Muszę się przyznać, że zapowiedź ścigania zabójców krakowskiego geologa, zabitego w Pakistanie przez talibów, wzbudziła moje niejakie zdziwienie. Nie bardzo sobie wyobrażam, jak to ma wyglądać. Polski rząd naciska na Pakistan, by ścigał zbrodniarzy, ale realia polityczne są takie, że to Pakistan jest potęgą atomową, a nie my. Jak ów nacisk ma wyglądać? Nie łączą nas z Pakistanem ściślejsze więzi polityczne i gospodarcze, poza tym, że chcemy tam sprzedawać, co tylko się da. Możemy co najwyżej pomachać flagą Unii Europejskiej, ale Pakistan zdaje się niewiele sobie z tego robić, podobnie zresztą, jak niezbyt się przejmuje naciskami USA, które są cokolwiek od Polski mocniejsze.
Swoją drogą, warto pamiętać, że Talibowie, a ściślej mówiąc pasztuni, całkowicie kontrolują swoje terytorium – ani siły pakistańskie, ani amerykańskie, ani – w swoim czasie sowieckie (tyle że w Afganistanie) na razie sobie z owym państwem w państwie nie poradziły. Podobno nasz rząd zna personalia morderców, ale obawiam się, że za tym oświadczeniem nie stoją żadne konkrety, a nawet jeśli taką wiedzę nasz MSZ posiada, to niewiele z niej wynika.
Raz po raz dają się słyszeć wezwania, by nie używać dramatu polskiego geologa do doraźnych celów politycznych i komercyjnych. Słusznie. Jak jednak ocenić wypowiedzi ministrów i posłów w tej sprawie? Ani buńczuczne deklaracje pociągnięcia do odpowiedzialności zabójców Polaka, ani działania sejmowych komisji śledczych niczego nie zmienią i do niczego nie doprowadzą poza jednym: dalszym osłabieniem międzynarodowego autorytetu Polski.
Nie ma sensu zachowywać się jak mocarstwo, gdy mocarstwem się nie jest. Angażowanie się w interwencje we wszystkich punktach zapalnych na świecie niczemu nie służy poza zaspokojeniem własnego głodu wielkości. Trzeba znać swoje miejsce w szeregu i – jak to śpiewał Wojciech Młynarski – robić swoje.
To co? – zapyta ktoś – mamy nic nie robić? Wydaje mi się, że realia sytuacji są takie, że nic sensownego zrobić nie można, poza uprzejmą prośbą do wyznawców Allaha, by w imię szacunku dla człowieka, pozwolili pochować naszego rodaka w rodzinnej ziemi. Powtarzam – takie są realia. Lepiej je zaakceptować, niż trwać w stworzonej przez siebie fikcji.
Każdy dzień przynosi nowe znaki obecności Boga w moim życiu - nie tylko w modlitwie, ale w zwykłych szarych sprawach. W polityce, gospodarce, w mediach... W każdym z tych obszarów chce być obecny, chce zbawiać. I dlatego codziennie szukam znaków Jego miłości, znajduję i potwierdzam - On jest po naszej stronie, nawet wtedy, gdy my nie chcemy być po Jego stronie...
1 komentarz:
Akceptacja bezradności a życie fikcją. Trudna alternatywa. A tak chciałoby się nieakceptować rzeczywistości... Może dlatego tak często żyje się fikcją? W każdym razie daje to do myślenia.
Prześlij komentarz