Od czasu do czasu pojawiają się na różnych gremiach – od rozmów przy stole po przemówienia z trybuny sejmowej - dyskusje nad metodami wychowywania dzieci. Media oczywiście nie śpią. Zarówno prasa jak i telewizja temat chętnie podejmują. Raz, że ważny, dwa, że chwytliwy. Trzy kontrowersyjny, a przynajmniej budzący takie emocje, że nierzadko uczestnicy dyskusji gotowi sobie skoczyć do gardeł; nawet ci, którzy sprzeciwiają się użyciu siły jako argumentu wychowawczego.
Zazwyczaj najbardziej burzliwa dyskusja toczy się wokół wątku karania dzieci przy pomocy uderzenia: czy wolno dać dziecku klapsa (wersja light) lub czy wolno bić dzieci (wersja hardcorowa). Spór, jakkolwiek gorący, rzadko ma charakter merytoryczny. Zwolennicy dopuszczalności stosowania kar cielesnych zarzucają swoim adwersarzom propagowanie wychowania bezstresowego; ci z kolei zrównują swoich przeciwników z bezdusznymi katami. Oba zarzuty niewiele mają wspólnego z rzeczywistością, podobnie jak bicie z wychowywaniem.
Czym bowiem jest wychowanie? Jest prowadzeniem ku dorosłości, ku sztuce rozpoznawania tego co dobre i powinne, wybierania ich i konsekwentnego w ich kierunku podążania. Swoją drogą, dzieci zazwyczaj znacznie lepiej od nas, dorosłych, wiedzą, co jest dobre. Wychowanie w takim razie jest bardziej utrwaleniem tej naturalnej, wszczepionej przez Boga w nasze sumienia zdolności rozpoznawania dobra i trwania przy nim, mimo iż oznacza to niekiedy poniesienie trudu ofiary czy niezrozumienia ze strony otoczenia. Być dobrym kosztuje, bo gdy człowiek dzieli się z kimś czekoladą, to już nie ma całej tabliczki dla siebie. Nosi w sercu jednak poczucie, że uczynił coś dobrego.
Nie chodzi zatem w wychowaniu o bezmyślną tresurę wedle wzorców bodziec-reakcja, jakkolwiek krótkoterminowo takie działanie wydawać by się mogło bardziej skuteczne. Tresura ma bowiem to do siebie, że wytresowany obiekt, gdy tylko zorientuje się, że treser nie ma nad nim już władzy, obraca się przeciwko niemu – chyba, że z jakiegoś powodu uzna to za niepotrzebne czy wręcz szkodliwe. Wychowanie natomiast prowadzi do sytuacji, w której człowiek tak nasiąka ukazywanymi mu postawami i wzorcami, że stają się częścią jego tożsamości. Nie jest ich uczony, jak aktor roli, ale nasiąka nimi, podobnie jak mięso przesiąka aromatem zastosowanej marynaty.
Nie jest rzeczą łatwą wychować młodego człowieka, otworzyć przed nim drogę do samodzielnej dorosłości. Bywa, że w procesie wychowywania nie raz i drugi popełni się błąd, czasem błąd bardzo poważny. Warto wówczas przyznać się do niego, dokonać stosownej korekty i próbować dalej, a nie iść „w zaparte” i usprawiedliwiać własną małość i słabość jakimiś pseudo-racjami.
Cóż zatem? Czy można zastosować sankcje fizyczne wobec dziecka? Myślę, że nie. Przemoc wielkich wobec małych nie ma racji bytu. Nawet najszczytniejsze powody nie usprawiedliwią wykorzystania przewagi siły wobec Najmniejszych. Za każdym razem będą znakiem naszej – Dużych Ludzi – porażki. Pan Bóg wobec nas - grzeszników, nas – swoich dzieci, nie stosuje przemocy, choć mógłby, wedle słów samego Jezusa. Karci i upomina, ale nie zmusza do niczego, a tym bardziej nie karze brutalną siłą za popełnione grzechy. Niekiedy tylko pozwala nam doświadczyć ich nieuniknionych konsekwencji – ale to konsekwencje naszych głupich i złych czynów, a nie Jego zemsta czy kara. Dla mnie najbardziej bolesnym doświadczeniem jest w takiej sytuacji świadomość własnej podłości, małości, grzeszności; choć mam świadomość, że tę zdolność odczuwania moralnego wielu ludzi skutecznie w sobie zdezaktywowało. Szkoda, równocześnie bowiem stracili szansę na odczucie radości z czynienia dobra.