Wchodzimy dziś w świętowanie Bożego Narodzenia. Rodzinne święta, w naszej polskiej tradycji kojarzące się ze śniegiem, mrozem i choinką obwieszoną bombkami, ale przecież na drugiej, południowej półkuli żadnej z tych rzeczy się nie znajdzie. Nie ma mrozu ani śniegu, nie ma choinek. Jest ciepło, dni są długie… Środek lata. Boże Narodzenie jest przecież także w Australii.
To rodzinne święta. Dni, gdy staramy się być razem, przebaczamy sobie nawzajem winy, składamy życzenia. Życzenia są różne. Z reguły jakoś sztampowe: zdrowia, pomyślności, sukcesów, pieniędzy… Czasem bardziej a czasem mniej wyszukane, z rzadka jednak odnoszące się do tego, co jest u źródeł tych dni: tajemnicy obecności Boga w życiu człowieka. Rzadko życzymy sobie łaski nawrócenia (bo to brzmi jak oskarżenie), zbawienia (bo to jak życzenie rychłej śmierci) czy wytrwałości w znoszeniu cierpienia (bo to tak, jakbyśmy nie chcieli poprawy). Mało Boga jest w życzeniach, a gdy się już pojawia, brzmi to sztucznie i jakby wstydliwie.
Nie chodzi mi o to, że życząc zdrowia czy sukcesu wykluczamy Pana z naszego życia, ale zachowujemy się niekiedy, tak jakby to nie były Jego urodziny. Świętujemy obecność Boga, nie wspominając o Nim. Niezbyt to miłe. Tak sobie myślę, że gdy padają kolejne życzenia, to może Mu być przykro, iż jest jakby ignorowany, bo choć przecież nie życzymy sobie rzeczy złych, jednocześnie nie są to sprawy najważniejsze. A może są? Może właśnie pokazują, że najważniejsze dla nas wygoda, sukces, kasa… Boże sprawy mamy „w domyśle”, niejako „w tle”, jakby mogły poczekać, lub na zasadzie, że „wiadomo, że tego też sobie życzymy”…
Tegoroczne Boże Narodzenie jest dla mnie zaproszeniem do nawrócenia i wyciszenia. Trzeba mi na nowo zaprosić Chrystusa do domu. To lekcja z Betlejem. Błogosławieństwo Narodzin przychodzi przecież w wyjątkowo mało widowiskowy sposób (jeśli nie liczyć zastępów chórów anielskich, które zbudziły pasterzy). Co więcej, związane jest z sytuacją odrzucenia i ucisku. Rodzinna atmosfera pojawia się tam zatem niejako na przekór wszystkiemu. Błogosławieństwo pokoju ludziom dobrej woli spoczywa na niewielu, bo większość była zbyt zajęta, by je przyjąć. Był wół i osioł, bo – jak mówi prorok – Izrael na niczym się nie zna, i lud Boży niczego nie pojmuje. Stąd wezwanie do nawrócenia, boć przecież tym nie znającym się na niczym Izraelem jest i moje serce.
Życzę więc wszystkim, moim przyjaciołom i wrogom, moim bliskim i dalekim, słuchaczom i czytelnikom, no i sobie, byśmy przyjmowali Boże dary tak, jak są nam dawane. Byśmy w Bogu szukali źródła życia i pokoju. Byśmy pozwolili się prowadzić Jego łasce. Niech dobry Bóg otwiera nasze serca i uzdalnia je do radości i przebaczenia, do wierności w miłości i wytrwałości w cierpieniu.
Dziś Wigilia. Dzień, gdy łamiąc się chlebem, dzieląc wspólny stół, staramy się przyjąć łaskę pojednania, jaką przynosi Wcielony Syn Boży. Dziś mówimy do siebie ludzkim głosem – głosem miłości. Przynajmniej taką mam nadzieję.
Każdy dzień przynosi nowe znaki obecności Boga w moim życiu - nie tylko w modlitwie, ale w zwykłych szarych sprawach. W polityce, gospodarce, w mediach... W każdym z tych obszarów chce być obecny, chce zbawiać. I dlatego codziennie szukam znaków Jego miłości, znajduję i potwierdzam - On jest po naszej stronie, nawet wtedy, gdy my nie chcemy być po Jego stronie...
1 komentarz:
Może to dlatego nie życzymy nawrócenia, zbawienia, wytrwałości w cierpieniach, że wyczuwając ową sztuczność i wstydliwość, nie chcemy, by tak brzmiały nasze życzenia?
Nie potrafimy (my, Polacy) mówić otwarcie o naszych poglądach religijnych, to dlaczego mielibyśmy umieć składać religijne życzenia osobom, u których - jak sądzimy - wywołuje to ironię...
Życie w Zgromadzeniach jednak różni się od życia świeckich, gdzie na każdym niemal kroku ocieramy się o niewiarę, o krzyczącą niewiarę :(
Prześlij komentarz