środa, 10 września 2008

Kolejna kampania

Niedawno media nagłośniły sprawę listu pewnego mężczyzny, który w skierowanym do Prezydenta RP liście prosi o zgodę na eutanazję. Media grzecznie zaznaczały, że Prezydent nie może udzielić takiej zgody, ale od razu przytoczone zostały opinie uzasadniające konieczność legalizacji eutanazji. Oczywiście - wszystko w imię obiektywizmu i prezentacji wszystkich możliwych stanowisk.

Nie wątpię, że są ludzie, którzy noszą jarzmo cierpienia ponad ich siły. Są takie sytuacje, gdy cierpienie staje się ponad siły. Dzieje się tak nade wszystko, gdy cierpiący człowiek jest pozostawiony samemu sobie, gdy jest zignorowany, gdy czuje się porzucony, niepotrzebny i niechciany, czy nawet gdy przypomina mu się (nie wprost oczywiście), że jest ciężarem dla innych. Wszystko to razem składa się na jedną całość - że oto temu, kto najbardziej potrzebuje miłości, tej miłości odmówiono. Odarcie z miłości jest rzeczywiście cierpieniem nie do zniesienia.

Współczesna medycyna umie sobie poradzić z problemem fizycznego bólu. Nawet jednak w tych rzadkich sytuacjach, gdy całkowita eliminacja bólu, jeśli cierpiący człowiek otoczony jest miłością, życie nadal będzie dla niego warte życia. Poznany przed dwoma laty kapelan szpitala w Holandii potwierdził to stanowisko w sposób jednoznaczny: człowiek kochany gotów jest cierpieć, człowiek porzucony - nawet jeśli w zasadzie nic mu nie jest, chce umrzeć, bo odcięty jest od źródła życia.

Człowiek jest wolny i jeśli się uprze, nie ma możliwości, by go powstrzymać przed dokonaniem czynów złych, czy głupich. Mówiąc "głupi" mam na myśli nie tyle "nieprzemyślany" (bo z reguły kwestia odebrania sobie życia jest jakoś przemyślana, nierzadko na wiele sposobów i wielu kontekstach), ale używam tego słowa w sensie biblijnym - jako odrzucenie Boga i nieuwzględnienie nieodwracalności konsekwencji podjętych działań. Uważam eutanazję za głupią, bo oznacza ostateczną rezygnację z szukania miłości, rezygnację z wiary w miłość, która jest większa niż cierpienie wynikające z choroby. Eutanazja jest zatem również ostatecznym odrzuceniem wiary w drugiego człowieka. Jest uznaniem zarówno własnej bezwartościowości jak i bezsensu egzystencji jako takiej.

Media eksponują cierpienie takich ludzi, ale samego cierpiącego człowieka pozostawiają jego bólowi. Swoimi przekazami niejako potwierdzają jego odczucie bezsensu i porzucenia, przypieczętowując decyzję o przyspieszeniu śmierci. Rzekomy obiektywizm staje się - niemal w dosłownym sensie - ostatnim gwoździem do trumny. Nie pierwszy raz, zresztą. Nie od dziś wiadomo, że obiektywizm dziennikarski jest mitem, bo fakty relacjonują ludzie, którzy mają swoje poglądy i przekonania. O doboru opisywanych faktów, od sposobu ich przedstawienia, od zamieszczonych komentarzy, zależy opinia publiczna. Media tę opinię kształtują, i nie mam wątpliwości, że jest to proces świadomie zaaranżowany i realizowany.

13 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Dwie sprawy:

Media nie są od tego aby pomagać ludziom cierpiącym. Mają informować, robić ferment i zamieszanie wokół spraw, które inni chcieliby wyciszyć. Ludzie powinni reagować a nie media. Może Kościół?
I tu druga sprawa.
Dlaczego moralność KK ma być moralnością całego społeczeństwa? Dlaczego jeśli KK uważa, że eutanazja jest zła, to należy jej zakazać w majestacie prawa? Nawet tym, którzy nie mają nic wspólnego z KK i jego Bogiem?

