W jednej z rozmów rozmowa zeszła - jak to czasem bywa między zakonnikami - na doświadczenie miłości, która - by być miłością w ogóle - musi być wierna. Nie ma innej miłości, jak miłość wierna, do końca, nieodwołalna. I tak zrodziła się myśl, by podumać nad jednym ze zjawisk współczesności.
* * *
Mieszkają razem, choć nie są małżeństwem. Nie widzą w tym nic złego. Czasem mieszkają osobno, ale gdy się spotykają - zachowują się wobec siebie bardzo swobodnie. Widziałem pary, które nawet w kościele, podczas niedzielnej Mszy św. okazywały sobie jednoznacznie znaki intymnej bliskości. Podobnie na korytarzach uczelni i szkół, także katolickich. O przystankach, restauracjach czy parkach nie ma co nawet wspominać. Obrazki takie można spotkać wszędzie.
W filmach regułą jest, że jeśli na ekranie główny bohater spotyka piękną kobietę, to seks jest tylko kwestią czasu (prawidłowość obowiązuje w obie strony zazwyczaj). Seks jest obecny i widoczny wszędzie: w sztuce (?), w reklamie, w prasie codziennej...
Statystyki (także te prowadzone przez instytucje kościelne) mówią, że dla większości społeczeństwa małżeństwo nie jest koniecznym wymogiem, jeśli chodzi o współżycie seksualne, zwłaszcza w odniesieniu do tych, którzy szukają swojego partnera/partnerki na stałe. Oznacza to, że mniej więcej połowa (przynajmniej) tych, którzy deklarują się jako osoby wierzące, chrześcijanie i katolicy, nie uznaje nauczania Kościoła w odniesieniu do moralności życia seksualnego.
A nauczanie jest proste jak budowa cepa: współżycie seksualne jest godziwe jedynie w małżeństwie, jeśli jest wpisane w wewnętrzną płodność małżeńskiej relacji - to znaczy, kiedy buduje jedność małżonków (jako wspólnoty) i jest otwarte na nowe życie. Rodzi się pytanie, dlaczego?
1. Akt małżeński jest znakiem obustronnego obdarowania sobą - do końca i w pełni. Poza małżeństwem takie obdarowanie nie jest możliwe, bo albo nie jest do końca, albo nie w pełni. Jest rzeczą oczywistą, że przymierze małżeńskie może zostać wypowiedziane, zerwane, że można mu się sprzeniewierzyć. Czym innym jest jednak złamanie zaciągniętego zobowiązania, a czym innym brak jakiegokolwiek zobowiązania.
2. Nawet w małżeństwie nie każde współżycie jest godziwe - jeśli mu brakuje tej wewnętrznej postawy daru, staje się ono próbą zawłaszczenia drugiej osoby, aż po gwałt małżeński włącznie.
3. Przed- czy też szerzej: poza-małżeński seks oznacza próbę dokonania znaku ostatecznej i pełnej miłości, ale znak pozostaje zakłamany, gdyż odarty jest ze swego znaczenia. Współżycie seksualne staje się sposobem rozładowania emocji, zabawą, grą - jak język, w którym kłamstwo jest swego rodzaju konwencją: wszyscy wiedzą, że wszyscy kłamią. Podobnie i tu, powszechna zgoda na bycie razem "bez zobowiązań".
4. Problem w tym, że seks ze swej natury powoduje zaciągnięcie zobowiązania. Najpierw dlatego, że zawsze może zaowocować ciążą. Stąd stosowanie antykoncepcji nie tyle "zabezpiecza przed konsekwencjami" co odsłania nieodpowiedzialność nastawienia i podejmowanych działań. Po drugie, seks zaciąga zobowiązania wobec osoby, z którą się wchodzi we współżycie ze względu na strukturę psychiczną człowieka. W akcie seksualnym osoba zawsze otwiera się tak mocno na drugiego człowieka, że pamięć o tym wydarzeniu zostaje głęboko "wdrukowana" w jego strukturę psychiczną, lub nawet mocniej: w strukturę psycho-fizyczno-duchową.
Nie ma zatem czegoś takiego, jak "seks bez zobowiązań". Nie może być relacji "na próbę", chyba, że od początku jest to próba przegrana.
I jeszcze jedno słowo. Wiem, że są tacy, którzy mieszkają razem przed ślubem, by zaoszczędzić na kosztach utrzymania, ale żyją w czystości i współżycia seksualnego nie podejmują. Odbiór społeczny jest jednak inny - w świadomości otoczenia ich wspólne zamieszkiwanie jest jednoznacznie interpretowane jako życie na wzór małżeński, podczas gdy małżeństwem nie są. Innymi słowy - dają antyświadectwo. I mimo życia w czystości, nie są w porządku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz