Podstawą żywienia w Stanach, jak wszyscy wiedzą, są fastfoody. Menu jest urozmaicone: hotdogi różnych rodzajów, hamburgery, pizze, kanapki. Nawet seafood, czyli krewetki, małże i ośmiornice dołączyły do tego grona.
Normalną restaurację lub zajazd trudno znaleźć na autostradowym parkingu. Jest McDonald, BurgerKing, Subways, Wendy's i z tuzin innych podobnych marek - wszystko niewiele się w sumie od siebie różniące zarówno wyborem potraw, ceną i smakiem. Znawcy oczywiście mają swoje upodobania i potrafią wskazać różnice pomiędzy hamburgerami poszczególnych lokali, ale ile trzeba zjeść, by sobie wykształcić tak subtelne podniebienie? Swoją drogą, nie tylko przy autostradzie dominują McDonaldy. W okolicy odkryłem tylko 3 lokale, które mogą być nazwane normalnymi restauracjami, jednak liczba fastfoodów (markowych i nie) jest znacznie większa. I obawiam się, że ich klientela również.
Wizyta w takowej restauracji nie trwa długo. Kilka minut wystarcza na otrzymanie i przełknięcie zamówionego towaru, po czym rusza się w drogę dalej. Nieustanny pośpiech fastfoodowego lokalu świetnie zgrywa się z kontekstem autostrady, a nawet szerzej - z całym stylem życia permanetnego zabiegania.
Fastfoody nie są zdrowe. To wie każdy rozsądny człowiek. Nawet bywalcy McDonaldów i KFC potwierdzają, że to nie jest najzdrowsze jedzenie. Ale je lubią. Przyzwyczaili się. Nauczyli się szybkiego jedzenia - praktycznie bez czekania, bez czasu na rozmowę, w biegu. W domu też tak jedzą: w biegu, bez chwili zatrzymania
To nie jest zdrowe ani dla żołądka, ani dla reszty ciała. Takie szybkie jedzenie jest niezdrowe dla życia, choć na myśli mam inny problem, niż nadwagę, czy zagrożenie udławieniem się pospiesznie łykanymi kęsami. Szybkie jedzenie odbiera nam możliwość wyhamowania ciągłej gonitwy.
Posiłek był kiedyś czasem rozmowy, odpoczynku, wytchnienia. Teraz zajmuje niekiedy mniej czasu niż zatankowanie samochodu na stacji paliw.
Coraz częściej dają się słyszeć skargi na samotność, na kłopoty z relacjami. Trzeba sobie zdać sprawę, że na zdrowe relacje trzeba mieć czas. Na rozmowy trzeba mieć czas. Na przyjaźnie i na miłość trzeba mieć czas. Im trwalszą rzeczywistość chcemy budować, tym więcej tego czasu trzeba. Wspólny posiłek jest do tego doskonałą okazją, ale raczej nie fastfoodowy. Nie da szansy na dłuższą rozmowę. I chociaż można posiedzieć po wciągnięciu hamburgera razem przy stole, praktyka pokazuje, że mało kto z tej możliwości korzysta. Zamówią, zjedzą i jazda.
Zadaniem pożywienia jest nasycić ciało. Zadaniem posiłku, jest dać wytchnienie. Od tego co jemy niewątpliwie zależy nasze zdrowie, ale od tego jak i gdzie i z kim - zależy ono również. To nie musi być restauracja, może być własny dom, ale tempo - że się tak wyrażę - powinno być podobne. Spokojnie, powoli, bez pośpiechu. I razem. Porozmawiać, nacieszyć się spokojem.
Oczywiście nad taką atmosferą trzeba pracować, trzeba się o nią troszczyć. Sama nie przyjdzie, sama się nie pojawi. Nawet najlepszy lokal nie zagwarantuje dobrej atmosfery przy stole, jeśli zabraknie troski o nią wśród biesiadników.
Każdy dzień przynosi nowe znaki obecności Boga w moim życiu - nie tylko w modlitwie, ale w zwykłych szarych sprawach. W polityce, gospodarce, w mediach... W każdym z tych obszarów chce być obecny, chce zbawiać. I dlatego codziennie szukam znaków Jego miłości, znajduję i potwierdzam - On jest po naszej stronie, nawet wtedy, gdy my nie chcemy być po Jego stronie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz