czwartek, 23 kwietnia 2009

Przerwać łańcuch zła

Kiedy człowiek kocha, staje się podatnym na zranienie. W gruncie rzeczy, im mocniej kocha, tym łatwiej go zranić, tym bardziej krzywda boli. Zazwyczaj, za pierwszym razem jeszcze jesteśmy gotowi puścić to płazem, dać drugą szansę, ale kolejna przewina odwraca sytuację: zamiast wyrozumiałości pojawia się irytacja, zamiast miejsca na drugą szansę – ultimatum, zamiast wybaczenia – zemsta. I tak stopniowo (choć niekiedy całkiem raptownie) gorąca miłość przeradza się w niechęć, a nawet w swoisty łańcuch nienawiści.
Ludzie często zamiast przyjąć krzywdę, zamiast spróbować wybaczyć w imię miłości, skupiają sie na doznanej ranie. Ponieważ miłość została odsunięta na bok, zaczynają działać – jak twierdzą – w imię sprawiedliwości – oddając winowajcy tym samym lub jeszcze gorszym. Oczywiście, obie strony brną we wzajemnym karaniu siebie coraz dalej i wypętlić sie z tego procesu nie mogą. Niekiedy towarzyszy temu ustawiczne dowodzenie, że winnym całej wojny jest ten drugi, niemal zawsze zaś brak jest refleksji, jak ów łańcuch zła przerwać, jak krzywdy naprawić, jak się pogodzić.
Nie chodzi o udawanie, że „nic się nie stało”. Jeśli jest konflikt, jeśliśmy się wzajemnie poranili, to jest rzeczą oczywistą, że się stało. Pojednanie i przebaczenie właśnie dlatego są potrzebne, że się stało. Jednakże, jak długo skupieni jesteśmy na doznanej krzywdzie i przeżywanym z powodu zranienia bólu, tak długo trudno nam dostrzec w napastniku człowieka również potrzebującego miłości. I dlatego trzeba się niejako cofnąć sercem do miłości, która nas wzajemnie na siebie otworzyła, i dostrzec, że ten, kto mnie zranił, jest dla mnie ważny, że jest przeze mnie kochany. I że rana właśnie dlatego tak bardzo boli, że ten drugi mnie obchodzi.
Wybaczyć przyjacielowi nielojalność, współmałżonkowi – zdradę, dzieciom – obojętność... Ale też: politykom – zarozumiałość, kolesiostwo, chciwość... Listę grzechów naszych bliźnich możemy uzupełniać do woli. Chrystus zaprasza nas, byśmy sobie nawzajem przebaczali. Problem w tym, że my znacznie chętniej byśmy naszym bliźnim ofiarowali nauczkę, niż przebaczenie. Co ciekawe, działając często na własną szkodę wolimy, by na własnej skórze winowajcy odczuli ciężar zadanego nam cierpienia, niż by dzięki zaoferowanemu im przebaczeniu powrócił pokój i jedność. Nie wierzymy w ich zdolność do przemiany i poprawy. Siłą rzeczy, gdy winowajcami jesteśmy my sami – nie wierzymy we własne nawrócenie. I idziemy w zaparte. Nie dajemy sobie szans na przemianę życia, gdy skłócone są rodziny, gdy poróżnią się przyjaciele...
Nie tak uczy Chrystus. On przebacza. On kocha. Bezwarunkowo, nieustannie pochyla się nad grzesznikami i stara się ich przekonać, że grzech nie jest ostatnim słowem, że może być inaczej. Pozwala nam wrócić do siebie, pozwala nam wrócić do wspólnoty Kościoła także wtedy, gdy odeszliśmy bardzo daleko. Jesteśmy dla Niego zbyt ważni, by się miał na nas obrazić. Jesteśmy dla Niego zbyt cenni, by miał nas przekreślić tylko dlatego, żeśmy byli wobec Niego niewierni. Nie po to za nas umierał na krzyżu, by nam teraz reglamentować przebaczenie i miłość. Ale jednocześnie przebaczając prosi, byśmy go w tej przebaczającej miłości naśladowali.

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Kwiaciarka

Kilka dni temu Przyjaciel mi podrzucił link do jakiejś piosenki na YouTube. Trochę wiedziony ciekawością (rzecz zachwalana była w samych superlatywach), a trochę przekorą, zajrzałem. I... szczęka mi opadła, tak samo zresztą, jak innym widzom z Britain's Got Talent 2009. Oto Susan Boyle, pani przed 50 urodzinami, wyglądająca jak angielska kwiaciarka, w niezbyt dobranej sukni, butach, fryzurze, mówi, że marzy, aby zostać profesjonalną piosenkarką. Nikt w nią nie wierzy, nikt jej poważnie nie traktuje... do momentu, aż zaczyna śpiewać. Zresztą, posłuchajcie sami...
Posłuchałem, raz i drugi, i za każdym razem wstyd mieszał się z zachwytem. A niby to takie oczywiste, że nie można sądzić po pozorach.