poniedziałek, 10 marca 2008

Nie zamiatać brudów pod dywan

Raz po raz serwisy informacyjne w kraju i na świecie podają wiadomości o skandalach obyczajowych wśród ludzi Kościoła. Szczególnie gorliwie zdają się być tropione historie związane z członkami Kościoła katolickiego. Nie ma się czemu dziwić. Jednoznaczne nauczanie moralne w dziedzinie obyczajowości seksualnej sprawia, że każde takie wydarzenie dla wielu staje się sposobem na podważenie wiarygodności Kościoła jako takiego, a dla innych, jako usprawiedliwienie własnych słabości czy wręcz demoralizacji. Niewątpliwie katolicy są bacznie obserwowani, a księża i zakonnicy – są obserwowani szczególnie. W gruncie rzeczy, to chyba nawet dobrze – dodatkowa (choć przecież nie najważniejsza) motywacja, by żyć na właściwym poziomie, na pewno nie zaszkodzi.

Oskarżenie osoby duchownej o molestowanie seksualne to poważna sprawa, bardzo poważna. Św. Paweł mówi, by nie przyjmować oskarżenia przeciw prezbiterowi, chyba że na podstawie zeznania dwóch lub trzech świadków (por. 1Tm 5,19). Kodeks Prawa Kanonicznego surowo każe oszczerstwo wymierzone przeciw osobie duchownej (Kan. 1390, § 2-3). Ale niestety, nie każde oskarżenie jest fałszywe. Nie każde jest bezpodstawne. A sprawa jest zbyt poważna, by chować ją pod dywan (por. Kan. 1395).

Kilka dni temu byłem uczestnikiem specjalnych warsztatów, które są obecnie obowiązkowe dla wszystkich (od księży i zakonników, po wolontariuszy pracujących w instytucjach kościelnych). Program ukierunkowany jest na uświadomienie uczestnikom problemu molestowania seksualnego dzieci i młodzieży ze strony dorosłych. O zaistniałych problemach mówi się otwarcie, bez przejaskrawień ale i bez owijania zła w bawełnę. I choć w gruncie rzeczy, nowych wiadomości podano niewiele, uczestnictwo w tym spotkaniu uświadomiło mi, jak poważna zmiana dokonała się w świadomości katolików w USA.

Historie z przeszłości boleśnie ich nauczyły, że polityka zamiatania problemów pod dywan w imię „nieszkodzenia Kościołowi” prędzej czy później obraca się przeciwko Kościołowi, przynosząc szkody bez porównania większe, niż grzech konkretnego człowieka. To właśnie ukrywanie grzechów podważa wiarygodność Kościoła i głoszonego przekazu ewangelicznego. Dlatego obecnie w Stanach każde doniesienie o podejrzeniu przestępstwa z gatunku molestowania seksualnego – niezależnie od postępowania kanonicznego – natychmiast trafia do prokuratury. Przynależność do stanu duchownego nie daje w tym względzie (ani w jakiejkolwiek innej sprawie) żadnego immunitetu – przeciwnie, stawia jeszcze wyższe wymagania.

Gwoli uczciwości trzeba dodać, że tych doniesień nie ma zbyt wiele, bo i przestępstw nie jest zbyt wiele. Statystyki pokazują, że księża są dokładnie takimi samymi grzesznikami jak inni mężczyźni. Odsetek tych, którzy naruszają normy moralne, jest praktycznie taki sam, lub nawet niższy, jak w innych grupach społecznych. Jeśli zatem doniesienia o ich niewłaściwym zachowaniu trafiają do mediów, to ze względu na szczególną rolę, jaką Kościół spełnia w świecie.

Nawrócenie, do którego jesteśmy wzywani w czasie Wielkiego Postu szczególnie natarczywie, zaczyna się od uznania własnej winy przez grzesznika, od oświetlenia tego, co mroczne światłem Ewangelii. Chrystus mówi, że to, co oświetlone samo staje się światłem, jednak nie dlatego, że grzech nagle przestał być grzechem, ale dlatego, że grzesznik uznając uczynione przez siebie zło i przyjmując na siebie jego konsekwencje, otwiera się na przebaczającą łaskę Boga. Oczywiście, grzech i jego przebaczenie dokonuje się na płaszczyźnie życie duchowego, ale należy pamiętać, że wiele grzechów narusza także fundamentalne dobra innych osób i cały porządek społeczny. Innymi słowy, poza sferą duchową, rana zostaje zadana również konkretnym ludziom i konkretnej społeczności. I społeczność może i powinna reagować, by chronić tych, którzy są najbardziej bezbronni i najbardziej od innych zależni. Nie chodzi o to, by przestępcę zniszczyć, sponiewierać i upokorzyć, ale raczej by – chroniąc z jednej strony ofiary zła – z drugiej samemu przestępcy pomóc wejść na drogę nawrócenia. Tego jednak przez udawanie, że nic się nie stało, nie osiągniemy. Dlatego mam nadzieję, że będziemy umieli - my chrześcijanie, my księża, my ludzie Kościoła – nazywać grzechy (także własne) po imieniu, że będziemy umieli podejmować trud nawrócenia, że stać nas będzie na przyjęcie na siebie konsekwencji własnych grzechów, popełnionych zarówno czynem jak i zaniedbaniem.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

nie spie,a to dlatego ze go kochalał, był dobry i robił wszystko dla mnie, miał tyle planow, tata mi wczoraj zmarł. postanowiłam wejsc na bloga,moze to mi pomoze jakos to przezyc. czy lekarze sa winni smierci, czy zrobili wszystko..teraz tylko sa podejrzenia,brat policjant radzi na policje, a ja chce tylko wiedziec czy zastosowali wszytsko jak trzeba...nie , chyba nie...podobno to był zator tetnicy..ale po operacji i przed nic nie zrobili zeby temu zapobiec...bedzie sekcja???

Kienio pisze...

To jakby komentarz nie związany z wpisem, ale rozumiem przyczyny i by odpowiedzieć nadawcy publikuję.

Lekarz działa zawsze na podstawie danych, które ma w danym momencie. Wielu spraw się jedynie domyśla, opierając się na swoim doświadczeniu. Dopiero patolog przeprowadzający ewentualnie sekcję zwłok może dojść wszystkich (?) przyczyn, dla których doszło do śmierci. Czy jeśli wykryje coś, czego nie wykrył inny lekarz wcześniej, czy znaczy to, że tamten popełnił błąd, że coś zaniedbał? Otóż nie, bo jeśli nie było podstaw, by podejrzewać jakąś komplikację, to skąd ów lekarz miał wiedzieć. Nigdy się nie robi każdemu wszystkich możliwych badań, bo ani nie ma na to czasu, ani nie ma na to środków (zarówno aparatury, jak i pieniędzy). Badania się przeprowadza zazwyczaj jedynie wtedy, gdy są podejrzenia, że coś jest nie tak, jak być powinno.
Nie mam pewności (bo i skąd miałbym ją mieć), że w tym konkretnym przypadku lekarze zrobili wszystko, co trzeba. Ale z drugiej strony, zakładam, że tak właśnie było.
Na koniec, proszę mi pozwolić na dwa słowa z nieco innego "koszyka". Śmierć tych, których kochamy, zawsze boli, i im bardziej kochamy, tym bardziej boli. Trudno nam ją zaakceptować i nierzadko szukamy winnych jej zaistnienia w sobie i wokół nas. Tymczasem jest ona naturalną i nieuniknioną częścią naszego życia. "Życie Twoich wiernych, o Panie, zmienia się, ale się nie kończy" - czytamy w prefacji za zmarłych. I to jest prawda!

Anonimowy pisze...

witam.lekarz nie wiem nic- nie wiedział co powiedziec gdy tam poszłam, bał sie ze cos zle rozbił, rozumiem lekarza i smierc kogos bliskiego, zawsze jak ktos umiera zostanawiam sie jak to sie stało? sekcja zwłok juz była, wynik za miesiac. bede czekała cierpliwie, a ten zcas bedzie długi bardzo-trzeba wrocic na uczelnie i jakos zyc z tym wszystkim. lekarze podaje jak to sie zwykle robi 3 przypuszczalne przyczyny smierci po długiej naradzie. czekałam tam jak na wyniki egzaminu gdy kolezanka zdaje.ja che tylko wiedziec dleczego umarł i czy czsem czegos nie zaniedbali? to pomoze mi przezywac ta smierc w spokoju. byłam u prokuratora- trudna rozmowa ale czekac trzeba na sekcje zwłok.
na pogrzebie byli wszyscy, ktorzy chciałabym zeby byli, jak wyszlismy z Koscioła słonko wyszło. staram sie wykorzystac to co TU nA kUL-U sie nauczyłam i byc silna. jadnak sterta wscipskich ludzi zyc nie daje...plotki..skad mieli tyle kasy na wszystko, byli juz miare brac na pomnik-ludzie wszytsko widza. jadnak nic nie nie złamie, jest rodzina i KUL-trzeba jakos nadrobic zaległosci a potem egzaminy zdac.

DZIEKUJĘ

Kienio pisze...

Nie trzeba zaciskać zębów i być "silną". Przynajmniej bez przesady. Niech to bycie "silną" nie zamieni się w zamknięcie się w skorupie bólu. Żałoba, łzy, smutek po stracie kogoś bliskiego, jest ważnym i bardzo pomocnym przeżyciem.

Anonimowy pisze...

DZiekuję