czwartek, 18 września 2008

Mentalność zwycięzcy

Trochę czasu minęło od olimpiady, od krótkiej bytności Wisły w Lidze Mistrzów i Legii w Pucharze UEFA... Lech ciągle walczy. Na marginesie powiem, że choć jestem warszawiakiem, życzę kibicom Lecha sukcesów w kolejnej rundzie.
Śledzę zmagania polskich sportowców z wymuszonego życiem dystansu, w zasadzie bardziej poprzez lekturę doniesień prasowych, niż poprzez transmisje - poza Formułą 1 nie bardzo jak mam obserwować walkę polskich sportowców. Czytając zatem dziennikarskie komentarze, dochodzę do wniosku, że łączy je pewna swoista wersja mentalności zwycięzcy, wersja zaobserwowana także u niedoszłej kandydatki Demokratów do urzędu Prezydenta Stanów Zjednoczonych. Otóż Pani Hillary Rodham Clinton zachowywała się, jakby nominacja jej się po prostu należała.
Podobne podejście widzę w medialnych komentarzach. Nadzieje na zwycięstwo błyskawicznie przeradzają się w pewność sukcesu (najładniej to było widać w relacjach z Mistrzostw Europy w piłce nożnej, choć "nie gorzej" wypadliśmy na Olimpiadzie). Najpierw pewność zwycięstwa, potem gorzkie rozczarowanie połączone w przedziwnym koktajlu z szukaniem winnych i smutną konstatacją, że w sumie, to i tak nie mieliśmy szans.
To nie jest problem samych dziennikarzy. W zasadzie ludzi mediów nie bardzo tu winię, bo opierają się na tym, co słyszą od specjalistów na konferencjach prasowych. Za stan polskiego sportu odpowiedzialność ponoszą sportowi działacze, którzy żyją w niezrozumiałym dla mnie przekonaniu, że naszym sportowcom należą się zwycięstwa. Że skoro startują, to powinni wygrywać. Do głowy im nie przychodzi, że ktoś może być od polskich reprezentantów lepszy, albo... że do zawodów był po prostu lepiej przygotowany. Skoro sportowcy nie wygrywają, winni najpewniej są trenerzy, więc się ich zmienia i zabawa trwa w najlepsze.
Tymczasem zwycięstw nie dostaje się z przydziału (chyba, że ktoś to poustawia...). Zwycięstwa się osiąga nie myśląc zbyt wiele o wyniku końcowym. Jak to powiadał Małysz - w swoim czasie świetnie mu to wychodziło - liczy się tylko to, by oddać dwa dobre skoki. Podium wychodzi wtedy samo. Przykład Małysza pokazuje, że zawodnik nie wygrywa sam. On potrzebuje od działaczy wsparcia - bazy treningowej, pomocy naukowców, psychologów, fizjologów, najlepszego sprzętu. Na jego sukces złożyć się musi wspólny wysiłek wszystkich.
U nas na razie zawodnik może liczyć na siebie i na trenera. Czasem tylko na siebie. Fenomen Kubicy zrodził się z determinacji jego ojca, który wywiózł syna za granicę, by chłopak mógł rozwijać swoje zdolności. Dziś jakoś się wstydliwie o tym milczy, co gorsza nie wyciąga się z tej historii wniosków. Niejeden sportowiec musi sam się starać o zaplecze treningowe, o sponsorów, o możliwość startu w zawodach. Protesty lekkoatletów i szermierzy wobec władz związków sportowych nie wzięły się znikąd. Sztandarowym przykładem dobrego samopoczucia działaczy sportowych są piłkarskie szkółki, które cały czas grają na boiskach z klepiskiem zamiast murawy.
Św. Paweł mówiąc o życiu chrześcijańskim, porównywał je do wysiłku sportowca, który dla osiągnięcia zwycięstwa wszystko podporządkowuje przygotowaniom do wyścigu. Dla Apostoła owa determinacja była czymś zupełnie oczywistym. Działaczom sportowym, politykom, a niekiedy w końcu także sportowcom, zdaje się jej brakować. Nie da się zwycięstwa osiągnąć tanim kosztem. Trzeba je wypracować angażując w pracę wszystkie posiadane środki, mądrze angażując najlepszych specjalistów, którzy potencjał zamienią na aktualne umiejętności. Tylko wtedy w zawodniku wykształcić się może prawdziwa mentalność zwycięzcy. Zwycięzca wie, że miał warunki do przygotowań, że wszyscy - trenerzy, działacze, cały zespół i on sam - zrobili wszystko, by wypracować formę, wie, że jest w formie. Występ w zawodach jest dla niego tylko potwierdzeniem ciężko wypracowanej jakości.

poniedziałek, 15 września 2008

Ludzie

Na wczorajszą Eucharystię, którą sprawowałem w intencji Mamy, przyszło ponad 30 osób. Trzy lata temu modlili się o jej zdrowie. Teraz przyszli, by się ze mną pomodlić w ofiarowanej za nią Mszy św. Przyszli, by być razem ze mną... To niezwykłe doświadczenie, zobaczyć radość na ich twarzach ze spotkania z księdzem, którego znali w sumie bardzo krótko.
Wzruszające są te spotkania; raz po raz pojawiają się tu głosy, bym został w Jackson, bo oni tu mnie potrzebują. Gdy odpowiadam, że moje miejsce jest w Lublinie, kiwają ze smutkiem głowami, że tak, rozumieją, ale może bym jednak został...
Pan Bóg czasem daje takie "cukierki", pozwala zobaczyć owoce obecności, pracy, wypowiedzianych słów... On dobrze wie, że wychowywanie, to nie tylko upomnienia i kary w przypadku wykroczeń i błędów, ale także pochwały i nagrody za dobrze wykonaną pracę. Martwię się tylko, by mi wszystkich nagród (jeśli się jakieś należą) nie dał tutaj, na ziemi. W sumie ważniejsze jest, by być uczestnikiem tej ostatniej, po drugiej stronie Bramy Życia.

niedziela, 14 września 2008

Rocznica śmierci Matki



Dziś przypada 3. rocznica jej odejścia do domu Ojca. Dziękuję Ci, Panie, że dałeś mi taką Matkę - świadka Twojej miłości, głębokiej wiary i prawdziwej nadziei.