"Walę tynki" - czyli święto budowlańców. Jeden z tych dni, które wyznaczają ramy roku handlowego. Wszędzie serduszka, kwiaty, słodycze... Czasem mi się wydaje, że niemal każdy towar - niedawno oferowany jako "idealny prezent pod choinkę" obecnie jest rewelacyjnym podarunkiem walentynkowym.
Wielu z moich przyjaciół postanowiło ignorować Święto Zakochanych, niektórzy mówiąc wprost, że przy całej miłości, nie chcą wchodzić w "te klimaty". Dlaczego? Może dlatego, żeby nie rozmienić miłości na drobne...
Oczywiście, miłość potrzebuje znaków ją wyrażających. By płonąć, potrzebuje "paliwa". Ale jednocześnie, ważniejsze dla prawdziwej miłości jest uszanować kochaną osobę i zatroszczyć się o jej prawdziwe dobro, niż tylko miło spędzić upojny wieczór. Wiem, że upraszczam, ale jest to uproszczenie rodem ze sklepowych witryn.
Dzisiejszy świat zatracił gdzieś świadomość, czym jest miłość. Historie Terry Schiavo czy Eluany Englaro pokazują, że dziś przez "kochać" rozumie się, że "jest nam dobrze ze sobą". Miłość na dobre - tak, oczywiście! Miłość na złe - nie, na nią miejsca już nie ma. Nie ma na nią sił. Nie ma dla niej serca.
Nie podoba mu się miłość, która dużo kosztuje, zwłaszcza jeśli kosztuje życie - znoszenia słabości męża czy żony, ich grzechów, chorób, niepełnosprawności. Taka miłość - jeśli się ją gdzieś spotka, u kogoś zobaczy - wzbudza już nie podziw, ale raczej politowanie. I tak świadkowie traktowani są jak trefnisie, których kosztem można się łatwo zabawić.
Każdy dzień przynosi nowe znaki obecności Boga w moim życiu - nie tylko w modlitwie, ale w zwykłych szarych sprawach. W polityce, gospodarce, w mediach... W każdym z tych obszarów chce być obecny, chce zbawiać. I dlatego codziennie szukam znaków Jego miłości, znajduję i potwierdzam - On jest po naszej stronie, nawet wtedy, gdy my nie chcemy być po Jego stronie...
3 komentarze:
No cóż, skoro żyjemy w świecie, w którym związki zawiera się na zasadach "umowy o dzieło" na czas określony, czyli "dopóki Się nie odkochasz", a nternet jest pełen www z CV kandydatów na taki właśnie układ, to nawet jednodniowy walentynkowy show wystarczy, żeby człowiek uwierzył, że potrafi jeszcze kochac kogoś więcej niż tylko siebie - tak dla spokoju sumienia- i znowu ma się cały rok na to, żeby żyć pod hasłem ja/mnie/moje, ale już z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Walentynki to taki duchowy "suplement diety", który nie leczy wszakże z poczucia samotności - ale tego już nie przeczytasz na opakowaniu walentynkowych gadżetów.
Ciekawa statystyka, te 60%. Pytanie, na ile niebezpieczny ten wirus SDCI 2009 :)♦. I czy - jeśli większość jest nim zainfekowana - to czy przypadkiem bycie zainfekowanym nie stało się normą, wobec której wszyscy odporni lub wyleczeni muszą zostać zakwalifikowani jako w normie się nie mieszczący...
Jedna odpowiedź generuje kilka nowych pytań. Jak zawsze.
Wygląda na to, że teraz wszystko odbywa się na zawołanie - w styczniu odzywa się w nas dobry samarytanin (WOŚP)- statystyki pewnie grubo ponad 60%, a w lutym trzeba by się zakochać, żeby nie być w mniejszości. To by tłumaczyło, dlaczego na co dzień nie jest już tak różowo Czy to znaczy, że tylko do złego jesteśmy zdolni spontanicznie?
Prześlij komentarz