środa, 28 kwietnia 2010

Zawsze coś się dzieje

Panu Bogu za to przymusowe przedłużenie pobytu w USA jestem bardzo wdzięczny. W gruncie rzeczy trudno ten okres nazwac wakacjami. Wręcz przeciwnie. Zarówno od strony pastoralnej, jak i naukowej był on bardzo obfity w spotkania. Poznałem lepiej zespół Dra Thomasa Hilgersa z Instytutu Papieża Pawła VI - centrum NaProTechnology. Dane mi tez było uczestniczyć w spotkaniach grupy Ruchu Konsekrecji Rodzin.

Omaha,NE jest stanem o stosunkowo dużym - jak na USA - odsetku katolików. Ja miałem wyjątkowe "szczęście" - na mojej drodze postawił Bóg ludzi nie tylko jako katolicy się deklarujących, ale rzeczywiście swoją wiarą żyjących. Szczególne wrażenie na mnie zrobili lekarze ginekolodzy, którzy podporządkowali swoją praktykę medyczną wymogom etycznym. Nie stosują antykoncepcji, sterylizacji ani aborcji. Prowadzą solidną diagnostykę i poświęcają swój czas pacjentom. Dużo czasu. Taka własnie jest NaProTechnology. Chrześcijańskie rodziny zaznaczają swoją obecność nie tylko wspólną modlitwą, ale i wielkością (5 dzieci lub więcej, wśród tych, które obecnie spotkałem). No i stylem życia - ilością i jakością wspólnie spędzanego czasu, uważnym doborem programów tv i materiałów audio-video. Miło było patrzeć na relacje panujące wśród nich.

Prawdę mówiąc, nieco mnie te spotkania zaskoczyły - pozytywnie, oczywiście. Zmusiły do weryfikacji dotychczasowych opinii odnośnie do kondycji amerykańskiego katolicyzmu. Czułem się tu jak w domu, w tym sensie przynajmniej, że wiara w rzeczywisty sposób wpływała na postawy i decyzje spotykanych ludzi, choćby wbrew opinii otoczenia.

Żeby nie było zbyt pięknie, przy odprawie na lotnisku w Omaha pojawił się problem. Tym razem nie był to wulkan, ale miła skądinąd pani za kontuarem, która oświadczyła, że za drugą sztukę bagażu musze dopłacić 35 dolarów. Niby niewieżnie zirytowała mnie konieczność opłacania usługi już raz wykupionej. Pani nie przeszkadzało, że na bilecie stało "jak wół", że mogę mieć 2 sztuki bagażu. Ponieważ w United Airlines można mieć jedną, więc dopłacić trzeba i już. Jak to mówią Amerykanie - "There is always something"...

No ale - daj Boże - wracam w końcu do domu...