środa, 21 maja 2008

Podwyżki...

Właśnie przeczytałem informację, że lubelscy (a pewnie i inni) nauczyciele będą strajkować, domagając się podwyżek, do wysokości 5000 zł netto. W gruncie rzeczy spodziewałem się takiego ruchu od ZNP już od dawna; jak tylko ruszyły strajki w służbie zdrowia żądania w oświacie były tylko kwestią czasu. Zresztą w innych grupach zawodowych również.
Wysokość żądanych podwyżek lekko mnie zaskoczyła. Ale, w gruncie rzeczy, czemu nie? Ja też chcę więcej zarabiać na uniwersytecie. Jak rozumiem, praca akademicka powinna być ceniona wyżej ze wzgledu na wyższe wymagania kompetencyjne. Czyli adiunkt powinien zarabiać - pomarzyć można - jakieś 10000 netto. A profesor drugie tyle.
Jest w tym tylko jeden drobiazg. Pieniądze na te podwyżki ktoś musi wypracować, inaczej podwyżka nic nie przyniesie poza dowodem na szalejącą inflację. Podatki płaci kilkanaście milionów ludzi w Polsce. Nie sądzę, by tych wpływów wystarczyło na podwyżki dla wszystkich, zwłaszcza w tej wysokości. Cóż z tego, że godziwa (apetyt rośnie w miarę jedzenia) płaca należy się wszystkim. Zasoby państwowej kasy są takie, jakie są, to znaczy: są mocno ograniczone. Tak jak budżety domowe. Ale najwyraźniej nauczyciele tego nie rozumieją. Łatwiej jest wierzyć w idiotyczne pomysły związkowców i krzyczeć, że "nam się należy".
Brawo, jak tak dalej pójdzie, będziemy mogli jako naród kandydować do Nagrody Darwina...

Brak komentarzy: