Zgodnie z przepięknie namalowanym słowami obrazem z Księgi Rodzaju, Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo. W moim przekonaniu owo podobieństwo realizuje się na co najmniej kilku płaszczyznach. Przede wszystkim do Boga jesteśmy podobni w tym, że naszą natura jest miłość – chcemy kochać i być kochani. W miłości odnajdujemy siebie, nasze życie.
Drugim takim podobieństwem do Stwórcy jest zdolność do uczestnictwa w dziele stworzenia, i bynajmniej nie mam na myśli naszych ludzkich zdolności prokreacyjnych związanych z seksualnym wymiarem życia. Chodzi mi o to, że każdym wypowiadanym słowem zmieniamy świat, stwarzając i niszcząc otaczającą nas rzeczywistość. Jakkolwiek niewiarygodnie by to brzmiało, teza nie jest wzięta z sufitu, ale z życia.
Kiedy mężczyzna wyznaje kobiecie, że ją kocha, jej serce się otwiera. Kiedy ktoś nas rani głupim, brutalnym słowem – czujemy, jakby gasło w nas życie. Słowa gniewne nakręcają w nas emocje i gniew, słowa spokojne łagodzą irytację.
Mówię o tym wszystkim, ponieważ niedawno zdałem sobie sprawę, że język, w jakim opowiadam moim studentom o problemach bioetycznych niekoniecznie jest najwłaściwszy. Mówię do nich o zygotach, embrionach, blastocystach, płodach, jakby pomijając milczeniem fakt, że za każdym razem chodzi o dziecko. To prawda, że tamte terminy wskazują na etap rozwoju młodego człowieka, ale jednocześnie jakoś go dehumanizują.
Łatwiej jest zaakceptować eksperymenty na embrionach niż eksperymenty na dziecku. Łatwiej jest myśleć o zygocie jako nie-człowieku, gdy używa się tylko technicznej terminologii medycznej. Łatwiej jest myśleć o nienarodzonym dziecku jako zlepku komórek, gdy słyszy się termin embrion. I niestety, łatwiej jest zgodzić się na terminację procesu rozwojowego blastocysty, niż gdy zacznie się mówić o zabójstwie niewinnego dziecka.
Słowa, które wypowiadamy kształtują nas, nasz sposób myślenia, i nasze postrzeganie świata. Nie wystarcza wiedzieć, że zygota, embrion czy płód to człowiek na różnych etapach swego rozwoju. Trzeba tę wiedzę uczynić częścią siebie, swojego myślenia czy postrzegania. Jednym z najłatwiejszych, a jednocześnie najskuteczniejszych sposobów zbudowania na nowo kultury życia jest zmiana języka, w jakim to życie opisujemy. Że ten embrion czy płód to zawsze jest dziecko. Że kobieta w ciąży nie tyle oczekuje dziecka, co jest już matką. Że poród to nie przyjście na świat, bo na świecie młody człowiek był już od wielu miesięcy, ale to tylko moment zmiany środowiska, w którym żyje.
Nie wolno nam się zgodzić na dehumanizacyjny dyktat cywilizacji technicznej. Jeśli już trzeba, to mówmy: człowiek na takim, albo innym etapie rozwoju. Człowiek! Dziecko! Osoba! Wbrew technologicznej nomenklaturze jesteśmy ludźmi – od poczęcia po wieczność. I warto, byśmy sami to dostrzegli i wypowiedzieli własnymi słowami.
Każdy dzień przynosi nowe znaki obecności Boga w moim życiu - nie tylko w modlitwie, ale w zwykłych szarych sprawach. W polityce, gospodarce, w mediach... W każdym z tych obszarów chce być obecny, chce zbawiać. I dlatego codziennie szukam znaków Jego miłości, znajduję i potwierdzam - On jest po naszej stronie, nawet wtedy, gdy my nie chcemy być po Jego stronie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz