W katolickich szkołach w zlaicyzowanej Francji większość uczniów stanowią niekatolicy. Co więcej – coraz więcej wśród nich muzułmanów. Sami nie mają wystarczającej liczby szkół, by zapewnić młodym ludziom edukację na odpowiednim poziomie, a do szkół państwowych oddać ich nie chcą. Wolą formację w szkole katolickiej, gdzie białe jest białe a czarne jest czarne, niż indoktrynację laicką państwowej szkoły, poniewierającej świat wartości religijnych i moralnych.
Zastanawiać musi odwaga i pewność siebie muzułmańskich rodziców, którzy wprowadzają swoje dzieci w świat chrześcijański. Zawsze przecież może się zdarzyć, że dziecku chrześcijaństwo bardziej przypadnie do gustu niż rodzimy islam. Wydaje mi się, że podejmują to ryzyko utraty wiary w przekonaniu, że formacja w domu rodzinnym będzie dla dzieci znacznie mocniejszym, ważniejszym i głębszym doświadczeniem, niż to, którego doświadczą w szkole.
U nas w kraju radykalni katolicy chcieliby katolicyzmu obecnego na każdym rogu ulicy, w każdym biurze, szkole, w każdym medium. Niewierzący dążą do jak największego ograniczenia obecności katolicyzmu jako religii w życiu społecznym i w państwowych instytucjach. Jedni domagają się utrzymania lekcji religii w szkole, drudzy – ich natychmiastowego wyrugowania. I jedni i drudzy zapominają, że najważniejsza formacja odbywa się w domu. Lekcje religii nie zastąpią rodziców, jeśli ci nie przekazują wiary swoim dzieciom, i nie ukształtują w nich wiary przez świadome i systematyczne działanie. Z drugiej strony – jeśli by tych lekcji w szkole zabrakło, a rodzina była żywa wiarą katolicką – wiara w dziecku się nie zachwieje. Jakby nie było, „za moich czasów” w szkole katechezy nie było, co więcej, była dosyć mocna indoktrynacja ateistyczna, a myśmy wiarę zachowali. W rodzinach właśnie.
Prawdziwym zagrożeniem dla wiary dzieci jest sytuacja, gdy ani w domu, ani w szkole dziecko nie spotyka się z żywą wiarą. Obojętni religijnie rodzice, laicka szkoła, polane to wszystko medialnym sosem liberalizmu – takie środowisko nie pozwoli młodemu człowiekowi odkryć świata wiary. Godzinna obecność na Mszy św. w niedzielę niczego w tym kontekście nie zmieni. Śmiem twierdzić, że także posyłanie na katechezę niewielkie rodzi w tej sytuacji nadzieje. Szkołą wiary jest rodzina, najpierw rodzina i – w gruncie rzeczy – tylko rodzina.
Czy to znaczy, że można spokojnie zrezygnować z katechezy w szkole i obecności Kościoła w życiu społecznym? Wręcz przeciwnie. Kościół stanowią wszyscy chrześcijanie, nie tylko duchowni. Ich wiara wyrażana jest nie tylko w domu, ale w każdym miejscu, w każdym czasie ich życia. Chrześcijaninem się jest, a nie bywa. I dlatego cieszę się, gdy widzę ludzi modlących się przed posiłkiem w restauracji, gdy dostrzegam krzyż na ścianie w biurze, czy różaniec leżący na biurku.
Każdy dzień przynosi nowe znaki obecności Boga w moim życiu - nie tylko w modlitwie, ale w zwykłych szarych sprawach. W polityce, gospodarce, w mediach... W każdym z tych obszarów chce być obecny, chce zbawiać. I dlatego codziennie szukam znaków Jego miłości, znajduję i potwierdzam - On jest po naszej stronie, nawet wtedy, gdy my nie chcemy być po Jego stronie...