czwartek, 7 lutego 2008

Podręcznik

Kolejny szum wokół Węcławskiego. W gruncie rzeczy nie wiem, czemu ma służyć to zamieszanie - dla niewtajemniczonych powiem, że chodzi o jego podręcznik do chrystologii, do tej pory bez problemu wykorzystywany jeśli nie jako podstawowy, to jako lektura uzupełniająca podczas studiów. Teraz "obrońcy czystości wiary" chcą go wycofywać jako nieprawomyślny, ponieważ autorem jest człowiek, który porzucił stan duchowny i Kościół. Rodzi się pytanie, czy fakt apostazji spowodował zmianę tekstu już wydrukowanego podręcznika? Jeśli do tej pory podręcznik był dobry, to dlaczego nagle przestał być dobrym?
"Amicus Plato, amicus Socrates, sed magis amica veritas" mówi starożytne powiedzenie - dziś nie pomnę czyje. Albo szukamy prawdy, niezależnie od tego, kto ją mówi (a wiadomo, że wróg powie prawdę gratis), albo mamy wzgląd na osoby i szukamy względów u osób. To nie jest dobry kierunek.
Z drugiej strony (jak ja kocham tę frazę, tak chętnie stosowaną przez Teviego Mleczarza ze "Skrzypka na dachu"), teologia nie jest zwykłą nauką, ale jest refleksją nad wiarą i świadectwo wiary ma swoje znaczenie. W przypadku Tomasza Węcławskiego jest to świadectwo nie-wierności, kontestacji i odrzucenia. Ale "z drugiej strony" podręcznik pochodzi z okresu, gdy Węcławski sprawował funkcje kapłańskie i na stronie redakcyjnej widnieje imprimatur ówczesnego biskupa poznańskiego.
Należało zatem wycofywać ten podręcznik, czy nie? W moim przekonaniu nie, bo po prostu nie było podstaw. Wręcz przeciwnie, należało go zachować, a jednocześnie wykorzystać zaistniałą sytuację do celów katechetycznych. Teolog jest w służbie Kościoła, ponieważ teologia - przy wszystkich wymogach wolności badań naukowych - pozostaje nauką eklezjalną. Jest też w służbie Ewangelii i dlatego teolog musi się modlić. Niedomodlony - stanowi zagrożenie dla wspólnoty. Obawiam się, że obu tych wymiarów zabrakło i dlatego w liście obwieszczającym odejście z kapłaństwa Węcławski o Bogu nawet nie wspomniał, a potem rozstał się i z Kościołem jako takim.
Niewątpliwie to dramat człowieka, który gdzieś zgubił światło. Ale jest to też dramat Kościoła, wspólnoty, która słuchała go jako swego przewodnika, pasterza i nauczyciela - a teraz dowiedziała się, że pasterz nie jest już więcej pasterzowaniem zainteresowany.
Nie osądzam Tomasza Węcławskiego. Sam jestem grzesznikiem i wiem, jak łatwo się uwikłać w życiu, jak łatwo się zagubić i utracić światło wiary. Mam nadzieję, że wróci, jeśli nie do kapłaństwa, to przynajmniej do Boga i do Kościoła, o którym tak pięknie pisał i uczył.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Dziękuję za piękne świadectwo wiary w człowieka.
W wielu pojawiających się obecnie wypowiedziach na ten temat utożsamia się człowieka z jego czynami, a co za tym idzie przekreśla się i czyny i osobę.
Dziękuję, że ma Ksiądz odwagę mówić inaczej.