Różne są metody zwiedzania świata, różne miejsca, których poznanie przybliża daną kulturę. Można zwiedzać świat odwiedzając ruiny, spacerując muzealnymi korytarzami lub przemierzając parki i rezerwaty. Niewątpliwie takie wyprawy dają niezapomniane przeżycia. Ale jest jeszcze jeden sposób, który zapewne budzi uśmiech i rozbawienie otoczenia, ale jednocześnie pobudza do refleksji i – co tu ukrywać – przynosi niekiedy ogromnie wiele radości. Mam na myśli wycieczki kulinarne.
Uwielbiam gotować. Kulinarne eksperymenty w domowej kuchni pozwalają mi się zrelaksować, zwłaszcza jeśli ich efekty spełniają oczekiwane wymagania i sprawiają rozkosz podniebieniu. Jeśli owo podniebienie przynależy do gości, usatysfakcjonowanych zaserwowanym im posiłkiem, radość jest pełna.
Wczorajszy eksperyment kulinarny polegał jednak nie tyle na próbie stworzenia nowej potrawy, co na wypróbowaniu zachwalanej przez znajomych kuchni erytrejskiej. W sąsiedztwie plebanii parafii św. Franciszka Salezego w Filadelfii jest znana w całym mieście niewielka restauracyjka, serwująca oryginalne potrawy z Erytrei i Etiopii. Kilka lat temu dostała nagrodę za najlepsze jedzenie w restauracji rodzinnej, nagrodę nazywającą się – jak się okazało nomen-omen – „Palce lizać”.
Rzeczywiście jedzenie palce lizać. Dosłownie. Nie podaje się tu sztućców. Je się palcami, z pomocą chleba, bardziej przypominającego naleśniki niż nasz razowiec czy żydowskie przaśniki. Od razu mi się przypomniało usłyszane kiedyś stwierdzenie, że cywilizowani, kulturalni ludzie używają sztućców. I uświadomiłem sobie, że – jakkolwiek powszechne byłoby to przekonanie – jest ono co najmniej mylące.
Potrawy w Erytrei nie tylko jada się palcami, ale też jada się je ze wspólnego talerza. Biesiadnicy otaczają stół i dzielą się – dosłownie – posiłkiem. Nie ma prywatnych nakryć, bo posiłek ma jednoczyć, a nie dzielić. Nie ma sztućców, zwłaszcza noży – dokładnie z tego samego powodu. Przypomniały mi się wtedy inne kulinarne, a jednocześnie pouczające doświadczenia. W świecie islamu, spożyty wspólnie posiłek tworzył więź pokoju i przyjaźni między biesiadnikami. Bo posiłek służył nie tylko zaspokojeniu głodu ciała, ale budowaniu więzi wzajemnych. Zresztą w Polsce kiedyś tak bywało, że posiłki były spożywane wspólnie, niekiedy z jednej miski nawet.
Dziś zwyczaj wspólnych posiłków zachował się w zasadzie jedynie przy okazji świąt i największych uroczystości rodzinnych jak chrzciny, śluby i pogrzeby. Ale jakże często – mimo wspólnoty stołu – brakuje w nich wspólnoty serc. Tak mi się wydaje, że przynajmniej po trosze jest to konsekwencja braku wspólnoty stołu na co dzień. Posiłki spożywane są pośpiesznie, samotnie, zaś rozmowy są zdawkowe, jeśli w ogóle występują. A przecież stół jadalny jest jednym z tych miejsc, w których Bóg udziela swoim wiernym błogosławieństwa – jeśli tylko jest o to wspólnie przez nich proszony…
Każdy dzień przynosi nowe znaki obecności Boga w moim życiu - nie tylko w modlitwie, ale w zwykłych szarych sprawach. W polityce, gospodarce, w mediach... W każdym z tych obszarów chce być obecny, chce zbawiać. I dlatego codziennie szukam znaków Jego miłości, znajduję i potwierdzam - On jest po naszej stronie, nawet wtedy, gdy my nie chcemy być po Jego stronie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz