No i projekt przepadł. Po kilku miesiącach dyskusji, sporów, a nawet obrzucania się inwektywami, projekt ustawy bioetycznej przygotowany przez zespół posła Gowina upadł. Oddany do konsultacji wewnątrzpartyjnych utonął wśród fal sprzecznych opinii, interesów, poglądów i wyznawanych wartości. Platforma platformą – okazało się, że nie ma możliwości, by wszyscy stojący na jednym peronie wsiedli do jednego pociągu. Dla liberałów projekt był zbyt konserwatywny, dla konserwatystów – zbyt liberalny. Poszło oczywiście o in vitro, choć przecież projekt nie tylko o tym traktował.
W gruncie rzeczy – wcale się temu upadkowi nie dziwię. Projekt posła Gowina był fatalny, choć zapewne był najlepszym z możliwych, z etycznego punktu widzenia. Próba kompromisu jednak okazała się nieskuteczna, bo tam, gdzie jest konflikt wartości, o kompromis jest wyjątkowo trudno.
Platforma jest ugrupowaniem, w którym ludzi połączyły nie tyle wartości, co wspólne interesy i wspólna wizja demokratycznej Polski, o liberalnym systemie gospodarczym. Wartości moralne, nade wszystko stosunek do bezbronnego życia – zarówno nienarodzonego, jak i zmierzającego ku swemu schyłkowi – pozostawały na drugim planie. Jedność trwał, jak długo nikt tych wartości nie ruszał. Gowin poruszył – i domek z kart się rozsypał.
Właśnie dlatego, gdy poszło o projekt, w którym owe fundamentalne wartości moralne stały się sprawą najważniejszą, uczestnicy dyskusji wzruszając ramionami rozeszli się każdy w swoją stronę. Jedni nie chcieli się narażać na miano oszołomów i ciemnogrodzian. Inni nie chcieli narażać się Kościołowi hierarchicznemu – głos biskupów przecież zawsze się może jeszcze przydać. I tak, zamiast kodyfikacji prawa bioetycznego, będzie tak, jak jest. W najlepszym wypadku czeka nas nowelizacja ustawy transplantacyjnej, a potem ewentualnie ustawy o zawodzie lekarza i kilka rozporządzeń, którymi po cichu będzie można powyciągać gorące ziemniaki procedur in vitro z ognia społecznych dyskusji – powyciągać cudzymi, ministerialnymi, lub jeszcze lepiej – unijnymi – rękami.
Cała ta historia pokazała, że ludzi o jednoznacznych, wyrazistych poglądach moralnych w polskim parlamencie jest niewielu. Paradoksalnie, najwięcej ich po lewej stronie. Co prawda poglądy socjaldemokratów w kwestii stosunku do nienarodzonego życia są dla mnie niemożliwe do zaakceptowania, ale przynajmniej są jednoznaczne i wyraziste. Jak czytamy w Apokalipsie św. Jana – „Obyś był zimny, albo gorący, nie zaś letni, bo chcę cię wypluć z moich ust” (Ap 3:15). Lewica w tej kwestii jest zimna. Ale to i tak lepsze, niż prowokujące nudności nieokreślenie rzekomych konserwatystów, tak często powołujących się na nauczanie Kościoła, wyznawany katolicyzm i nastawienie pro-life.
Każdy dzień przynosi nowe znaki obecności Boga w moim życiu - nie tylko w modlitwie, ale w zwykłych szarych sprawach. W polityce, gospodarce, w mediach... W każdym z tych obszarów chce być obecny, chce zbawiać. I dlatego codziennie szukam znaków Jego miłości, znajduję i potwierdzam - On jest po naszej stronie, nawet wtedy, gdy my nie chcemy być po Jego stronie...
5 komentarzy:
"Przynajmniej tu Autor nie jest letni"... - Hmmm. Najwyraźniej gdzie indziej letni jestem, zatem trzeba się nawracać.
Nie zgodzę się jednak, że chrześcijańska wizja świata jest pesymistyczna. W moim przekonaniu jest wręcz odwrotnie. Człowiek, który odkrył i przyjął prawdę o sobie, o świecie i nade wszystko o Bogu, jest wewnętrznie wolny. Tylko ci, którzy Boże prawo postrzegają heteronomicznie, jako zewnętrzne więzy i ograniczenia, czują się tym prawem zniewoleni. Chrześcijanin nie ujmuje przykazań w kategoriach "tego mi nie wolno, tamtego mi nie wolno...", ale raczej "nie muszę tego i tamtego i nie chcę, bo to nie jestem ja, to nie jest moja droga, bym zaprzeczył samemu sobie..." Ale to rozważanie na zupełnie inną, może niezbyt odległą okazję. I na pewno na niejedną rozmowę...
Gorzej, jeżeli "pesymistyczna wizja świata" przekłada się na rzeczywistość kształtowaną przez samego komentatora. Wtedy "przewidywalność" ma charakter samosprawdzającej się przepowiedni - I tak wracamy do Demokryta z Abdery.
Czy jest sens dyskutować z człowiekiem, który uważa, że ma zawsze rację? Na szczęście życie wcześniej czy później weryfikuje ludzkie (o)sądy.
Właśnie tak! Tylko z człowiekiem, który jest przekonany do swoich racji jest sens dyskutować! Oczywiście też, życie owe przekonania zweryfikuje i dobrze by było, by człowiek ów ewentualnych modyfikacji dokonał, jeśli będą one potrzebne.
Ale dyskutować z kimś, kto swoich poglądów nie jest pewien jest niezwykle trudno. Mętna woda nie służy poszukiwaniu skarbu...
Nie chodziło o "mętną wodę" przekonań, ale o człowieka, który nie dopuszcza, że w ocenie konkretnej rzeczywistości może się mylić i wszystkie fakty interpretuje tak, żeby potwierdzić wcześniej przyjętą tezę na temat kogoś lub czegoś ("Jaś jest głupi", więc nawet jeśli powie coś mądrego, to znaczy że z całą pewnością nie wie, co mówi, bo przecież "Jaś jest głupi"). [Komentarz był odpowiedzią na ostatnie zdanie mojego poprzedniego przedmówcy (tj. JAS)]
Też jestem zwolenniczką ludzi, którzy wiedzą i potrafią nazwać to, w co wierzą, co cenią i dlaczego, ale łączą to z pokorą, która nie zamyka ich na prawdę.
Prześlij komentarz