Zawsze nurtowała mnie pycha KK i jego pracowników, przejawiająca się twierdzeniem, że tylko to co oni wyznają i uznają jest słuszne. Owszem samobójstwo to dość drastyczny krok, jednak jeżeli ktoś jest świadom tego i nadal chce umrzeć jakim prawem się mu tego zabrania? to jest okropne w chrześcijaństwie, że chce podejmować decyzje za wszystkich. Już od chwili narodzin chce decydować o kształcie życia innych ludzi. Nie ważne co chcą inni, ważne co chce Bóg, który nigdy nie przemówił publicznie. Jest tylko wiara w to, że takowy Bóg istnieje. A jeśli ktoś nie uznaje tych wierzeń? Powinien mieć prawo o samostanowieniu. W końcu chyba ksiądz sam przyzna, że każdy ma wolną wolę?

Kienio pisze...

A to Kościołowi nie wolno już mówić, co rozpoznaje jako zło? Jest dla mnie rzeczą oczywista, że jeśli coś rozpoznaję jako złe i szkodliwe, to dążę do stworzenia stosownego zakazu, prawa chroniącego przed tym złem.
Jeśli Kościołowi to prawo odebrać, jeśli chrześcijanom to prawo odebrać, to sorry - trudno to nazwać inaczej jak dyskryminacją. Na razie jej nie ma, ale pomysły tego typu pojawiają się nieustannie.
Nikogo nie zamierzam pozbawiać wolnej woli, prawa do samostanowienia etc. Ale nie zamierzam też milczeć w sytuacji, gdy widzę, że dzieje się coś niedobrego, nawet jeśli spotkają mnie z tego powodu dość niewybredne ataki.

Anonimowy pisze...

A na czym polega to rozpoznanie, że coś jest złe a coś inne dobre? Skąd ta wiedza?

Kienio pisze...

W filmie Mela Gibsona "Pasja" jest scena rozmowy Piłata z żoną. Piłat pyta jej: "Cóż to jest prawda? Jak poznać prawdę?" Jej odpowiedź jest prosta, ale trudna: "Si non vis veritatem audire, nemo tibi dicere potest" (jeśli nie wiesz, jak usłyszeć prawdę, nikt ci nie może pomóc).
Obawiam się, że tu jest podobny problem. Bo prawdę - przynajmniej w jej moralnym wymiarze - człowiek może poznać głosem swojego sumienia, ale jeśli głosu owego nie słyszy, nikt mu pomóc nie może. Proszę nie uważać, że się tu w jakikolwiek sposób wywyższam - słuchanie głosu sumienia jest jedna z najtrudniejszych rzeczy w życiu i wymaga naprawdę poważnego wysiłku wewnętrznego. Wiem co mówię, bo zmagam się z tym codziennie. Ale warto...

Anonimowy pisze...

A co jeśli moje sumienie mówi mi, że najmniejszego prawa nie mam do krytykowania cudzej chęci poddania się eutanazji? Jeśli moje sumienie mówi mi, że złem jest, jeśli w czambuł powiem iż każda eutanazja jest zła i należy jej bezwarunkowo zakazać? Tak uważam. Nie mogę powiedzieć, że to jest złe, bo jakiś kapelan stwierdził, że według niego jak ktoś jest kochany to chce żyć. To za mało w każdym konkretnym przypadku. Dlatego mój sprzeciw budzi wrzucanie wszystkiego i wszystkich do jednego worka z napisem zło/dobro. To zbyt proste a wręcz prostackie. Ludzie, którzy nie mają sił zmagać się z życiem tak właśnie postępują. Idą do innych i mówią im: "powiedz mi co jest dobre a co złe". I dostają takie dwa worki i już "wiedzą" co jest dobre a co złe.

Tak więc, co jeśli są ludzie, których sumienie mówi im inaczej niż sumienie księdza? Moralność nie jest jakimś bytem, który można prosto zdefiniować. Kradzież jest złem, ale czy jak ukradnę chleb bo przymieram głodem i nie mam szans na pracę itd, to to jest takie straszne zło? Mam nadzieję, że nie weźmie ksiądz tego przykładu literalnie :) Chcę tylko wykazać, że moralność nie jest niczym jasno zdefiniowanym. Naziści też mieli swoją moralność. To, że przegrali oznacza, iż dzisiaj ich moralność odrzucamy z obrzydzeniem, ale gdyby wygrali pisalibyśmy/gadalibyśmy zupełnie inaczej.

A, że z sobą się mocować warto - wiem. Dlatego nie stanę nigdy w żadnym kościele i nie powiem, że znalazłem swoją religię, bo to oznaczałoby dla mnie zaprzestanie owego mocowania się. Nic co człowiek stworzył (religię stworzył człowiek według mnie) nie da mi odpowiedzi na fundamentalne pytania. Gdybym stwierdził inaczej oznaczałoby to, że oszukuję sam siebie i nie mam już sił/nadziei/wiary aby szukać dalej.

Joanna pisze...

Aby dorastać, aby zmagać się z życiem (czyt. sobą samym), trzeba mieć odniesienie do jakiś wyższych wartości. W przeciwnym wypadku będziemy chwiejni. W przeciwnym wypadku nie ma mowy o dorastaniu.

Jeżeli odnoszę się do wyższych wartości, wówczas trzymam się ich konsekwentnie. I jeżeli uważam, że kradzież jest zła (przykład z poprzedniego komentarza), to jest zła zawsze i wszędzie. Zła jest nawet wtedy, gdy ktoś kradnie z głodu. A jeśli ktoś kradnie z głodu, to oznacza, że coś nie funkcjonuje dobrze na zewnątrz kradnącego człowieka.
Jeżeli zgadzam się z tym, że morderstwo jest złe, to jest złe zawsze i wszędzie. Nieważne czy to pijany kierowca zabija przechodniów, czy zabija się nienarodzone dziecko poczęte nawet w wyniku gwałtu, czy podejmuje się decyzję o samobójstwie.

Moralność, a właściwie wyczucie dobra i zła, jest jednakie bez względu na wyznawaną wiarę lub niewiarę. Świetnie to widać na przykładzie ludów pierwotnych, które o Bogu chrześcijan nie słyszały.

Relatywizm rozszalał się na dobre stosunkowo niedawno. Stosunkowo niedawno zaczęto głosić, że moralność, że przykazania zniewalają, zamiast uwalniać. Jakoś dziwnie kojarzy mi się to z historią Adami i Ewy, i ich pierwszego spotkania ze Złym...
-------------
A cierpienie potrafi przytłoczyć... mocno... Wiem ze swojego doświadczenia. Wiem, że są sytuacje kiedy ma się go dość o chce się tę sytuację rozwiązać - na dobre. Byłam blisko od powzięcia takiej decyzji: absolutnie wolnej i nie do końca chyba świadomej. Uchranił mnie zwyczajny, ludzki strach i poczucie dobra i zła...

Anonimowy pisze...

Chciałabym odnieść się do ostatniej wypowiedzi Walthariusa.
Również ja uważam się za człowieka nieustannie mocującego się z samym sobą, szukającego prawdy i myślę, że nie oszukującego samego siebie.
Doceniam Pańską postawę otwarcia na prawdę i nieustanego jej poszukiwania. Jednakże Pana wypowiedzi na temat sumienia i prawa moralnego jasno wskazują na brak wiedzy w tym zakresie. Nie mam zamiaru wykładać tutaj podstaw teologii moralnej, ponieważ nie czas i miejsce na tego typu wywody. Poza tym sama nie uważam się za osobę do tego kompetentną. Ale jedną rzecz warto tu zaznaczyć, iz nauka Kościoła o sumieniu i prawie moralnym nie jest tak prosta jak ją Pan przedstawił . Oczywiście istnieje dobro i zło, ale moralność nie polega na wrzucaniu wszystkiego do dwóch worków. Rzeczywistość zycia okazuje się być tak bogata że ani prawo naturalne ani dekalog nie są zdolne ujęć jej bez reszty. Dlatego też człowiek, a konkretnie jego sumienie, jest wezwany do tego, aby ustawicznie na nowo ujmować wartości. I zapewniam że nie jest to rzeczą prostą, nie jest pójściem na łatwiznę.
Nie zabawiam się teraz w psychologa, ale Pańska wypowiedź obnaża pewien rodzaj lęku, który myśle ze nie jest obcy nikomu, również mnie, lęku przed prawdą która mogłaby położyć kres rozumwaniu, lęku przed prawdą która ograniczy wewnętrzną wolność. Ale musi Pan wiedzieć iż w przypadku chrześcijaństwa owa Prawda nie jest żadną już ideologią czy systemem filozoficznym, ale jest Osobą. I być może stąd wynika tak duże niezrozumienie z autorem powyższego bloga.

Unknown pisze...

Dokonałaś bardzo ważnego odkrycia Joanno, podstawowe warunki sine qua non istnienia społeczeństw są pre-religijne. Nie zabijaj i nie kradnij - to nie uniwersalne zasady większości religii (niektórzy traktują to jako swoisty "dowód z powszechności zasad moralnych" na istnienie jakiegoś absolutu), a właśnie fundamenty każdej społeczności, jeżeli w ogóle ma być społecznością - inaczej przestałaby nią być, co więcej nigdy by nie zaistniała.

Religie przesuwają te naturalne, ewolucyjnie ukształtowane zasady współżycia społecznego w sferę metafizyczną. To samooszustwo powoduje poczucie bycia depozytariuszem jakiejś nisamowitej, niedostępnej niewierzącym miary prawdy, dobra, piękna, etc.

Dowód wprost: Czesi w 70% to zdeklarowani ateiści, Duńczycy, Szwedzi są bardzo blisko tego pułapu - gdyby życie o wysokich standardach moralnych możliwe byłoby tylko w społecznościach wierzących powszechnie w boga - te ateistyczne powinny być zdegenerowane, z najwyższym odsetkiem morderst, samobójstw, kradzieży, gwałtów, z niskią stopą życiową, etc. Jak wiemy jest wręcz przeciwnie.

@ kienio: kościół może mówić cokolwiek chce, ale decydowanie o życiu innych wbrew ich woli jest zwyczajnym zniewaleniem. A robicie to w wielu sferach i to najbardziej intymnych, tam gdzie powinna właśnie kwitnąć samodzielność decyzyjna, bo moralność kształtuje sie przez nasze niezależne wybory i ponoszenie konsekwencji za ich dokonanie - począwszy od zapłodnienia, przez dorastanie, seks, po grobową deskę. I nie robicie tego apelując "do sumień" tylko brutalnie terroryzując ustawodawcę.

Anonimowy pisze...

Kościół NIE DECYDUJE za nikogo. Kościół wskazuje. A to różnica. Gdyby przedstawiciele Kościoła (czy to kapłani, czy pozostali wierni) nie mówili głośno, co dobre, co złe, byliby winni grzechom innych ludzi - patrz Ewangelia z ostatniej niedzieli. Kościół jest powołany do tego, by mówić głośno. Kościół jest powołany, by robić wszystko, aby uchronić innych przed popełnianiem grzechu. Ale nie zmusi nikogo do czynienia dobra. Ani indywidualnie, ani w kwestii prawa. Musi jednak mówić - taka jest natura Kościoła. Dlaczego więc to prawo mu odbierać? Jeśli przyznajemy innym środowiskom możliwość lobbowania na rzecz tworzenia przepisów prawa, to dlaczego uciszać Kościół?

Joanna (dziś z konieczności anonimowa)

Anonimowy pisze...

Anonimowy z 11 wrzesień 2008 14:50 - Nie zabawiam się teraz w psychologa, ale Pańska wypowiedź obnaża pewien rodzaj lęku, który myśle ze nie jest obcy nikomu, również mnie, lęku przed prawdą która mogłaby położyć kres rozumwaniu, lęku przed prawdą która ograniczy wewnętrzną wolność. Ale musi Pan wiedzieć iż w przypadku chrześcijaństwa owa Prawda nie jest żadną już ideologią czy systemem filozoficznym, ale jest Osobą. I być może stąd wynika tak duże niezrozumienie z autorem powyższego bloga.
Prawda niczego nie ogranicza. Dlatego do niej dążymy. W przypadku chrześcijaństwa, tak jak w przypadku każdej doktryny religijnej czy systemu filozoficznego jest to ideologia. To, że wierzący chce widzieć to inaczej nie zmienia faktu, że nie ma żadnych dowodów na poparcie swojej wiary. Wiem wiem, dowody w religii to strasznie niemodne słowo, trzeba wierzyć a nie wiedzieć. Wydaje mi się, że to właśnie stąd wynika moje niezrozumienie się z Autorem tego bloga :) Ale cenne myśli do rozważenia mi tu podrzucono i na pewno się nad nimi pochylę.
Co do teologii i moralności przez nią kreowanej - jest ona praktycznie nieznana zwykłemu zjadaczowi chleba, więc w sumie tak, jakby nie istniała. Znamy to, co ksiądz mówi w kazaniu i to, co powszechnie się o KK i jego moralności mówi. A w tej dyskusji tylko to było brane pod uwagę. Nie interesuje mnie ukryta wiedza tajemna do której nie ma powszechnego dostępu.

Do Joanny - mówisz o kierowaniu się zasadami moralnymi w poszukiwaniu sensu życia. A ja nie mówię o szukaniu sensu życia, ale o poszukiwaniu wszystkiego, łącznie z zasadami moralnymi. Nie traktowanie moralności jako czegoś danego przez istotę boską, która nigdy nie zaistniała w naszej rzeczywistości i na poparcie jej istnienia mam tylko książkę liczącą 2k lat i zmienianą niezliczoną ilość razy w tym czasie. Pani nie szuka, Pani już znalazła. Ja nie, mnie nie przekonuje stwierdzenie, że jest tak lub tak i koniec. Relatywizm moralny jest modny, może i tak. Widać ludzie poszukują czegoś nowego, co pozwoli im znaleźć odpowiedzi na pytania, na jakie dotychczasowa moralność nie mogła dać odpowiedzi. Oczywiście jak się podważa moralność to osoby, które oddane są tej moralności krzyczeć będą i narzekać. To oczywiste. Ale dlaczego nie potraktować moralności jak kolejnej dziedziny nauki? Dlaczego nie podważać i nie do ciekać, nie próbować obalić tego co już jest, żeby się przekonać, że to jedyna właściwa droga, lub, żeby za obaloną starą znaleźć nową? Nie odrzucam przez to podszeptów sumienia, które zakazuje mi krzywdzenia innych ludzi. Nie będę mordował, grabił, gwałcił i palił, tylko dlatego, że poszukuję.

Do Joanny anonimowej - a jak nazwiesz zmuszanie ustawodawcy, naciskanie na niego przez KK właśnie, żeby eutanazja czy aborcja były cały czas praktykami nielegalnymi? Czy to nie jest zmuszanie ludzi, którzy nie wierzą w Twojego Boga, by robili tak, jak Ty uważasz za stosowne? Odpowiem na pytanie, dlaczego odebrać KK prawo do krzyczenia i ujadania. Proste bardzo. Chciałabyś żeby islamiści wołali o zapisanie, że ich prawo szariat jest obowiązujące? Żeby jakaś grupa społeczna wyznająca jakąś religię krzyczała wszystkim do uszu co jest dobre a co złe? Chyba byś tego nie chciała. To, że KK ma większość w tym kraju niczego nie zmienia. Nie na tym polega demokracja.

Joanna pisze...

Do waltharius
1. Wiara to też wiedza... Ale BARDZO swoistego rodzaju. Bo ma być świadoma, także wybrana. A jeśli wybrana, to ze wszystkim konsekwencjami tej decyzji. Nawet tymi, które wydają się być niemodne, niewygodne czy nieżyciowe. Ale to temat na inną dyskusję.

2. Wypowiedź o poszukiwaniach także wartości moralnych wydaje mi się być troszkę niekonsekwentna. Bo dlaczego by nie wypróbować kradzieży czy morderstwa w swych poszukiwaniach? Tak dla badań emirycznych.
Zatem - skoro niezależnie od wiary czy niewiary (jak napisałam to wcześniej) kieruujemy się podobnymi zasadami, to oznacza, że nie są one zapisane li i jedynie w Biblii, ani - tym bardziej - wymysłem Kościoła.
Moralność, zasady moralne są uniwersalne. Wolność też jest uniwersalna, więc każdy z nas ma prawo wybrać czy chce z tego korzystać czy też nie.

3. Żaden z przedstawicieli Kościoła nie zastrasza ustawodawcy, nie przystawia przysłowiowego pistoletu do głowy, nie szantażuje w żaden sposób. W związku z tym nie jest to zmuszanie. A że ustawodawcy w Polsce (na naszym poletku zostańmy) mienią się chrześcijanami w dużej części, zatem wierność pewnym przepisom jest/powinna być naturalna. Przypominam też o tym, co napisałam wyżej - moralność jest uniwersalna. I nawet gdyby wojnę wygrali naziści - argument z wcześniejszego postu - moralność by się nie zmieniła. Nawet jeśli zabójstwa byłyby prawnie dopuszczone i uzasadnione.

4. Prawo szariatu to argument nieco chybiony. KK nie każe wszystkim członkom danej społeczności przystępować do sakramentu pokuty i pojednania, a to jest ten sam poziom rzeczywistości co prawo szariatu.
Natomiast przyznaję prawo także islamistom do głośnego przypominania o tym, co dobre i złe. I takiego lobbowania u ustawodawców, by tworzyli oni prawo moralnie dobre.
Ba, godzę się także na to, by środowiska liberalne wypowiadały się o swych planach zmiany prawa. Niezgadzając się z poglądami, nie odbieram nikomu prawa głosu. Na tym polega demokracja.

Anonimowy pisze...

Do walthariusa - Być może źle się zrozumieliśmy. Ja również uważam, iż prawda niczego nie ogranicza. Powiedziałam jedynie że zauważyć można pewną tendenję do życia i poszukiwania prawdy w taki sposób, jakby faktycznie w konsekwencji jej odnalezienie miałoby nas ograniczyć, odebrać rozumowi wolność.

Mówi Pan: "A, że z sobą się mocować warto - wiem. Dlatego nie stanę nigdy w żadnym kościele i nie powiem, że znalazłem swoją religię, bo to oznaczałoby dla mnie zaprzestanie owego mocowania się. Nic co człowiek stworzył (religię stworzył człowiek według mnie) nie da mi odpowiedzi na fundamentalne pytania. Gdybym stwierdził inaczej oznaczałoby to, że oszukuję sam siebie i nie mam już sił/nadziei/wiary aby szukać dalej".

Więc moje pytanie jest następujące. Po co szukać, jeżeli z góry zakłada się, że się niczego nie znajdzie. Nie jest to z mojej strony podchwytliwość, czy pytanie złośliwe. Bo również mocno szukam i nie zamierzam z moich poszukiwań zrezygnować. Jeżeli "nic co stworzył człowiek" nie da Panu wystarczającej odpowiedzi, więc co da? Przez kogo lub przez co ma to być stworzone, aby dało wystarczającą odpowiedź?

Inna sprawą, która nurtuje mnie w Pańskiej wypowiedzi jest budowanie przekonań na wiedzy powszechnej. Widzę, że jest Pan człowiekiem inteligentym i myślę, że przy takim potencjale owa "ukryta wiedza tajemna, do której nie ma żadnego dostępu" bez problemu mogłaby być przez pana zdobyta.

Również ja mam wiele wątpliwości w stosunku do nauczania KK, szczególnie w zakresie moralności. Wiele rzeczy nie rozumiem. Dlatego też zanim stanowczą odrzucę owo nauczanie bardzo wnikliwie badam to przed czym tak się bronię. Ponieważ wiedza powszechna nie jest dla mnie wystarczającym argumentem do odrzucenia tego nauczania. Nie tylko KK uważa, że jest nośnikiem prawdy. Dlatego też tę sama postawę przejawiam wobec innych poglądów, przekonań czy idologii.

