piątek, 5 września 2008

Znak, który już nie oznacza

Od kilku ładnych tygodni, by nie powiedzieć - od paru miesięcy - "Onet.pl poleca" cykl materiałów o życiu seksualnym współczesnych Polaków i nie tylko Polaków. Generalnie wymowa całego cyklu jest jednoznaczna - seks jest ok, tzn. nie ma żadnych przeciwwskazań (a nawet są wskazania, by go "uprawiać", bo jest zdrowy). Oczywiście są tacy, którzy ze względów ideologicznych (religijnych) uważają, że pozamałżeński seks jest zły. Są sytuacje, gdy jest zabroniony - gdy lat za mało. Ciekawe, że w tym ostatnim wypadku "specjaliści" zalecają jedynie rozpowszechnienie antykoncepcji (i aborcji), mimo, że to "czyn zabroniony", jak pokazała historia "Agaty". O nauczaniu Kościoła mówi się z uśmiechem pełnym politowania, i z reguły nie do końca kompetentnie (i bez zrozumienia) przytaczając obowiązujące w Kościele normy moralne.

W Kościele nie mówi się o seksie, ale o akcie małżeńskim. Także o antykoncepcji naucza się w kontekście relacji małżeńskiej. Mówi się o miłości, którego małżeńskie zjednoczenie ma być czytelnym i ostatecznym znakiem - znakiem płodnym, który "daje życie" zarówno małżonkom, ale też otwiera drogę dla nowego życia.

Nowoczesny świat najpierw oddzielił akt małżeński od małżeństwa, a następnie rozerwał jego wewnętrzną płodną naturę. Ani nie jest on znakiem miłości małżonków, ani nie służy pogłębieniu ich wzajemnej komunii, ani też nie otwiera się na nowe życie. Stał się zbiorem elementów: przyjemności, fizjologii, reprodukcji, relacji, z których każdy jest jakoś prawdziwy, ale wyłączony z pierwotnego kontekstu - staje się kłamstwem.

Zjednoczenie seksualne nie jest już zatem wyrazem jedności i do jedności nie prowadzi. Wewnętrzna płodność współżycia została zniszczona przez antykoncepcję i perspektywę aborcji w wypadku "niepowodzenia". Miłość przestała być miłością. Znak przestał cokolwiek oznaczać.

środa, 3 września 2008

Tertulian

Z Forum Frondy...

"Wytłumacz mi, w jaki sposób istniejesz - a ja ci powiem w jaki sposób będziesz istniał"

Świetne. Tylko, że dziś mało kto się nad tym zastanawia. A szkoda, szkoda wielka...

Standardy racjonalistów

Zbiegły się w czasie dwie wiadomości. Jedna, że pewien włoski proboszcz (wraz z parafią) został skazany na zapłatę pewnej kobiecie 60 tys. euro odszkodowania (+ ok 8 tys. kosztów sądowych) za "straty psychiczne i moralne spowodowane używaniem przez parafię dzwonów kościelnych". Druga wiadomość to podesłany mi przez zaprzyjaźnioną dziennikarkę "Apel racjonalistów do polityków".
Krew we mnie zawrzała, choć nie gniewem a smutkiem, bo prześladowania chrześcijan odbywają się nie tylko w Indiach, ale i w Europie. Nie tylko w laickiej Francji, ale w krajach o silnych i zdawałoby się - żywych - tradycjach chrześcijańskich.

Na miejscu wspomnianego proboszcza, bym nie zapłacił zasądzonej kary. Jeśli by to miało skutkować osadzeniem w więzieniu - poszedłbym do więzienia. Ale kary bym nie zapłacił. Dzwonów bym zabrać nie pozwolił, broniąc ich jak Rejtan na sejmie warszawskim. Nie zgodzę się na zamknięcie chrześcijaństwa do zakrystii. Wiara nie jest sprawą prywatną, choć jest osobistą decyzją każdego.

