Watykan nie broni homoseksualistów przed więzieniem torturami i śmiercią! Pełne oburzenia głosy, jakie dały się wczoraj zauważyć w medialnych doniesieniach – nade wszystko w jednym z ogólnopolskich dzienników, swoją drogą mających się za pismo opiniotwórcze – we mnie wzbudziły niejakie zdziwienie.
Stanowisko Kościoła katolickiego w odniesieniu do czynów homoseksualnych jest powszechnie znane, niezmienne od początku jego istnienia. Słowo Boże (1Kor 6,9) wprost stwierdza, że „ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego”. Warto zauważyć, że wyrok potępia wszelkie grzechy wynikające z nieuporządkowanych relacji seksualnych, niezależnie czy dotyczą one osób hetero- czy homoseksualnych. Są czyny, które są złe i ci, którzy je popełniają nie mają w sobie życia wiecznego.
Seksualność jest rzeczą naturalną i dobrą, ale nie służy do zabawy. Jej wewnętrzna celowość ukierunkowana jest na prokreację, a więc przekazywanie życia, a nie na samą przyjemność. Seksualność jest dobra, bo jest dziełem Boga, wpisanym w naturę człowieka. Jest też – wbrew lobbingowi homoseksualnemu i poprawności politycznej – ze swej natury heteroseksualna, dlatego Kościół postrzega skłonności homoseksualne jako stan nienormalny i wymagający leczenia. Same skłonności jednak nie są grzeszne. Grzeszne są czyny. Dlatego Kościół wzywa osoby homoseksualne do życia we wstrzemięźliwości seksualnej, podobne wezwanie kierując zresztą ku osobom heteroseksualnym nie będącym w związku małżeńskim.
Nie ma w tym stanowisku nic z dyskryminacji. Nie jest dyskryminacją sprzeciw wobec zła. Nie jest dyskryminacją sprzeciw wobec kradzieży (nawet wobec chorych na kleptomanię) czy gwałtu (wobec osób uzależnionych od seksu). Jednoznaczne potępienie czynów rozpoznanych jako niegodziwe moralnie nie oznacza zresztą przekreślenia ludzi, którzy je popełnili i braku szacunku wobec nich. Przeciwnie, właśnie ze względu na szacunek do osoby ludzkiej rodzi się sprzeciw wobec czynionego zła.
Oczywiście, łatwiej i wygodniej byłoby milczeć i pozwolić każdemu robić, cokolwiek się człowiekowi podoba. Łatwiej byłoby być tolerancyjnym wobec zła. Rzecz w tym, że tolerancja nie jest zbyt wysoko w hierarchii wartości. Znacznie wyżej od niej znajduje się miłość, a miłość stawia wymagania. Miłość się troszczy. Miłości zależy, by człowiek się stawał, by rósł w swym człowieczeństwie. A że wielu się to nie podoba – cóż, nie pierwszy raz.
Watykan nie podpisał deklaracji ONZ, bo ani nie postrzega homoseksualizmu w kategoriach praw człowieka, ani – jak mi się wydaje – nie widzi powodu, by w najmniejszym choć stopniu sugerować jakąkolwiek formę akceptacji dla czynów homoseksualnych. O poszanowanie praw człowieka, ludzkiej godności i życia Kościół walczył na długo przed powstaniem ONZ i ogłoszeniem Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka.
Zresztą, ta deklaracja niczego nie zmieni. Państwa, w których za czyny homoseksualne można trafić na szafot nie przejmują się prawem międzynarodowym i Organizacją Narodów Zjednoczonych. Ta deklaracja niczego w ich praktyce prawnej nie zmieni. Da tylko sygnatariuszom poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Albo poczucie zgoła odmienne. I aby tego odmiennego poczucia uniknąć, Watykan odmawia podpisu. I dobrze!
Każdy dzień przynosi nowe znaki obecności Boga w moim życiu - nie tylko w modlitwie, ale w zwykłych szarych sprawach. W polityce, gospodarce, w mediach... W każdym z tych obszarów chce być obecny, chce zbawiać. I dlatego codziennie szukam znaków Jego miłości, znajduję i potwierdzam - On jest po naszej stronie, nawet wtedy, gdy my nie chcemy być po Jego stronie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz