Wczoraj był szczególny dzień. Nie dlatego, że wiceprezydent Biden przyjechał porozmawiać z naszymi o nowym systemie antyrakietowym – notabene istniejącym wyłącznie na deskach kreślarskich i z perspektywą uruchomienia w 2015-2018 roku, jeśli dobrze pójdzie i następna administracja amerykańska, wzorem obecnej, nie zmieni zdania. We współczesnej polityce zasada „pacta sunt servanda” nie obowiązuje, albo obowiązuje rzadko. Zresztą, Biden nic konkretnego nie powiedział, bo powiedzieć nie mógł. Innymi słowy, wbrew oświadczeniom amerykańskiego gościa, trzeba powiedzieć jasno, że Polska nie jest jednym z najważniejszych sojuszników Ameryki. Nie jest i nie była. I raczej nie będzie, bo niewiele ma Ameryce do zaoferowania w obecnej sytuacji geopolitycznej. Oczywiście, czasem jest sojusznikiem przydatnym, zwłaszcza, gdy nadskakuje i zdaje się wyprzedzać życzenia USA, ale o mit o znaczącej roli Polski w polityce międzynarodowej USA nie ma żadnych podstaw.
Także kolejny dzień zmagań o kształt uchwały powołującej komisję do zbadania kolejnej afery nie nadał wczorajszemu dniowi szczególnego charakteru. Ot, kolejny epizod kłótni między partyjnymi ugrupowaniami, gotowymi iść na noże o każde słowo i posyłać do więzienia z powodu odbytej rozmowy telefonicznej. I choć w mediach mówi się i pisze o kolejnych agentach – już nie Bolkach, ale Tomkach – żadnych szczególności w tym nie dostrzegłem.
Wszystko przesłoniło inne, bardzo osobiste dla mnie, ale znaczące dla Kościoła, wydarzenie. Wczoraj, w archikatedrze św. Jana Chrzciciela na warszawskiej Starówce, mój Ojciec otrzymał święcenia diakonatu. Wraz z pięcioma innymi kandydatami do święceń z Archidiecezjalnego Seminarium Misyjnego Redemptoris Mater, stanął przed ks. abpem Kazimierzem Nyczem, by wypowiedzieć „jestem” i by podjąć urząd i posługiwanie diakońskie.
Trudno opisać moje uczucia, gdy wkładałem na niego stułę i dalmatykę. Ja, ksiądz od lat z górą szesnastu, ubierałem w diakońskie szaty własnego ojca. Wiem, że to tylko etap do święceń kapłańskich, wyznaczonych na 22 maja, ale w niczym to nie zmniejsza doniosłości i powagi wydarzenia. Powiedzieć, że byłem wzruszony i przejęty, to za mało, zdecydowanie za mało. Miałem i mam pełną świadomość, że oto stałem się uczestnikiem Tajemnicy: powołania do kapłaństwa Chrystusowego, udzielonego mojemu Ojcu.
Powiedziałem, że to ważne wydarzenie także dla całego Kościoła. Tak uważam. Pokazuje bowiem, że Bóg udziela swoich darów na przeróżne sposoby i nawet późny wiek (Tata ma 68 lat) nie jest dla Niego przeszkodą – jedyne, czego potrzebuje do działania, jest kochające, wierzące i pełne nadziei życia wiecznego serce. Dopóki zatem śmierć nie zamknie ludzkiego pielgrzymowania, słowo jest do takiego serca kierowane, by mogły się dokonać wielkie dzieła Boże.
Przepraszam, jeśli ktoś ma mi za złe nazbyt osobisty wydźwięk dzisiejszego felietonu. Z mojego punktu widzenia, te wczorajsze święcenia były najważniejszym wydarzeniem na świecie. Bardzo dziękuję moim przyjaciołom za modlitwę, a niektórym z nich za obecność podczas liturgii święceń w Warszawie, a ks. Arcybiskupowi Józefowi Życińskiemu za dobre słowo i modlitwę w intencji mojego Ojca. Proszę zaś Was wszystkich, drodzy Przyjaciele Radia eR, byście otoczyli diakona Antoniego – ale i wszystkich, którzy w ostatnim czasie otrzymali święcenia diakonatu i kapłaństwa – gorącą modlitwą. Niech Duch Święty prowadzi ich, i nas wszystkich, drogami Bożymi.
Każdy dzień przynosi nowe znaki obecności Boga w moim życiu - nie tylko w modlitwie, ale w zwykłych szarych sprawach. W polityce, gospodarce, w mediach... W każdym z tych obszarów chce być obecny, chce zbawiać. I dlatego codziennie szukam znaków Jego miłości, znajduję i potwierdzam - On jest po naszej stronie, nawet wtedy, gdy my nie chcemy być po Jego stronie...
3 komentarze:
zadziwiające są drogi Boże... :)
Gratuluję :D
Księdza tato będzie jedną z niewielu osób, która przyjęła wszystkie sakramenty :D
Życzę obojgu wam wytrwania i wielu łask Bożych w kapłańskiej posłudze.
poproszę nowy wpis...
Prześlij komentarz