środa, 18 listopada 2009

Krzyż i wrogowie

"Zgorszenie dla Żydów i głupota dla pogan" – tak o recepcji przesłania Krzyża pisał św. Paweł. Jak widać, po kilkunastu wiekach, gdy krzyż w sposób oczywisty wiązany był z kulturą i tożsamością ludów Europy, przyszedł czas, gdy słowa Apostoła Narodów odzyskały swoją aktualność. Wyrok Trybunału Sprawiedliwości – swoją drogą, po raz kolejny Trybunał sprawiedliwości stał się narzędziem niesprawiedliwości – wywołał histerię wśród lewicowych, antykatolicko nastawionych polityków. Prym w tym gronie wiedzie pani Joanna Senyszyn, która nie jest w stanie przepuścić jakiejkolwiek okazji zadania ciosu wspólnocie chrześcijańskiej.

Ciekawa rzecz, że ten sam przepis, w oparciu o który orzeczono wyrok Trybunału, może być podstawą przeciwnego wyroku – gdyby znalazł się ktoś, kto domagałby się obecności krzyża w klasie, wiedziony przywołaną w sentencji wyroku logiką sąd musiałby przyznać skarżącej osobie rację.

Musiałby?

Obawiam się, że znalazłyby się wówczas inne przepisy, które by uniemożliwiły wydanie takiego, korzystnego dla chrześcijan, orzeczenia. Zarówno bowiem władza ustawodawcza, jak i sądownicza w zjednoczonej Europie zdają się służyć propagowaniu niemoralności i swoistych prześladowań na tle przekonań religijnych. Piszę „swoistych”, ponieważ – póki co – nikt jeszcze z powodu wyznawanej wiary do więzienia nie trafił, ale wiele wskazuje na to, iż zmierzamy w tym kierunku. W niektórych państwach pewne precedensy miały już miejsce: wprowadzono zakaz noszenia symboli religijnych czy strojów odnoszących się do wyznawanej wiary; nieprzestrzeganie tych praw spowodowało utratę pracy przez całkiem sporą grupę osób.

Obecność krzyża w miejscach publicznych narusza rzekomo zasadę świeckości państwa. Pomijam fakt, że do niedawna mówiono o „neutralności światopoglądowej”; zmiana wskazuje na zawężanie obszaru akceptowalnej obecności chrześcijan w życiu publicznym. Oczywiście, wolno chrześcijanom mieć swoje przekonania i sprawować praktyki religijne, ale tylko w ten sposób, by w żaden sposób nie naruszało to spokoju tych, którzy z chrześcijaństwem nie mają nic wspólnego.

Jest rzeczą ciekawą, że pani Senyszyn et consortes walczy o usunięcie krzyży z każdej szkoły i urzędu, choć do żadnej szkoły już chodzić raczej nie będzie. Jakoś bym rozumiał jej zaangażowanie, gdyby chodziło o usunięcie krzyży z jej osobistego otoczenia (o co zresztą całkiem aktywnie z pewnością zabiegała i zabiega). Krzyż ją drażni i irytuje. Dlaczego? Bo jest znakiem miłości większej niż grzech? Bo jest znakiem wiary, której nie rozumie i której się sprzeciwia?

Mam nadzieję, że krzyże na ścianach polskich szkół i urzędów pozostaną, tak jak mam nadzieję, że pozostaną w polskich domach i – co najważniejsze – w polskich sercach. A jeśli nam je pozdejmują – mam nadzieję, że znajdą się tacy, którzy powieszą nowe (jak za starych, smutnych czasów). A jeśli nawet się nie uda (choć cóż miałoby sprawić, by się nie udało?), to mam nadzieję, że chrześcijanom wystarczy odwagi, by nosić krzyże na piersiach, w klapach marynarek, by czynić znak krzyża publicznie i pozdrawiać się w imię Jezusa Chrystusa. I mam nadzieję, że gdy będą nas prześladować za krzyż, nie zabraknie nam miłości wobec naszych nieprzyjaciół.

1 komentarz:

Monika pisze...

Mam nieodparte wrażenie, że owa "walka z krzyżem", eufemistycznie nazywana walką o świeckość państwa, nie jest niczym innym, jak wyrazem nienawiści - do krzyża właśnie. Mimo wszystko oburza mnie obłuda wojujących o tę tzw. świeckość państwa. Problem jest w nich samych i w ich głowach- jeśli bowiem coś jest dla mnie obojętne (a rozumiem, że dla nich krzyż jest obojętny), to z tym nie walczę, bo i nie widzę powodu do walki.