I jeszcze jedno. Zgadzam się, że w przypadku religii, ważna jest wiara, ale nie wydaje mi aby kolidowała ona z naszym rozumem. Ale to tuż temat o wiele szerszy, ale zapewniam że bardzo ciekawy i godny zgłębienia.

Pozdrawiam
baya

Anonimowy pisze...

Do Joanny - http://waltharius.pl/2008/09/16/wiara-i-wiedza-w-jednym-staly-garnku odnośnie punktu 1, Pani komentarza.
Co do punktu 2. to niby po co mam wypróbować kradzież czy morderstwo, skoro przyjąłem naczelną zasadę nie krzywdzić innych. Jest ona trochę bardziej skomplikowana, jednak na potrzeby komentarza wystarczy, że napiszę ją w tej skróconej formie :)
3. Polecam przeczytanie postulatów racjonalistów - http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,6056 łatwo zobaczyć o co mi chodziło.
Ad. 4. A co jeśli islamska moralność odbiega od moralności Pani czy mojej? Rzeczywiście by Pani chciała być własnością mężczyzny? Zakrywać całe ciało i iść do paki jeśli jakiś napalony samiec zgwałciłby Panią? Taka jest moralność w tej religii. Podoba się to Pani? Bo mnie cholernie nie, mimo, że nie jestem kobietą i jako facet miałbym w takim społeczeństwie sporo praw i władzy.
Pani nie widzi co się dzieje w tym kraju bo nie chce tego Pani zobaczyć. Nie chce Pani zobaczyć, że KK wkroczył tam, gdzie wkroczyć nie miał prawa, gdyż tak stanowi Konstytucja tego kraju. Mnie to drażni i przeszkadza mi to, bo nie chcę aby moje dzieci dorastały w przekonaniu, że religia w szkole to coś normalnego a ukrzyżowany, półnagi mężczyzna wiszący nad drzwiami klasy jest bohaterem czy synem jakiegoś bliżej nie określonego bytu. Nie chcę tego wszystkiego w sejmie, szkołach publicznych i urzędach państwowych. Konstytucja też tego nie chce. Jak się to więc stało, że łamie się prawo na każdym kroku? Czy nie poprzez naciski ludzi pokroju rydzyka, kaczyńskich, giertychów? Pytania te pozostawiam bez odpowiedzi, myślę że wiadomo o co mi chodzi.

Do Anonimowy - po co szukać? Bo uważam, że szukanie nadaje wartości mojemu życiu. Jest jeszcze coś takiego jak nadzieja, że w końcu znajdę. No i głód wiedzy, nawet dla samej wiedzy.

Przyznaję, że nie prowadzę wnikliwych badań nad moralnością KK itp. Nie czuję takiej potrzeby. Moim zdaniem czyny ludzi należących do tej organizacji mówią same za siebie. Są to najzwyklejsi ludzie, często chorzy na władzę, pieniądze czy też zwyczajnie chorzy emocjonalnie i psychicznie. Niczym nie różnią się od innych społeczności. W związku z czym nie uważam za potrzebne prowadzenie dociekliwych badań nad ich moralnością. Wystarczy mi wiedza, że owa moralność nie pochodzi od Boga, a jest czysto ludzka i ma za zadanie przede wszystkim kontrolować. No i że jej czas dobiega końca, w takim kształcie w jakim ją znamy dziś.

Czy wiara koliduje z naszym rozumem? Według mnie tak. Dlatego, że ja przyjmować chcę metody naukowe, czyli stawianie hipotezy jasnej i konkretnej, jak najbardziej precyzyjne formułowanie problemu i obalanie tej hipotezy. Czyli przeprowadzanie dowodu naukowego. Nie da się naukowo ani obalić istnienia Boga, ani udowodnić owo istnienie. Jestem człowiekiem wierzącym, dlatego w momencie, kiedy myślę o tych sprawach, zawieszam swoje rozumowe podejście do problemu uznając, że ciągle za mało wiem, żeby to ugryźć. Nie godzę jednego z drugim, bo nie umiem. Staram się jednak w życiu przede wszystkim kierować racjonalnym podejściem do tematu. Wiarę zostawiam na kiedy indziej :)