Wczoraj odmówiłem udzielenia Komunii św. kobiecie, która podeszła z innymi, by otrzymać Ciało Pańskie. Poprzedniego wieczora dowiedziałem się, że nie jest członkiem Kościoła katolickiego, choć jej wiara w Eucharystię pokrywa się zgadza się z nauczaniem naszego Kościoła. Prawo jest jednak jednoznaczne - poza członkami Kościoła katolickiego, Komunię św. mogą przyjąć - na drodze pewnego wyjątku - tylko chrześcijanie prawosławni (swoją drogą, ów przywilej nie jest honorowany w drugą stronę...). Niewiasta, która podeszła do Komunii, jest Luteranką, przynajmniej od strony formalnej.
Zagadnąłem ją po Mszy św., by wytłumaczyć zasady obowiązujące w Kościele. Rozmowa - czemu trudno się dziwić - zeszła na ekumenizm jako taki. Bo rzeczywiście, istota problemu leży w braku wspólnoty. Ale też w braku zrozumienia, czym jest wspólnota Kościoła.
Moja rozmówczyni, zapytana, czemu - jeśli wierzy w Eucharystię tak jak katolicy, i zazwyczaj w niedzielę uczestniczy w katolickiej Mszy św. - nie przyjmie katolicyzmu, odpowiedziała, że jej serce skłania się do duchowości prawosławnej. Zapytałem, czemu nie przyjmie prawosławia. Odpowiedziała, że ma problem z akceptacją instytucjonalnego wymiaru Kościoła. Nie zauważyła, że bez tego instytucjonalnego wymiaru nie ma Eucharystii.
Kościół jest wspólnotą ludzi, ale nie jest wspólnotą ludzką tylko. Jest w świecie, ale nie ze świata. Ma wymiar instytucjonalny, ale nie jest instytucją tylko. Zbyt często zapomina się, że Kościół powstał z ustanowienia Bożego i na skutek Boskiej interwencji - najpierw przez Wcielenie, potem przez Paschę Jezusa Chrystusa, w końcu przez Zesłanie Ducha Świętego (piszę "w końcu", choć to był przecież początek wszystkiego). Pominięcie tej obecności Boga sprawia, że na Kościół zaczyna się patrzeć jak na każdą inną ludzką społeczność - pojawiają się wtedy żądania, by podporządkować ją obowiązującym gdzie indziej regułom i obyczajom życia społecznego: demokracji, tolerancji, pragmatyzmowi...
Jednocześnie pojawiają się pomysły, by zakwestionować - jak moja rozmówczyni - instytucjonalny wymiar Kościoła. Problem w tym, że pochodzi on z ustanowienia Chrystusa, który sam wybrał Dwunastu i dał im władzę kluczy. Nie ma Kościoła bez kapłaństwa hierarchicznego. Nie ma Eucharystii bez kapłaństwa hierarchicznego. I nie ma kapłaństwa hierarchicznego bez Chrystusa, który jest Kościoła Głową. I który sam jest w tym Kościele Eucharystią.
Nie wystarczy sama "wspólnota serc", jak chcą niektórzy. Nie wystarczy samo "kochanie Jezusa", które miałoby zastąpić wszelkie instytucjonalne aspekty życia i istnienia Kościoła. Chrześcijaństwo jest nie tylko wiarą w Jezusa Chrystusa. Jest wiarą, która rośnie we wspólnocie przez Chrystusa powołanej do istnienia.
Może mi ktoś zarzucić, że przypisuję Kościołowi katolickiemu jakieś niezwykłe atrybuty. W rzeczy samej, tak właśnie jest. Wierzę, że właśnie w tej wspólnocie przechowywany jest depozyt Objawienia. Wierzę, że Chrystus powołał ją do istnienia. I wierzę, że w tej wspólnocie Bóg prowadzi mnie do pełni zbawienia.
Oczywiście, w innych Kościołach i wspólnotach eklezjalnych, także w innych religiach, Bóg mówi do ludzi. Bo wszystkich stworzył, wszystkich kocha, za wszystkich umarł na krzyżu, dla wszystkich zmartwychwstał. Na różne sposoby znajduje drogę do serc ludzkich. Ale jednocześnie jestem przekonany, że w tej właśnie, katolickiej wspólnocie, złożył pełnię prawdy o sobie, prawdy o nas (osobną kwestią jest, czy umiemy tę prawdę odczytać w całym jej bogactwie i mocy)...
Nie bardzo wiem dlaczego, ale często spotykam się z reakcją na takie moje wyznanie, jakobym poniżał inaczej wierzących, jakobym poniżał inne religie. Nie poniżam ani ludzi ani ich wiary. Szanuję jedno i drugie - jeśli są przekonani, że gdzieś odnaleźli prawdę, cieszę się ich radością i zapraszam do podążania ścieżkami prawdy. Ja Prawdę odnalazłem we wspólnocie Kościoła katolickiego. Wierzę, że jest właśnie tutaj. Nie będę udawał, że wszędzie indziej jest równie dobrze, bo byłaby to nieprawda. Tu znajduję życie, co oznacza również, że gdzie indziej go nie znalazłem. Znalazłem prawdę i nie zamierzam z niej rezygnować.
Każdy dzień przynosi nowe znaki obecności Boga w moim życiu - nie tylko w modlitwie, ale w zwykłych szarych sprawach. W polityce, gospodarce, w mediach... W każdym z tych obszarów chce być obecny, chce zbawiać. I dlatego codziennie szukam znaków Jego miłości, znajduję i potwierdzam - On jest po naszej stronie, nawet wtedy, gdy my nie chcemy być po Jego stronie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz