 1987 roku i z dwuletnią przerwą mieszkam tu całe dorosłe życie. To piękne miasto, tętniące życiem i entuzjazmem, w znacznej mierze dzięki istnieniu tylu uczelni i dziesiątek tysięcy studentów. Chciałbym jednak, by było to miasto jeszcze piękniejsze, jeszcze bliższe człowiekowi – przyjazne dla mieszkańców i turystów, dla pracujących zawodowo i uczących się, kierowców i pieszych. I dlatego niecierpliwie czekam na realizację obiecanych przed laty usprawnień i dokończenie zaczętych przed 30 laty inwestycji. Czekam na przepływ informacji od Ratusza do mieszkańców i od mieszkańców do Ratusza. I na realne działania stąd płynące.
Każdy dzień przynosi nowe znaki obecności Boga w moim życiu - nie tylko w modlitwie, ale w zwykłych szarych sprawach. W polityce, gospodarce, w mediach... W każdym z tych obszarów chce być obecny, chce zbawiać. I dlatego codziennie szukam znaków Jego miłości, znajduję i potwierdzam - On jest po naszej stronie, nawet wtedy, gdy my nie chcemy być po Jego stronie...
środa, 9 września 2009
poniedziałek, 7 września 2009
Między ziemią a niebem
W niedzielę znowu byłem na wizji - tym razem "Między ziemią a niebem", w dwóch dyskusjach. Ciekawe, że zapowiadając gości Marek Zając wymienił wszystkich, poza mną. Czyżby zaczął mnie traktować jako współprowadzącego? Dziwne to wszystko.
Dyskusje poświęcne były najpierw kwestii ekologicznej (na ile odpowiadamy za zmiany klimatyczne) a potem kwestii predestynacji i ślepego losu. O ile z pierwszej niewiele wynikało, o tyle druga była znacznie ważniejsza, niż może się na pierwszy rzut oka wydawać. Chodzi mi o kwestię korzystania z usług wróżek.
Pismo św. wielokrotnie zwraca uwagę, że nie da się pogodzić wierności Bogu z korzystaniem z praktyk określanych dziś jako okultystyczne: wróżbiarstwa, czarów, czy wywoływania duchów. Są one "obrzydliwością w oczach Boga". Dlaczego?
- bo są odmową zaufania wobec Boga, który jest Panem historii.
- bo są próbą zapanowania nad historią
- bo są próbą wykorzystania świata duchów do własnych celów
- bo są odrzuceniem własnej wolnej woli
i co najgorsze
- są otwarciem się na działanie demonów
Można potraktować te obiekcje uśmiechem pobłażania. Można to odrzucić jako próbę zastraszania w stylu "ciemnego średniowiecza". Tak samo można odrzucić samo istnienie Boga, zmartwychwstanie Chrystusa i misję Kościoła. Moje doświadczenie kilkunastu lat posługi kapłańskiej dowodzi jednak, że zagrożenie jest jak najbardziej realne. Filmowa wizja z "Egzorcysty" nie jest wydumana czy wzięta z powietrza. Takie historie się - niestety zdarzają. Magia, czary czy wróżby nie zawsze są przejawem szarlatanerii (choć także wówczas są niebezpieczne dla życia duchowego osób uczestniczących). Demon ma władzę - ograniczoną, ale jednak - nad materią, ma znajomość naszych słabości. I on się nie bawi - jeśli daje człowiekowi korzystać ze swej mocy, to po to, by go zagarnąć dla siebie. I zagarnąwszy - łatwo nie puści.
Na marginesie całego programu zrodziła się we mnie pewna refleksja. Otóż dosyć często zdarza mi się słyszeć frazy, w których następuje pewna zbitka: Najpierw pada deklaracja w stylu "jestem wierzący (jestem katolikiem itd.)" a potem "ALE" i stwierdzenie, że robi się coś albo uznaje się coś, co pozostaje w sprzeczności z Pismem świętym i nauczaniem Kościoła. Zastanawia mnie sam fakt pojawienia się tej deklaracji, ale i to przeciwstawienie. Oznaczałoby to - zazwyczaj chyba nie do końca uświadomione - uznanie fundamentalnej sprzeczności owej deklaracji i czynu. Innymi słowy, człowiek wie, że postępuje źle, a jednocześnie sam przed sobą chce (przez zagadanie) udowodnić, że wszystko jest w porządku.
Dyskusje poświęcne były najpierw kwestii ekologicznej (na ile odpowiadamy za zmiany klimatyczne) a potem kwestii predestynacji i ślepego losu. O ile z pierwszej niewiele wynikało, o tyle druga była znacznie ważniejsza, niż może się na pierwszy rzut oka wydawać. Chodzi mi o kwestię korzystania z usług wróżek.
Pismo św. wielokrotnie zwraca uwagę, że nie da się pogodzić wierności Bogu z korzystaniem z praktyk określanych dziś jako okultystyczne: wróżbiarstwa, czarów, czy wywoływania duchów. Są one "obrzydliwością w oczach Boga". Dlaczego?
- bo są odmową zaufania wobec Boga, który jest Panem historii.
- bo są próbą zapanowania nad historią
- bo są próbą wykorzystania świata duchów do własnych celów
- bo są odrzuceniem własnej wolnej woli
i co najgorsze
- są otwarciem się na działanie demonów
Można potraktować te obiekcje uśmiechem pobłażania. Można to odrzucić jako próbę zastraszania w stylu "ciemnego średniowiecza". Tak samo można odrzucić samo istnienie Boga, zmartwychwstanie Chrystusa i misję Kościoła. Moje doświadczenie kilkunastu lat posługi kapłańskiej dowodzi jednak, że zagrożenie jest jak najbardziej realne. Filmowa wizja z "Egzorcysty" nie jest wydumana czy wzięta z powietrza. Takie historie się - niestety zdarzają. Magia, czary czy wróżby nie zawsze są przejawem szarlatanerii (choć także wówczas są niebezpieczne dla życia duchowego osób uczestniczących). Demon ma władzę - ograniczoną, ale jednak - nad materią, ma znajomość naszych słabości. I on się nie bawi - jeśli daje człowiekowi korzystać ze swej mocy, to po to, by go zagarnąć dla siebie. I zagarnąwszy - łatwo nie puści.
Na marginesie całego programu zrodziła się we mnie pewna refleksja. Otóż dosyć często zdarza mi się słyszeć frazy, w których następuje pewna zbitka: Najpierw pada deklaracja w stylu "jestem wierzący (jestem katolikiem itd.)" a potem "ALE" i stwierdzenie, że robi się coś albo uznaje się coś, co pozostaje w sprzeczności z Pismem świętym i nauczaniem Kościoła. Zastanawia mnie sam fakt pojawienia się tej deklaracji, ale i to przeciwstawienie. Oznaczałoby to - zazwyczaj chyba nie do końca uświadomione - uznanie fundamentalnej sprzeczności owej deklaracji i czynu. Innymi słowy, człowiek wie, że postępuje źle, a jednocześnie sam przed sobą chce (przez zagadanie) udowodnić, że wszystko jest w porządku.
Subskrybuj:
Posty (Atom)