Ostatnie wydarzenia w Stanach Zjednoczonych zdają się potwierdzać obawy, iż administracja Baracka Obamy będzie dążyła do przejęcia przez państwo kontroli nad kolejnymi obszarami gospodarki – zarówno nad sektorem finansowym, jak i nad zakładami produkcyjnymi. No, może niekoniecznie nad całym sektorem, ale nad niektórymi instytucjami czy przedsiębiorstwami o kluczowym znaczeniu. W tym kierunku zdają się zmierzać chociażby układy z grupą CitiBank oraz koncernem General Motors. W połączeniu z metodą przeciwdziałania kryzysowi poprzez pompowanie kolejnych transz gotówki w upadające zakłady, całość niebezpiecznie zaczyna mi przypominać model socjalistycznego rozdawnictwa. Nadopiekuńczość państwa może mieć katastrofalne konsekwencje.
Do tej pory Stany Zjednoczone funkcjonowały w oparciu o upodmiotowienie obywateli, zarówno na płaszczyźnie politycznej, jak i gospodarczej. Od czasu zamachów na World Trade Center zaczęto ograniczać swobody obywatelskie, oczywiście w imię poprawy bezpieczeństwa obywateli. Teraz, wobec kryzysu gospodarczego, podobny zabieg dokonywany jest w sferze ekonomicznej. Myślę, że to niezbyt szczęśliwy pomysł.
Doświadczenie pokazuje, że tzw. amerykański eksperyment najlepiej funkcjonuje, gdy się w nim nie kombinuje, pozostawiając inicjatywę obywatelom. Dotyczy to obu sfer. Przesunięcie troski o bezpieczeństwo (zarówno polityczne, jak i gospodarcze) na wyspecjalizowane służby sprawia, że obywatele przestają sami się tym zajmować, stopniowo tracąc wrażliwość i zdolność do podjęcia odpowiedzialności. Jeśli każdy problem wygenerowany wówczas przez takiego – coraz bardziej zblazowanego obywatela – jest rozwiązywany przez państwo, obywatel nabiera złudnego przekonania, że tak właśnie być powinno: że państwo powinno naprawiać wszystkie pojawiające się usterki. Jednocześnie, ponieważ nie zauważa, że większość owych usterek sam wywołał, a od konsekwencji ich jest chroniony, nie podejmuje żadnej troski, by uniknąć ich w przyszłości. Innymi słowy, narastająca ingerencja państwa w życie społeczne ma w istocie charakter demoralizujący.
Dodatkowym problemem jest obrana przez Baracka Obamę droga wyjścia z kryzysu ekonomicznego. Nie jestem ekonomistą, ale zdrowy rozsądek podpowiada mi, że brak w niej logiki. Jeśli kryzys wywołało życie na kredyt, nieodpowiedzialne zachowania obywateli, menagerów i finansistów, kupujących metodą „zapłać za rok albo i dwa”, to jaki jest sens pompować w bankrutujące przedsiębiorstwa kolejne transze gotówki pochodzącej z kredytu społecznego, który trzeba również będzie spłacić w przyszłości. Działanie takie grozi eskalacją kryzysu zarówno jeśli chodzi o skalę, jak i czas jego trwania.
Siłą rzeczy, w miarę pojawiania się kolejnych elementów kryzysu – wobec przyjętej logiki działania – trzeba się spodziewać dalszych interwencji administracji centralnej w życie obywateli. Skutkiem może być gospodarka sterowana centralnie, o mocno socjalistycznym nastawieniu. W połączeniu z postępującym zanikiem szacunku dla osoby ludzkiej, widocznym chociażby w decyzjach dotyczących szacunku dla nienarodzonych dzieci, obawiam się powstania państwa totalitarnego. Smutna to perspektywa, nade wszystko dla państwa, które przez ponad 200 lat było symbolem wolności i rozwoju. Mam tylko nadzieję, że do tego czarnego zakończenia nie dojdzie.
Każdy dzień przynosi nowe znaki obecności Boga w moim życiu - nie tylko w modlitwie, ale w zwykłych szarych sprawach. W polityce, gospodarce, w mediach... W każdym z tych obszarów chce być obecny, chce zbawiać. I dlatego codziennie szukam znaków Jego miłości, znajduję i potwierdzam - On jest po naszej stronie, nawet wtedy, gdy my nie chcemy być po Jego stronie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz