piątek, 16 maja 2008

Kalifornijska Sodoma i Gomora

Tytuł tego posta nie jest przypadkowy. Jednym z głównych grzechów Sodomy i Gomory był homoseksualizm urosły do skali standardu (por. Rdz. 19). Zresztą Biblia do praktyk homoseksualnych odnosi się zdecydowanie i jednoznacznie negatywnie (por. np. Kpł 18, 22; 1Kor 6,9), nazywając je grzechem i obrzydliwością.
Małżeństwem związki homoseksualne nie były i nie będą. Oczywiście, jak ktoś się uprze, to może je tak nazywać, ale logiki w tym równie wiele, co w nazywaniu słonia żyrafą.
Tak to już ono jest, że każdy z ludzkich organów ma swoją funkcję i żaden z nich nie jest po to, by sprawiać przyjemność - przynajmniej nie jako cel główny. Zadaniem układu pokarmowego jest absorpcja pożywienia, chociaż jedzenie może być czynnością ogromnie przyjemną. Zadaniem oczu jest obserwacja otoczenia dla zapewnienia bezpieczeństwa i swobody poruszania się, a nie - jako cel główny - podziwianie piękna krajobrazu. Przyjemność nie jest głównym cele życia, choć niewątpliwie są ludzie, którzy żyją tak, jakby była. Błądzą, ale ich błąd nie może być uznany za normę.
Nie mogę im zabronić błądzenia, nie mogę ich karać za błądzenie, ale nikt nie może mi zabronić mówić, że taki sposób życia jest chory.

Żebyśmy się tu dobrze rozumieli - grzechem (mówimy tu o problemie homoseksualizmu) są czyny homoseksualne, a nie skłonność sama w sobie. Są one grzeszne ponieważ są sprzeczne z naturą, wewnętrzną celowością istnienia i budowy narządów płciowych, które funkcjonują normalnie w układzie heteroseksualnym i wyłącznie heteroseksualnym. Zresztą, każde współżycie (także homoseksualne) jest grzeszne, jeśli jest poza małżeństwem (przed-małżeństwem, obok niego, po nim...), to znaczy poza unią mężczyzny i kobiety założoną i pielęgnowaną ku zrodzeniu i wychowaniu potomstwa.
Cokolwiek dziś mówią "światli myśliciele" małżeństwo jest ukierunkowane na prokreację. Właśnie dlatego wykluczenie posiadania potomstwa czyni je nieważnym od samego początku. Nie ma racji Artur Sporniak pisząc w swoim blogu co następuje:
"intuicja podpowiada nam, że stosunek seksualny zawdzięcza swój sens jednoczący w dużej mierze właśnie temu, iż jego głównym celem nie jest prokreacja. Tym różni się m.in. seksualność ludzi od kopulacji zwierząt".
Wielokrotnie publicysta "Tygodnika" pisze, że nie rozumie papieża. W tym właśnie rzecz, że nie rozumie ani Humanae vitae, ani nauczania Jana Pawła II zawartego w katechezach środowych (wydanych książkowo pod tytułem "Mężczyzną i niewiastą stworzył ich"), ani wypowiedzi Benedykta XVI. Nie rozumie też ludzkiej natury i wewnętrznej struktury moralnej czynu ludzkiego (choć muszę mu oddać sprawiedliwość, że rozumie zasadę działania o podwójnym skutku, jednakże ze względu na niekompetencję na gruncie antropologii przytoczony przykład współżycia z wysterylizowaną kobietą nie do końca jest trafny).
Otóż wewnętrzną celowością współżycia małżeńskiego jest prokreacja, choć - ze względu na cykliczność płodności kobiety - nie każdy akt współżycia zaowocować może poczęciem. Rzecz jednak w tym, że apodyktyczna eliminacja wymiaru prokreacyjnego ze współżycia, czy to z wykorzystaniem metod sztucznych czy naturalnych, czyni je niegodziwym. Problem z antykoncepcją jest zatem natury antropologicznej, a nie technologicznej tylko.
Ma pretensje p. Sporniak, że normy moralne są apodyktyczne i rygorystyczne. Są. Wbrew pomysłom współczesnych filozofów, etyka (jeśli zachowamy dotychczasowe znaczenie tego terminu) jest nauką twardą: jej orzeczenia są radykalne i jednoznaczne. Fundamentem dla etyki jest bowiem prawda, która jest postrzegana w układzie ZERO-JEDYNKOWYM (lub czarno-białym, jeśli ktoś woli), a nie jako nieskończona płynna skala szarości wszelkich odcieni.

Normy moralne stawiają człowieka cnotliwego przed niełątwym zadaniem ustawicznego sprzeciwu wobec laksystycznych (dziś byśmy powiedzieli - liberalnych) pomysłów na życie. Prawda domaga się, by człowiek wymagał od siebie, nawet jeśli nikt inny od niego nie wymaga wysokich standardów moralnych.
Czy musi człowiek podążyć za tym głosem? I tak i nie. Musi, jeśli chce zachować własną tożsamość, jeśli chce żyć na miarę własnej godności, własnego człowieczeństwa. Jednocześnie jednak jest wolny i może się głosowi prawdy sprzeciwić, może tę prawdę odrzucić. I odejść, w ciemność...

3 komentarze:

Sara Zuzia pisze...

bardzo mi szkoda osób, które posiadają orientację homoseksualną.tym bardziej jest mi przykro,widząc liberalne podejście,ponieważ tak naprawdę nikt nie skupia się na nich a na "świętym" spokoju.kłamstwem jest,że to kwestia tolerancji i kłamstwem jest,że owa legalizacja będzie jej wyrazem.oszukują.Legalizacja jest jedynie ukazaniem faktu,że nie mamy dla was czasu i idźcie robić co chcecie.nie chcemy wam pomóc i mamy was gdzieś.dlaczego nie chcą tym osobom pomóc w kwestii psychologicznej,moralnej bądź etycznej,kulturalnej,społecznej?bo idzie się na łatwiznę.nasza epoka nie jest rozwojowa,chyba tylko technicznie.jesteśmy zacofani,bo nie wykorzystujemy osiągnięc psychologii i psychiatrii, nauk społecznych, filozoficznych czy teologicznych.Jan Paweł II tak się napracował a my się cofamy...i tak nic nie zrozumieliśmy a szkoda.zgadzam się,że współżycie między ludźmi to nie tylko prokreacja jak u zwierząt,ale też nie tylko przyjemność...to przede wszystkim okazanie miłości i szacunku!współżycie dla przyjemności jest właśnie zezwierzęceniem się...człowieku!masz w sobie więcej niż tylko popęd.i jesteś znacznie wiecej wart!

Kienio pisze...

Akt małżeński ma wewnętrzną podwójną celowość - prokreacyjną i wspólnototwórczą. I oba muszą być obecne. Ciekawe, że dla wielu stwierdzenie "nie tylko prokreacja" jest praktycznie równoznaczne ze zlekceważeniem tego wymiaru i jego pominięciem, jako nieistotnego.

Anonimowy pisze...

Po przeczytaniu tego postu nasuwa mi się pewna myśl, być może nie do końca składna. Myślę, najgorsze w tym wszystkim jest to że ta wolność naprawdę istnieję a pogrążyć jest się dużo łatwiej niż myślałam. Posiadamy godność, ale tak naprawdę to musimy o nią bardzo walczyć. Nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak bardzo. Czasem poprostu brakuje sił. To co dziś oferuje nam świat jest tak atrakcyjne i chwilami ubeswłasnowalniające że naprawdę trzeba być człowiekiem bardzo silnym i zapartym aby obronić swą godność. W czasie moich studiów dużo było mowy o godności, ale dopiero tutaj w Anglii doświaczyłam realności tej walki. Dopiero tutaj zobaczyłam, że można prawdę znać, ale jednoczesnie ją odrzucić. (nie mówie tu o o innych ale oczywiście o sobie ) Jeszcze dwa lata temu stwierdzenie to wydawało mi się na tyle abstrakcyjne że aż niemożliwe. A jednak...... Pozdrawiam!