A co do racjonalistów... To nie pierwszy głos domagający się agresywnego wykluczenia Kościoła z życia publicznego. W moim przekonaniu opierają się na z gruntu fałszywym założeniu, że wiara chrześcijańska jest szkodliwa dla kształtu życia społecznego, że działania Kościoła są szkodliwe społecznie i że podstawowym warunkiem szczęścia jest eliminacja Kościoła i wszelkich znaków wiary chrześcijańskiej z życia publicznego. W imię rzekomej sprawiedliwości racjonaliści chcą odebrać chrześcijanom - nie tylko katolikom - prawo głosu w debacie publicznej, prawo do publicznego wyrażania swoich przekonań oraz prawo do decydowania o wykorzystaniu uzyskanych z pracy własnych rąk pieniędzy.

Nowoczesny ateizm, wraz z wykluczeniem Boga z życia człowieka, usiłuje oczywiście wykluczyć i wszelkie znaki wiary z życia publicznego. Ciekawe, że coraz rzadziej domaga się, by ogłosić, że Boga nie ma, ale walczy by żyć, jakby Bóg nie istniał.Jak tak dalej pójdzie wolno będzie demonstrować swój ateizm, homoseksualizm albo ekologiczne zakręcenie, ale nie wolno będzie publicznie powiedzieć "Wierzę w Boga". Ale może i dobrze. Może trzeba, by chrześcijanie stali się z powrotem "małą trzódką", by na nowo odzyskali moc zaczynu. Może trzeba głębokiego oczyszczenia, by wyznawcy Chrystusa umocnieni całym dynamizmem Ewangelii na nowo stali się światłem dla świata i solą dla ziemi.

wtorek, 2 września 2008

Gdyby...

Pan prezydent raczył był powiedzieć: "Jestem zadowolony z wyników wczorajszego szczytu. Oczywiście, gdyby Unia składała się z samych Polsk, wynik mógłby być zupełnie inny". Zgadzam się w pełni, przynajmniej co do drugiego zdania, bo jeśli chodzi o moje zadowolenie, lub jego brak, to nie mam zdania. Ale co składu Unii Europejskiej, Pan Prezydent ma absolutną rację, przynajmniej w pewnym sensie.
Gdyby Unia składała się z samych Polsk, nigdy by nie zaistniała, a nawet jeśliby zaistniała, nigdy by nie stała się silnym ciałem polityczno-gospodarczym na arenie międzynarodowej. Największa wada narodowa Polaków, czyli bezinteresowna zawiść, rozpirożyłaby wszystko w drobny mak, zanim cokolwiek sensownego by powstało czy zostało zrobione. U nas przecież w kraju nie da się przeprowadzić staruszki przez jezdnię bez politycznej awantury, a co dopiero mówić o przeprowadzeniu jakichkolwiek reform czy inicjatyw.
Weźmy chocby sztandarowy polski projekt: EURO 2012. Na razie poza odrobiną szumu medialnego i wbiciem kilku pali w opróżniony z handlarzy Stadion Dziesięciolecia, nic się nie dzieje. Co więcej, wiadomo, że niektóre planowane przedsięwzięcia już zostały zaniechane - jak np. druga linia metra.
Śmiem twierdzić, że jeśli Unia uradziła cos jednomyślnie to tylko dlatego, że nie składa się z samych Polsk. I tak dobrze, że tę jednomyślnośc osiągnęła, mając jedną Polskę w składzie. Gdyby miała nawet tylko dwie, o zgodzie by nie było mowy...

