wtorek, 2 września 2008

Nigdy nie lubiłem rosyjskiego

Jak sięgam pamięcią, zawsze miałem problem z językiem rosyjskim. Z jednej strony - niewątpliwie piękny, urzekał swoją melodyjnością i charakterystycznym, śpiewnym akcentem. Z drugiej miał zawsze kontekst polityczny, o czym przypominały zamieszczone w podręczniku czytanki i zamieszczane w "Dzienniku Telewizyjnym" wiadomości. Język rosyjski był językiem Sowietów. Nie uczyć się go było - niemrawą może nieco, ale jednak - formą demonstracji osobistej niechęci do Wielkiego Brata ze Wschodu.
Dziś żałuje, że moja znajomość rosyjskiego ograniczona jest do tego, co nauczycielom - mimo mojego oporu - udało się wtłoczyć do głowy (i co nie wyparowało z upływem czasu). Żałując jednak, zauważam, że niechęć do języka Wschodnich Imperialistów mi nie osłabła, a ostatnie wydarzenia na Kaukazie oraz pomruki Moskwy wobec Polski i NATO wręcz przywróciły dawne obawy.
Rozumiem doskonale tych, których niepokoją imperialne odzywki Moskwy. Swoją droga, zauważam podobne tony w niektórych wypowiedziach polityków francuskich czy niemieckich: już nie raz słyszałem wypowiedzi prominentnych osób, które wiedzą lepiej, co dla nas dobre, które nam, Polsce, dyktują kierunki polityki zagranicznej. I powiem szczerze, nie podoba mi się, gdy zjednoczenie Europy objawia się jako układ równych i równiejszych, kimkolwiek owi "równiejsi" by nie byli.
Niestety, gwoli sprawiedliwości muszę przyznać, że tych "równiejszych"w samej Polsce jest strasznie dużo. Każda partia (zwłaszcza, jeśli wygra wybory) prezentuje siebie jako remedium na całe zło. Co gorsze, traktuje siebie, swoich członków, jako uprzywilejowanych, lepiej predysponowanych do zadań poprzednio z powodzeniem wykonywanych przez innych.

Nie lubię, gdy ktoś mi z kaloszami wchodzi w życie, w przekonaniu, że zrobi mi dobrze. Zbyt często się zdarzało, że szkody płynące z niedźwiedziej przysługi były trudne do naprawienia.

Brak komentarzy: