środa, 18 lutego 2009

Słowa, słowa, słowa

Od kilku dni krąży po internecie filmik, na którym widać i słychać, jak znany i popularny prezenter telewizyjny używa słów powszechnie uznawanych za niecenzuralne. Głosy oburzenia, jakie się w związku z tym podniosły, odbieram jednak z mieszanymi uczuciami, a to z kilku powodów.
Po pierwsze, mam poważne podejrzenia (graniczące z pewnością), że niektórzy oburzający się odsądzają człowieka za rzeczy, które sami robią od czasu do czasu. Głosy protestów mają zatem - przynajmniej w odniesieniu do tej części komentatorów - charakter faryzejski.
Po drugie, z doświadczenia żeglarskiego wiem, że załogant trafiony celnym ...słowem nabiera bystrości umysłu i szybkości ruchów. Być może p. Prezenter ma podobne doświadczenie i postanowił je zastosować w studiu.
Po trzecie, powszechnie wiadomo, że aby rozmówca zrozumiał wysłany w jego kierunku komunikat, trzeba mówić w języku dla niego zrozumiałym. Wypowiedź p. Prezentera mogła być zatem spowodowana koniecznością wypowiedzi w języku dla niego obcym, a zrozumiałym dla jego rozmówcy. Rozmówcy p. Prezentera niestety nie słychać...
Wiem, że każdy z przytoczonych argumentów obciążony jest dużym "być może", ale wątpliwości trzeba interpretować na korzyść oskarżonego. Wiem też, że słów niecenzuralnych wypowiadać nie należy nawet w stanie wzburzenia. Nie można za pomocą złych moralnie środków dążyć do osiągnięcia celu, choćby najlepszego. Niewątpliwie zatem p. Prezenter wypowiadać się w ten sposób nie powinien był. A jednak, trudno mi odmówić mu racji, gdy zapowiedział, że autora publikacji filmiku w internecie pociągnie do odpowiedzialności.
Cała wypowiedź miała być poza wizją, ale ktoś ją nagrał bez jego wiedzy i zgody. Cała wypowiedź ukierunkowana była na troskę o wygląd studia nadawczego, co ma bezpośredni wpływ na wizerunek stacji wśród widzów. I cała wypowiedź była oczywistym wyrazem frustracji z niezrozumienia problemu przez człowieka, który odpowiada za program. Dlatego uważam, że racja - zarówno merytoryczna w odniesieniu do wypowiedzi, jak i formalna w odniesieniu do jej publikacji w internecie - jest po stronie p. Prezentera. Jedyne "ale" odnosi się do formy, w jakiej się zwrócił do swego rozmówcy.

Na marginesie całej sprawy zrodziła się we mnie jeszcze jedna refleksja. Skąd się w nas bierze upodobanie, by wytykać znanych i popularnych ludzi palcami, ilekroć okazują się równie zwyczajni, słabi i grzeszni, co my wszyscy? Tak, jakbyśmy oczekiwali, by gwiazdorzy telewizji byli wzorami moralnymi, nieskazitelnymi pod każdym względem. Tymczasem oni są tacy sami jak my, tak samo jak my potrzebują zbawienia. A jeśli nawet kołacze się w nas przekonanie, że potrzebują go bardziej, że są większymi od nas grzesznikami, to czy nie powinniśmy przypomnieć sobie przypowieści o faryzeuszu i celniku modlących się w świątyni, by we własne piersi się uderzyć?

6 komentarzy:

AS pisze...

Dołączając do wcześniejszych opinii stwierdzam, że widocznie już wszyscy tak się przejęli ideą społeczeństwa informacyjnego, że słowo zastąpiło im wszelkie inne formy poznania i co najgorsze - zdrowy rozsądek. Mało tego, niektórym się wydaje, że ich słowo kreuje nową rzeczywistość. A przecież nawet drzewo poznaje się po owocach, a nie po szumie liści. Rzecz w tym, że taka ocena wymaga nieco więcej uwagi i choćby minimum logicznego myślenia, więc dużo łatwiej ekscytować się epizodem. To tak, jakby dzieci bawiące się w kałuży z wielką radością odkryły, że ich dotąd czysty kolega też pochlapał ubranko. Tyle tylko, że jest różnica między pochlapaniem się błotem, a byciem nim przesiąkniętym. Zbyt uogólniam? - zapraszam na spacer w dowolne miejsce tzw. publiczne, żeby posłuchać "szumu" statystycznych Polaków - tych w garniturach też.

AS pisze...

Ku pokrzepieniu serc tych, których przyłapano w zachlapanym ubranku...

Zupełnie niedawno byłam świadkiem pewnego wzburzenia, które doskonale wpisuje się w klimat faryzejskich uniesień. Otóż pewien "wierzący" katolik po raz pierwszy usłyszał werset z Księgi Mądrości 13,1, który jak wiadomo(?) zaczyna się od słów: "Głupi z natury są wszyscy ludzie, którzy nie poznali Boga..." I nie tyle zdziwiło mnie to, że po raz pierwszy, co jego reakcja. Otóż z niekłamanym oburzeniem wyraził on swoją dezaprobatę dla braku politycznej poprawności Biblii, bo przeciez nie można tak obraźliwie mówić o ateistach! - zwłaszcza w Pismie Świętym. To pokazuje jak blisko od "politycznej poprawności" do "politycznej... głupoty". Aż strach pomyśleć, jaka będzie reakcja tego katolika, kiedy dowie się o "pobielanych grobach" - tego jego wiara może już nie wytrzymać.

Anonimowy pisze...

Poruszając problem p. Prezentera należy zwrócić uwagę na coś innego. Bo problemem nie jest okazać czystego dziecka jako równie ubrudzonego jak inni. To, że materiał ukazał się jest przykładem codziennego zachowania p. Prezentera. A zachowuje się on w sposób grubiański wobec wszystkich podwładnych zawsze. To zachowanie nie było by nawet zaskakujące gdyby nie to, że kreuje się on na "jedynego sprawiedliwego": dobrego ojca, wspaniałego męża, porządnego obywatela. A do tego ideału mu daleko. Etyka- także dziennikarska- jest p. Prezenterowi obca.

AS pisze...

Mam dziwne wrażenie, że powyższy komentarz, wbrew intencjom p. Anonimowego, potwierdził to, co próbował obalić. Jeśli autorom tego dość prymitywnego - w mojej ocenie - medialnego sabotażu chodziło o zemstę, to ośmielam się stwierdzić, że etyka - i to już nie tylko dziennikarska - jest im równie obca. Najwyraźniej tchórzostwo wzięło tu górę nad... - no właśnie, nad czym?

"Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem..." - w tym wypadku kamień padł - tyle, że zza węgła - chęć odwetu pokonała poczucie przyzwoitości

Anonimowy pisze...

Może należy spojrzeć z innej perspektywy. Może osoby, które stoją za wypłynięciem filmu wiedzą, że są zbyt słabe by móc działać otwarcie. Zauważyła pani Aniu, że w pewnym momencie osoba, z którą rozmawia p. Prezenter protestuje. A co na to p. Prezenter? Chciałbym zapytać czy dziś kiedy jednostka jest bardzo ważna, a nasze społeczeństwo coraz bardziej zatomizowane, są ludzie którym można więcej? Prywatne korporacje nie kierują się etyką, Prawem Bożym, czy sentymentami. Współczesne korporacje kierują się myślą wyrażoną przez Teda Turnera: prywatna telewizja to taka, w której jej właściciel ogląda to co chce. A że przy okazji ma wpływ na emocje, sposób myślenia, czy postawy milionów... Czy pani naprawdę wierzy, że ktoś się tym przejmuje i myśli o tym? Nie starajmy się odczytywać tej sytuacji jako atak na biednego p. Prezentera. Bo wypłynięcie tego filmu to oznaka słabości tych, którzy nie mają w tym układzie feudalnym żadnych praw. Nie słyszała pani nigdy stwierdzenia: nie podoba się, to wynocha, na twoje miejsca czeka stu chętnych?

Przepraszam za lekko osobisty charakter odpowiedzi.

Daniel
(autor również poprzedniego "anonimowego" komentarza)

AS pisze...

Panie Danielu! Ja ciągle wierzę w zasadę: Cel nie uświęca środków, a zapewniam, że żyję na tym samym świecie i też czasami muszę wybierać między "Bogiem a mamoną", ale może trudność wyboru wzrasta wraz z wysokością owej "mamony" i dzięki temu jest mi łatwiej? W każdym bądź razie wyznaję zasadę, że wszystkim, co mówimy czy robimy, wydajemy świadectwo najpierw o sobie.

A tak na marginesie - nie chciałabym być w skórze sprawców tego "wydarzenia", jeśli kiedyś będą musieli zmienić pracę, bo kto zaryzykuje taki numer u siebie? - jeśli bardzo się chce, to każdego można przyłapać na czymś, czego nie chciałby oglądać w TV.
Pozdrawiam
AnKa