Nigdy nie lubiłem rosyjskiego

Jak sięgam pamięcią, zawsze miałem problem z językiem rosyjskim. Z jednej strony - niewątpliwie piękny, urzekał swoją melodyjnością i charakterystycznym, śpiewnym akcentem. Z drugiej miał zawsze kontekst polityczny, o czym przypominały zamieszczone w podręczniku czytanki i zamieszczane w "Dzienniku Telewizyjnym" wiadomości. Język rosyjski był językiem Sowietów. Nie uczyć się go było - niemrawą może nieco, ale jednak - formą demonstracji osobistej niechęci do Wielkiego Brata ze Wschodu.
Dziś żałuje, że moja znajomość rosyjskiego ograniczona jest do tego, co nauczycielom - mimo mojego oporu - udało się wtłoczyć do głowy (i co nie wyparowało z upływem czasu). Żałując jednak, zauważam, że niechęć do języka Wschodnich Imperialistów mi nie osłabła, a ostatnie wydarzenia na Kaukazie oraz pomruki Moskwy wobec Polski i NATO wręcz przywróciły dawne obawy.
Rozumiem doskonale tych, których niepokoją imperialne odzywki Moskwy. Swoją droga, zauważam podobne tony w niektórych wypowiedziach polityków francuskich czy niemieckich: już nie raz słyszałem wypowiedzi prominentnych osób, które wiedzą lepiej, co dla nas dobre, które nam, Polsce, dyktują kierunki polityki zagranicznej. I powiem szczerze, nie podoba mi się, gdy zjednoczenie Europy objawia się jako układ równych i równiejszych, kimkolwiek owi "równiejsi" by nie byli.
Niestety, gwoli sprawiedliwości muszę przyznać, że tych "równiejszych"w samej Polsce jest strasznie dużo. Każda partia (zwłaszcza, jeśli wygra wybory) prezentuje siebie jako remedium na całe zło. Co gorsze, traktuje siebie, swoich członków, jako uprzywilejowanych, lepiej predysponowanych do zadań poprzednio z powodzeniem wykonywanych przez innych.

Nie lubię, gdy ktoś mi z kaloszami wchodzi w życie, w przekonaniu, że zrobi mi dobrze. Zbyt często się zdarzało, że szkody płynące z niedźwiedziej przysługi były trudne do naprawienia.

niedziela, 31 sierpnia 2008

Prześladowania cd.

Płoną chrześcijańskie domy i kościoły. Giną kolejni ludzie. W Indiach bycie chrześcijaninem staje się coraz bardziej niebezpieczne. Są miejsca, gdzie wprost grozi to utratą majątku, zdrowia, nawet życia. Ale Indie nie są jedynym miejscem, gdzie mają miejsce prześladowania. Podpalenia, rabunki i morderstwa nie są zresztą jedyną formą prześladowań. Wcale nie mniej okrutnym i skutecznym sposobem eliminacji chrześcijan z życia społecznego jest ich izolacja poprzez kampanie medialne, niemoralne akty prawne, czy też manipulacje badaniami opinii publicznej.

Wierność Chrystusowi oznacza we współczesnym, nowoczesnym świecie poważne ryzyko śmierci cywilnej. Oczywiście, wielu jest polityków i działaczy deklarujących się jako chrześcijanie, czy nawet katolicy, ale – gdy przychodzi do praktyki, do wprowadzenia zasad życia chrześcijańskiego w życie – pragmatyka bierze górę nad wymaganiami moralnymi Ewangelii.

Nie chodzi o to, że wymagania Chrystusa są niesłuszne, ale jakby – nieżyciowe. Rzecz jednak w tym, że owa nieżyciowość wynika stąd, iż przestaliśmy się – my, chrześcijanie – do owych wymagań stosować. Ukrywamy prawdę, bo nieustannie spotykamy się z kłamstwem i przestaliśmy wierzyć, że prawda wyzwala. Przyzwyczailiśmy się do powszechności grzechów seksualnych i ich swoistej nieuchronności, bo przestaliśmy wierzyć w moc łaski Boga, która nas może zachować w czystości i wierności Bogu. Przedkładamy wygodę życia nad życie samo w sobie. Rozmieniliśmy nasze chrześcijaństwo na drobne, przestaliśmy nim żyć naprawdę i mamy czelność twierdzić, że zasady, pozostawione nam przez Pana nie działają. Jak mają działać, jak się do nich nie stosujemy?